“Dr n. med. Krzysztof Zimmer – wybitna postać polskiej medycyny sportowej”

Zimmer

 

 Część I – wsza.  

Zimmer Jak zaczęła się Pana przygoda z uniwersjadami? Dlaczego wybrał Pan sport amatorski a nie zawodowy?

 Dr Krzysztof Zimmer: Moja przygoda ze sportem nie zaczęła się od uniwersjady. Z medycyną sportową i zespołami sportowymi mam do czynienia od dawna. Sam kiedyś grałem w koszykówkę i z tego powodu moi koledzy, którzy zostali trenerami bądź działaczami i sportowców z problemami medycznymi, wysyłali ich do mnie bo miałem więcej zrozumienia dla sportowców. Po prostu powiedzenie: „nie możesz grać”, w pewnych warunkach nie jest rozwiązaniem. Aktualnie zajmuję się mikrochirurgią rekonstrukcyjną, chirurgią ręki, chirurgią splotu ramiennego, rekonstrukcjami aparatu ruchu po skomplikowanych urazach.

 Na zdjęciu, Dr Krzysztof Zimmer na otwarciu Uniwersjady. Izmir-Turcja, 2005

Foto: www.awf.wroc.pl

 

Swoje umiejętności nabywał Pan za granicą.

 – W czasie kariery zawodowej pracowałem w różnych krajach, między innymi w USA na uniwersytecie Kentucky – gdzie koszykówka jest religią. Odbyłem tam staż naukowy i poza koszykówką miałem do czynienia z futbolem amerykańskim, lacrossem czy baseballem. Gdy wróciłem do kraju moim marzeniem była organizacja medyczna na takim poziomie, jak w Kentucky. Sport akademicki i system opieki medycznej jest tam na najwyższym poziomie.

 

„Akademicy” są tam traktowani jak profesjonaliści. Brakuje tego podejścia w Polsce?

 – Nie można powiedzieć, że jak profesjonaliści bo organizacja NCAA dba o niewprowadzanie profesjonalizacji i pieniędzy na zapleczu sportu zawodowego. Rekompensując brak bezpośrednich zarobków, stwarza się im najlepsze zabezpieczenie jakie można sobie wyobrazić. Medyczne, logistyczne, sprzęt, trenerzy. Ważne centra medycyny sportowej są ściśle powiązane z najlepszymi programami sportowymi np. na uniwersytetach: Duke, North Carolina, Michigan, Kentucky. Wyniki osiągane przez sportowców z tych uczelni są równoważnikami bardzo dobrych centrów medycyny sportowej.

 

Pracował Pan z zespołami sportowymi na szczeblu profesjonalnym w Polsce?

 Miałem styczność z profesjonalnym sportem. Przez pewien czas opiekowałem się szczypiornistkami AZS Wrocław. Uważam, ze jeśli ktoś zajmuje się medycyną sportową to musi mieć styczność z profesjonalnymi sportowcami – zawodowcami. Trzeba znać specyfikę treningu. Moje doświadczenia z AZS były bardzo ważne pod względem, chociażby wprowadzenia rożnych metod. Jednak, na pewnym etapie rozwoju, bycie lekarzem klubowym jest niewystarczające. Chcę się opiekować większym spektrum dyscyplin sportowych. Dzięki przychylności władz Akademii Medycznej we Wrocławiu zorganizowalem Zakład Medycyny Sportowej, którego zadaniem jest rozwój nowoczesnych metod diagnostyki i leczenia urazów sportowych i przekazywanie najnowszej wiedzy z tej dziedziny przyszłym lekarzom.  Z powodu tych doświadczeń w sporcie akademickim, przed uniwersjadą zimową w Innsbrucku (2005) otrzymałem propozycje opieki nad naszymi sportowcami.  Misja okazała się sukcesem – działacze i zawodnicy byli zadowoleni. Poproszono mnie również o nadzór nad letnią uniwersjadą w Izmirze. Później była zimowa w Turynie, potem w Harbin. Byłem też na letniej w Bangkoku i w Belgradzie.

