Polacy nie chcą już wybierać „Wuja Narodu”

Fot: Alex Kuhn / ArtService / Forum

Polacy nie chcą już wybierać „Wuja Narodu”

Kandydatura Karola Nawrockiego nie jest przy padkowa. To przemyślany wybór, wynikający z podręcznika marketingu politycznego, w którym każdy szczegół służy ucieleśnieniu sprzecznych tęsknot społeczeństwa. Jednak, jak uważa EasyRider, te wybory prezydenckie mogą przynieść przełom – Polacy być może nie chcą już wybierać „Wuja Narodu”, lecz kogoś zupełnie innego pisze Marcin KĘDRYNA

Opowiadała mi ostatnio powracająca z Ameryki dziennikarka (której nazwiska nie wymienię, gdyż dziś nie wiadomo, czyby jej to nie zaszkodziło), że doradca demokratów w ostatnich amerykańskich wyborach tłumaczył jej różnicę w komunikacji pomiędzy Kamalą Harris a Donaldem Trumpem. „Trump obiecywał wyborcom, że jeśli na niego zagłosują, to ich życie będzie lepsze, a my obiecywaliśmy wyborcom, że jeżeli zagłosują na Kamalę, to będą lepsi”.

Trump obiecywał likwidację podatków od napiwków i nadgodzin, Harris – pochylenie się nad niedolą transpłciowych mężczyzn dotkniętych ubóstwem menstruacyjnym. Harris intensyfikowała walkę z globalnym ociepleniem, Trump obiecywał obniżkę cen energii. Harris środki na integrację migrantów, Trump ich deportację i karę śmierci dla przemytników ludzi. Harris obiecywała federalne prawo do aborcji, Trump mówił, że w tej sprawie decyzje powinny zapadać na poziomie stanów. Podobnie mówił o likwidacji Departamentu Edukacji, by rząd federalny nie narzucał stanom programów nauczania.

Dr Jacek Sokołowski, znany bardziej jako EasyRider, napisał w wątku na Twitterze, że polska prezydentura to w istocie współczesna forma monarchii elekcyjnej. Jej głównym celem nie jest władza, lecz spełnianie symbolicznej funkcji ucieleśniania żywotnych potrzeb społeczeństwa. Prezydent ma być postacią, która jest „jak my”, a zarazem „taką, jaką chcemy być”. Historia polskiej prezydentury to swoisty mit „z chłopa król” – opowieść o kimś, komu się udało, kto osiągnął sukces, pozostając jednocześnie bliskim zwykłym ludziom.

Lech Wałęsa nadał tej roli charakter człowieka znikąd, który zdobył uznanie na salonach, rozmawiał z Reaganem i papieżem, ale nadal był „swojakiem”. Aleksander Kwaśniewski doprowadził ten model do perfekcji, łącząc prostotę z majestatycznością. Kolejni prezydenci w różnym stopniu wpisywali się w ten mit, choć nie zawsze idealnie – przykład Lecha Kaczyńskiego pokazuje, że nie każdy kandydat pasuje do wyobrażeń społecznych. Andrzej Duda zaś, mimo młodszej i bardziej „miejskiej” tożsamości, wpisał się w tę narrację jako swojski, „nasz”.

 

KAROL NAWROCKI – fot:/pis.org.pl

Kandydatura Karola Nawrockiego nie jest przypadkowa.  To przemyślany wybór, wynikający z podręcznika marketingu politycznego, w którym każdy szczegół służy ucieleśnieniu sprzecznych tęsknot społeczeństwa. Jednak, jak uważa EasyRider, te wybory prezydenckie mogą przynieść przełom – Polacy być może nie chcą już wybierać „Wuja Narodu”, lecz kogoś zupełnie innego.

Dr. Sokołowskiego warto słuchać. Choć bardziej czytać. Albo jako EasyRidera na Twitterze, albo jako dr. Sokołowskiego, autora Transnarodu, książki ważnej, po której lekturze czytelnik może odkryć, dlaczego PiS w 2023 roku stracił władzę. Powodów było kilka. Wśród nich rozminięcie się w komunikacji z elektoratem. Trochę jak w Stanach. Pamiętam, jak w 2019 roku Mateusz Morawiecki na rynku w Świebodzinie (i setkach innych rynków) opowiadał ludziom o tym, w jaki sposób poprawi się ich życie: kwota wolna, budowa bez pozwoleń, inwestycje lokalne.

