Czy Donald Trump wygra?

Pewnie tylko niewielu ma to w małym poważaniu. Jedni chcieliby, aby wygrał, inni, aby przegrał, a jeszcze inni ciekawi są kto wygra i nawet z powodu niezaspokojonej ciekawości też kibicują.

Przynosi to ten rezultat, że temperatura rozmów rośnie podsycając emocje a te z kolei przekładają się na kolejne wzmożenie dyskusji i tak to potrwa jak zawsze do 3 listopada. Potem opadać będzie temperatura i kurz, i śnieg pokryje duże połacie półkuli północnej.

Nie wydarzy się zatem nic, czego wcześniej nie moglibyśmy przewidzieć.

Niezupełnie. W tym rozdaniu, niemałą rolę odegra spóźnione liczenie głosów, zwłaszcza tych oddanych poprzez przesyłkę pocztową. Jest to jeden z tych cudów nad urną, który łatwo przewidzieć i jeszcze łatwiej się temu przyjrzeć. Jedyny szczegół jaki nam umknie, naszej wspaniałej spostrzegawczości to ten, że zwyczajnie nie doglądniemy inwentarza.

Cóż z doglądaniem inwentarza kłopot ma cały świat, a demokracja na tym tle wcale się nie wyróżnia, a nawet wręcz przeciwnie.

Co jeszcze się wydarzy. Może okazać się, że ktoś trzeźwy w SN USA uzna, że dalsze doliczanie głosów już na wynik wyborów i tak nie wpłynie, no i wtedy cała procedura ulegnie zakończeniu.

Ponieważ jak świat stary i szeroki, od zawsze i wszędzie pijar i emocje towarzyszyły kształtowaniu nastrojów, tak i dzisiaj mamy do zagrania ten sam scenariusz. Różne są tylko środki przekazu. Zamiast obwieszczających wieści heroldów lub megafonów na ulicach, w domach zainstalowaliśmy sobie na własny koszt „przekaziory”, a nawet komunikatory o wiele wydajniejsze. A na ulicach kolorowe telebimy. Wszystko to zapewne zniknie w ciągu następnych ośmiu lat, kiedy okaże się, że każdy z nas chce sobie – na własny koszt oczywiście – wszczepić elektronicznego chipa, który połączy go z siecią. A tam już wszystko będzie porządnie, demokratycznie, z godnością (cokolwiek kto przez to rozumie) oraz cyfrowo zaprogramowane. Chyba nie trzeba dodawać, że tylko większość wyposażona w najnowsze chipy 11. generacji, będzie miała zdolność procesową do uczestniczenia. W czymkolwiek.

A co z resztą? Skoro ktoś wyklucza się ze społeczności progresistów na własne życzenie, to chyba jest oczywiste, że nikt nie będzie go/jej przymuszał do zmiany swoich przekonań, bez wyroku – należy zauważyć – niezawisłego sądu.

To dlatego obecnie urzędujący prezydent Trump głosi publicznie, zdając sobie jak mało kto sprawę z tego, czym dla wolności wyborów w USA i jej przyszłości są wybory AD 2020, że są to najważniejsze wybory w historii Stanów Zjednoczonych. Przyznają to również demokraci, próbując niezwykle intensywnie odkręcać i odrzucać tego rodzaju opresję, poprzez odbijanie piłeczki, na zasadzie – to nie ja jestem winien, lecz ty. Jak zwykle bez podania jakichkolwiek powodów tego odwrócenia.

Od wielu lat różni polityczni prorocy (wewnętrzni i zewnętrzni) wieszczą upadek USA i nie ukrywają z tego powodu radości, przytaczając do tego różne potrzebne im argumenty. Czasem trafia to na podatny grunt ignorantów skądkolwiek i szerzy się opinia o upadku. Z rzeczywistością ma to taki związek, że kiedy rządzi partia nr 1, polityka amerykańska jest przewidywalna, a kiedy nr 2, jest dokładnie tak samo. Oczywiście inaczej rozłożone są akcenty. Tyle, że nie każde ucho jest w stanie dosłuchać się owych intonacji, zaśpiewów i wyciszeń. Tym trudniej przychodzi zrozumienie.