 

Jakie są Pańskie wrażenia na temat Uniwersjad? Czym różnią się one od Igrzysk Olimpijskich?

 – Pod względem skali przedsięwzięcia Uniwersjada niczym nie ustępuje Igrzyskom Olimpijskim. Z drugiej strony na Uniwersjadzie nie ma tak wielkiej presji i bezwzględności sportu zawodowego, jakie można oglądać na Igrzyskach, co odbieram pozytywnie. Sam przekrój uczestniczących jest o wiele bardziej przyjazny. Mówi się ze Uniwersjada pod względem sportowym nie jest tak wartościowa, bo nie ma rekordów, pierwszych reprezentacji. A to się bierze z tego względu, ze pierwsze reprezentacje są często zawodowe. Jednak i ten aspekt co raz częściej pokrywa się ze sobą. W niektórych sportach reprezentacje narodowe są zarazem tymi studenckimi. W Polsce np., jest tak w przypadku reprezentacji zimowej. Są to prawie sami studenci. Tak było ze skoczkami narciarskimi, łyżwiarstwem czy biegami narciarskimi. Uniwersjady są bliższe idei czystego sportu.

 

Kultywowanie pierwotnego ducha i idei Igrzysk Olimpijskich?

 – Tak, gdyż nie ma wielkiej presji na wynik, a jednocześnie rywalizacja jest zacięta i sympatyczna. Młodzi ludzie integrują się i przyjaźnią.

 

Uniwersjada Można powiedzieć, że Uniwersjada to święto sportu.

 – Dokładnie. Młodzi ludzie po prostu spotykają się ze sobą na płaszczyźnie sportu. Nawet jeśli na Uniwersjadzie rozmawiamy ze sławami jak np. w Belgradzie: mistrzyni w skoku wzwyż z Niemiec [Arianne Friedrich – przyp. red.]. Była zachwycona atmosferą uniwersjady. Dla porównania, atmosfera wioski olimpijskiej jest zupełnie inna, gdzie często gwiazdy mieszkają poza wioską. Wynajmuje się dla nich ekstra wille. Posiadają specjalne stanowiska obsługi medycznej: Amerykanie i Rosjanie mieli kiedyś własne statki, które służyły im w tym celu. Na uniwersjadzie wszyscy są traktowani równo.

 

Poziom i rygor bezpieczeństwa uczestników jest taki sam jak na Igrzyskach Olimpijskich?

 – Kwestia bezpieczeństwa jest bardzo poważnie traktowana. Powaga zależy oczywiście od miejsca imprezy. W Izmirze np. Uniwersjada była zorganizowana rewelacyjnie. Wybudowano nowa wioskę w dolinie, do której dojeżdżało się tylko jedną drogą. Wszędzie wokół ścisła kontrola, czego na początku nie rozumieliśmy. Jadąc na wakacje, na Riwierę, nie myślimy o terroryzmie. Ale dla organizatorów, to była poważna sprawa. Zdziwienie na naszych twarzach wywoływały różne zabiegi zwiększające bezpieczeństwo jak np. wkładanie lusterek pod samochody. W samej wiosce przejście z części mieszkalnej do rozrywkowej czy kulinarnej, wymagało przejścia przez specjalne bramki. Dodatkowo wokół wioski stały wieże strażnicze z reflektorami, a na nich uzbrojeni żołnierze. Wyjazd na inaugurację i zakończenie imprezy odbywał się w konwoju z policją i wojskiem. Przed rozpoczęciem, na koronie stadionu byli rozlokowani snajperzy.

 

Prawie jak na poligonie.

 – Jak się później okazało – wszystko to działo się nie bez racji. Na zakończenie imprezy powiedziano nam o powaznych zagrożeniach ze strony terrorystów. Zdaliśmy sobie sprawę, że te wszystkie działania odbywały się tylko i wyłącznie dla naszego dobra. Atmosfera luzu i święta młodzieżowego sprawiła, że w trakcie rozgrywek nie zwracaliśmy na to uwagi.

Ciąg dalszy tego interesującego wywiadu – 29 marca.

Zapraszamy!