I wtedy to podziałało. W 2023 roku Mateusz Morawiecki opowiadał ludziom w telewizorze, że głosowanie na PiS będzie dowodem ich patriotyzmu, bo przecież Tusk to wiadomo kto. I to nie podziałało, bo ludzie już od dawna wiedzieli, kim jest Tusk.

EasyRider pisze, że PiS znalazł kandydata idealnego, choć – jak uważa – może nie na te czasy. Ja to bym chciał, żeby największa opozycyjna dziś partia po ośmiu latach rządzenia, przez które to lata do dyspozycji miała praktycznie nieograniczone środki, wychowała z tuzin idealnych kandydatów na prezydenta w różnych ich wersjach. Nie wychowała. I to jest w sumie zabawne, gdyż w partii tej zawsze się dużo mówi o kadrach. Kadry zaś zamiast zajmować się rozwojem, zajmują się pilnowaniem, by ktoś nie rozwinął się za bardzo.

Karola Nawrockiego poznałem z pięć lat temu, kiedy oprowadzał mnie, choć właściwie raczej ministra Wojciecha Kolarskiego, po Muzeum II Wojny Światowej. Jeżeli miałbym jednym słowem określić wrażenie, jakie na mnie wtedy wywarł, słowem tym byłaby „żarliwość”.

Twórcy muzeum, słynni profesorowie – ich dzieło przejął Nawrocki – przypominają Ostrogotów, którym zamarzyło się zbudowanie porządnego mauzoleum w rzymskim stylu, a że nie potrafili zbudować słusznej wielkości kopuły, wymurować bądź wylać z betonu, przywlekli wielki głaz i obtłukli go tak, żeby jak kopuła wyglądał. Wyszło jak wyszło. Podobnie w gdańskim muzeum. Twórcy polatali sobie po świecie, z każdej wycieczki przywieźli jakieś inspiracje i zainspirowani tymi inspiracjami budowali najlepsze muzeum, jakie byli w stanie zbudować, czyli takie sobie. Bo – tak mi się wydaje – nie chciało im się zastanawiać, dlaczego tamte inspirujące inspiracje tak na nich oddziaływały. Nie chciało im się zastanawiać, bo przecież byli profesorami, a jak mawia dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, nie ma nic gorszego niż mężczyzna-profesor.

W Muzeum Powstania Warszawskiego wisi Liberator, w Muzeum II Wojny Światowej powiesili więc Stukasa. W Polinie jest żydowska uliczka, w Muzeum II Wojny Światowej też jest ulica – tylko bardziej. A nawet jest więcej ulic. Jedna z T-34. W Muzeum Holocaustu jest wagon kolejowy, więc w Gdańsku też stoi wagon. Są również całe fragmenty wzięte z Yad Vashem, ale też bez zrozumienia, po co tam są i dlaczego akurat w tym miejscu.

A wszystko ociekające dobrym samopoczuciem twórców.

Ale to akurat były moje wrażenia. niezależne od tego, co dr Nawrocki mówił.

Bo on akurat skupiał się na idei wystawy. O tym, że za publiczne pieniądze, wtedy wręcz niewyobrażalne, zbudowano muzeum, które pokazywało II wojnę z perspektywy internacjonalnej. Każdej, byle nie polskiej. Karol Nawrocki próbował to jakoś ratować, co nie było łatwe, bo nie mógł budować całej wystawy od początku. Robił naprawdę drobne rzeczy; w miejsce tych, które wołały o pomstę do nieba, wkładał tak oczywiste, jak Ulmowie, Pilecki czy Kolbe. Za co zresztą twórcy wystawy pozywali go przed sąd. Swoją drogą, pozwać to powinno państwo polskie kogoś, kto podpisał z nimi umowę w taki sposób, że tamto pozywanie było możliwe.

No więc Nawrocki oprowadzał z wielką żarliwością. Z podobną mówił też o Westerplatte. Opowiadając, w jakim poważaniu ma je Gdańsk. Później to oglądaliśmy na własne oczy. Zasypane butelkami i puszkami miejsce, w którym zginął pierwszy z obrońców. Szkoda gadać.

Za dużo o tym.

W każdym razie dr Nawrocki zrobił na mnie wrażenie swoim żarliwym zaangażowaniem i swego rodzaju kibicowską prostolinijnością.