Po dwóch czy nawet trzech latach od ogłoszenia przez kandydata na prezydenta, że Ameryka może znowu cieszyć się świetnością (w orginale America Great Again), znaną innym na świecie właśnie z tego powodu, ktoś odkrył, że Ameryka od zawsze była, jest i pozostanie świetna. Oczywiście u osób, które uwierzyły w upadek Ameryki ogłoszony przez proroków, wiadomość o tym, że wciąż jest i pozostanie świetna, musiała wywołać popłoch, tym bardziej, że pochodziła z samego matecznika partii demokratycznej, będącej przecież aktywnym źródłem amerykańskiego postępu i oświecenia i natchnienia. Do walki o lepszy wspaniały świat – nie trzeba dodawać. Popatrzcie państwo, ciągle tzw. „żywe idee”, przejęte wprost z bolszewickiej rewolucji – czyż to nie jest najbardziej inspirujące?

Finansowanie ubezpieczeń zdrowotnych w USA jest problemem od lat pozostającym w sferze najwyższych temperatur towarzyszących dyskusjom o zdrowiu.

W czasie prezydentury Baracka Obamy po wielu dyskusjach merytorycznych, zgodzono się na niemerytoryczne rozstrzygnięcia. W krajach satelickich Rosji z okresu zimnej wojny mówiło się o woluntaryzmie rządzących. Wydawano ustawy, jakie śniły się sekretarzom generalnym partii – gensekom.

Na tej samej zasadzie skonstruowano ubezpieczenie znane pod nazwą Obamacare lub inną Obamascare. Od tego czasu wszyscy obywatele USA musieli się więc ubezpieczyć, ale fundusze na pokrycie owego ubezpieczenia nie zostały określone. A podobno nie ma lanczu za „frico”? Tymczasem w Ameryce od tej chwili ubezpieczenie miało być nie dość. że nie za frico, to na dodatek w lwiej części na koszt gminy. No a gmina niech się dalej martwi skąd wziąć na to. Prawda, że genialne? Mało tego, kto nie posiadał takowego ubezpieczenia „Obamascare” płacił karę przy rozliczaniu podatkowym.

Pomysł ten jest genialny dlatego, że:

  • za usługi, za które trzeba uiszczać opłatę, ponosić koszty, ba brać odpowiedzialność za to co się robi, ustawodawca otwiera pozornie furtkę do obejścia tych niedogodności, mruga porozumiewawczo okiem do swoich wyznawców i dopowiada; niech płacą bogaci.

  • Okazuje się, że bogaci, jakoś nie zostali przez uczonych progresistów zmotywowani i powiedzieli nie, my nie płacimy za wadliwe rozwiązania; a przecież wystarczyło zmotywować; czyżby współczesna nauka nie wyposażyła tych przecież lepiej wiedzących i jeszcze lepiej chcących w swoją najnowszą wunderwaffe (z niem. cudowna broń)?

  • Wreszcie drobiazg: koszty leczenia i lekarstw w USA są najwyższe na świecie. Tej kwestii Obamascare w żaden sposób nie rozwiązuje – azaliż przeciwnie –konserwuje (na zdrowie?!)

Rozprawianie o tych detalach nie ma oczywiście sensu, ponieważ merytorycznie rację ma ten, kto za towar lub usługę żąda rekompensaty. Tymczasem nikt tu nie troszczy się o merytoryczną mierzalną część ubezpieczenia, ani tym bardziej o zdrowie Amerykanów a jedynie do czego ubezpieczenia służą w kampaniach politycznych, to rozgrzewanie atmosfery do siódmego pokolenia.

Siódmego pokolenia wprzód, czy wstecz – to już naprawdę bez znaczenia.