Z podobnym zaangażowaniem, już jako szef IPN, prowadził politykę historyczną, używając koparkospycharek, koparek, ładowarek, dźwigów, generalnie ciężkiego sprzętu. Robił coś, czego się wcześniej nikomu do końca zrobić nie chciało. Czyścił Polskę ze śladów Armii Radzieckiej i jej miejscowych admiratorów.

Wielu tych śladów było mi szczerze żal, gdyż niektóre były tak brzydkie, że trudno nie podejrzewać, że tak naprawdę były antykomunistyczną dywersją.

Jako przykład może posłużyć pomnik Czynu Rewolucyjnego w Rzeszowie (ten chyba jednak wciąż stoi), którego nikt normalny nie wiązał z czynem rewolucyjnym, dla wszystkich był, od kiedy pamiętam, a pamięć moja sięga późnych lat siedemdziesiątych, przedstawieniem żeńskich narządów rodnych. Do których – swoją drogą – jeszcze wrócę.

W każdym razie dr Karol Nawrocki zabrał się do sprzątania Polski z entuzjazmem i determinacją.

Jednak nigdy nie byłem jakimś specjalnym zwolennikiem pomysłu, by dr Karol Nawrocki kandydował w wyborach prezydenckich. Zdarzało mi się nawet w tej sprawie kilka razy pokłócić.

Uważałem, iż czasy mamy takie, że symbole schodzą na drugi plan. Ojczyźnie bardziej potrzebne są konkrety. I potrzebny jest ktoś, kto ją wieść będzie drogą rozwoju ku bezpieczeństwu.

Też mi się marzył kandydat partii CPK. Ktoś, kto odcinając się od podziałów światopoglądowych, wiódłby Polskę drogą rozwoju ku bezpieczeństwu. Ktoś, kto byłby poza trwającym lat już dwadzieścia duopolem. Jakaś nowa jakość.

Cóż, mamy grudzień 2024 roku i nikogo takiego nie widać, bo przecież Rafał Trzaskowski też nową jakością nie jest.

W pewien sposób nową jakością był on w 2020 roku, ale teraz mamy rok 2024. Świat się zmienił.

Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy ma realnie największą władzę w Polsce. Otóż dysponuje on budżetem. I to nie jest byle jaki budżet, gdyż są w Europie państwa, które budżety mają mniejsze. A do tego ma sprawczość. Może realnie zarządzać. Takiej władzy nie ma w Polsce premier, a już zupełnie nie ma polski prezydent. Prezydent Warszawy może jednym telefonem zmieniać życie ludzi. Może kazać zatkać dziurę w drodze, zmienić trasę autobusu, może komuś dać mieszkanie. Może kazać mnóstwo rzeczy. I one się wtedy dzieją. To jest wielka władza. Może szybko zmieniać życie wyborców.

 Kłatka Trzaskowskiego fot. – ZDM Warszawa

Jednak symbolem prezydentury Trzaskowskiego była najpierw zbudowana z palet za absurdalnie wielkie pieniądze strefa relaksu, a później słynna kładka, która zasadniczo niczego z niczym nie łączy, ale za to odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. Jest kładką na skalę naszych możliwości, którą otwieramy oczy niedowiarkom.

Warszawa jest miastem zarządzanym bez pomysłu, bo trudno pomysłem nazwać ideę utrudniania życia zmotoryzowanym jej mieszkańcom. Zresztą nie tylko zmotoryzowanym.

Tak wyglądał brzeg Wisły po awarii w Czajce w Warszawie/ fot: wmeritum.pl

Ludzie spoza Warszawy tego nie widzą, nie wiedzą też o tym, że Trzaskowski wygrywał wybory w Warszawie dlatego, że warszawiacy chcieli ratować Polskę przed Kaczyńskim. Zresztą Rafał Trzaskowski właściwie nie robił kampanii wyborczych. Za pierwszym razem bardzo sprawnie zrobił mu ją Patryk Jaki (gdyby się ktoś chciał doktoryzować z kampanii, które się minęły z elektoratem, ta byłaby świetnym przykładem, miejscami nawet lepszym niż kampania Kamali Harris), a w drugiej z kolei nie miał właściwie żadnego kontrkandydata.

Ludzie w Warszawie widzą to coraz lepiej. Mam kolegę, który głosował już na Trzaskowskiego trzy razy. Dwa razy w wyborach samorządowych i raz w prezydenckich. Rozmawiałem z nim w szczycie platformerskich prawyborów. I nie wiem, czy to był efekt działań współpracowników Romana Giertycha, czy tylko czar Radosława Sikorskiego, ale trzykrotny wyborca Trzaskowskiego sam z siebie, niesprowokowany przeze mnie, zaczął narzekać, że się w Warszawie nie da żyć i odpowiedzialnością za to obciążył prezydenta miasta. Że remonty, że parkowanie, że czerwona fala na skrzyżowaniach, że strefa czystego transportu. A do tego – powiedział na koniec – Trzaskowski to… i tu nie mogę zacytować dokładnie, gdyż redakcja mi tego nie puści, powiem więc, że kojarzy mu się z żeńskim narządem rodnym, którego przedstawieniem jest pomnik Czynu Rewolucyjnego w Rzeszowie.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że szykuje nam się wyborcza walka osoby z elit, określanej niewymienionym wyżej słowem, z bokserem z proletariatu.

Ten pierwszy – Rafał Trzaskowski – na razie idzie drogą Bronisława Komorowskiego, który dziesięć lat temu był przecież pewnym zwycięzcą. A drugi – Karol Nawrocki – na spotkania przyciąga zdecydowanie więcej ludzi, niż dekadę temu o tej porze przyciągał Andrzej Duda.

A do tego szefem jego sztabu jest Paweł Szefernaker, którego bardzo dobrze pamiętam z kampanii w 2015 roku. I teraz jest taki sam, a jednocześnie dużo bardziej doświadczony.

Rafała Trzaskowskiego wszyscy znamy, tak się nam przynajmniej wydaje, bo znamy wszystkie jego atuty. Wiemy, że może sobie po francusku porozmawiać z prezydentem Macronem (tylko jakie to ma znaczenie w sytuacji, kiedy Macron przyjeżdża do Warszawy jako petent, który od premiera Tuska chce żołnierzy, a od prezydenta Dudy wsparcia w kontaktach z Donaldem Trumpem). Przez najbliższe miesiące będziemy poznawać jego wady. Bo wiedza o tym, jak rządzi Warszawą, będzie coraz powszechniejsza. A jak w 2020 roku powiedziała, patrząc na niewywożony od tygodnia podwórkowy śmietnik, pewna bardzo mądra kobieta (zdecydowanie niezwiązana z Prawem i Sprawiedliwością) – ktoś, kto nie kocha Warszawy, nie może być prezydentem Polski.

A o Karolu Nawrockim wiemy zaś, że się boksował z bandytami, że kolegował z kibicami, że łaził po więzieniach. I teraz raczej będziemy poznawać jego atuty. A czy dziś ma tzw. format prezydencki?

Aleksander Kwaśniewski mówi, że nikt się nie rodzi prezydentem, że do tego się dojrzewa. Mimo popularnej w 2015 roku dudomanii trudno mi uwierzyć, by ktoś wtedy przewidział, że kilka lat później Andrzej Duda będzie narzucał starym europejskim krajom politykę wobec Ukrainy, bez której, kto wie, co by z Ukrainą było, no i będzie w tej kwestii głównym europejskim partnerem amerykańskiego prezydenta pochodzącego z Partii Demokratycznej. Swoją drogą, ciekawe, jak by to wszystko wyglądało, gdyby w pałacu wciąż urzędował minister Krzysztof Szczerski, który nigdy nie był znany ze specjalnie odważnych decyzji. Ale właściwie nie ma to znaczenia. Ważne, że wtedy polityką zagraniczną pałacu zajmował się minister Jakub Kumoch. A to, że się on zajmował, było efektem decyzji prezydenta.

Kwaśniewski mówi, że do bycia prezydentem się dojrzewa. Użyję teraz nieco zdewaluowanego cytatu, ale jako były pracownik krakowskiego „Przekroju” powinienem dbać o to, by Konstanty I. Gałczyński był przypominany.

W tym przypadku chodzi o Balladę o trzęsących się portkach, a konkretnie jej koniec:

„Gdy wieje wiatr historii,
ludziom jak pięknym ptakom
rosną skrzydła, natomiast
trzęsą się portki pętakom”.

Dlatego wskazane byłoby, żeby Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej został człowiek, a nie pętak. Zbyt często ostatnio wieje wiatr historii.

A tak naprawdę cały ten tekst jest bez sensu, bo w lutym swój start ogłosi Krzysztof Stanowski  który przecież wybory wygra w cuglach.

Marcin KĘDRYNA

Analityk polityczny. Wieloletni współpracownik Andrzeja Dudy, b. dyrektor Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta RP.

Źrósło: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/