Okrętem flagowym kampanii prezydenckiej zwieńczonej sukcesem w 2016 roku było hasło: Job, Job, Job. Dla każdego. W ciągu 3 lat prezydentury, bezrobocie osiągnęło najniższy poziom w USA od 50 lat. Przy równoczesnej redukcji zaangażowania w działania wojenne USA. Okazało się, że to, co niemożliwe, jest jednak możliwe:

  • obietnice złożone wyborcom – dotrzymane

  • gospodarka po raz kolejny demonstrująca swój potencjał

  • redukcja podatków pobudzająca rozwój

Czy to mało? – oczywiście: za mało, za późno i nie służy tym, którzy na to zasłużyli. Wygląda na to, że to nie zwykli Amerykanie zasłużyli na dostęp do pracy i na jej owoce.

Dyskusja zatem o promocji kandydatów na urząd prezydenta USA AD 2020 nie opiera się na żadnych rozsądnych przesłankach, wynikających z racjonalnych kalkulacji. Opiera się ona jedynie na:

  • degradacji kandydata bez względu na realia (obsmarować, potępić, poniżyć),

  • ubrać kandydata w skandal lub serię skandali,

  • wskazywać niekompetencję wbrew oczywistym faktom,

  • przypisywać wady, o których nam się nawet nie śniło,

  • wmawiać mu czyny, których wprawdzie nie popełnił, ale my już sobie wyobrażamy, że je popełni, albo że jest do tego zdolny

  • oskarżaniu o cokolwiek, byleby oskarżający był sobie w stanie coś takiego wymyśleć, etc. etc.

W publicznym i niepublicznym przekazie napotkać można na każde najbardziej nieprawdopodobne oskarżenie, bez podania źródła, bez odpowiedzialności, bez albo za pokwitowaniem oraz bez sensu. Osoby zdecydowane głosować na swojego kandydata najprawdopodobniej wszystkie te skandale wrzucają do kosza.

Pozostaje część społeczności, która rozważa różne argumenty, filtruje chłam i próbuje racjonalnie przyglądać się temu, co jeszcze jest regularną polityką. O tym co jest poważne, niestety nie dowiemy się z przekazów dnia, a jeżeli czasem coś tam błyśnie, to wygląda jak zjawa. Trzeba się zatem napracować, aby zdobyć coś na intelektualne pożarcie.

Dylematem, którego żadne wybory nie rozstrzygnęły na korzyść zastanawiających się, dlaczego dzieje się tak, jakbyśmy byli poddani opresji niezrównoważonego Kima, jest być może jakaś umowa okrągłostołowa. „Okrągły stół” skonstruowano po to, aby nie było możliwe wskazanie, kto jest po prawej a kto po jego lewej stronie. Ma to tę zaletę, że z uwagi na konstrukcję urządzenia, nie można tego wskazać. Wadą takiego rozwiązanie jest to, że nie wiemy, kto jest za to odpowiedzialny.

Nic tedy dziwnego, że jedynym wyjściem z sytuacji jest potem urządzanie pokazowego procesu, wg scenariusza Franza Kafki.

Paragraf już jest. Czy nas pytają jedynie o nazwisko kolejnego Barabasza?

Addendum no 1

Kampania wyborcza kieruje się tym co opisano powyżej, ale może warto przyjrzeć się temu, czym kampania nie zajmuje się nawet hasłowo. Oto co można zauważyć bez specjalnego zawodowego przygotowania do polityki:

  • rozmowy pokojowe z Koreą Północną

  • próby pokojowego rozwiązania kompleksu spraw związanych z Iranem

  • naprawa relacji z Chinami, w kontekście nierównowagi handlowej i spraw dotyczących własności intelektualnej

  • rokowania START a raczej w sprawie nowego układu rozbrojeniowego

  • konflikt bliskowschodni

  • odejście obecnie urzędującego prezydenta od polityki wszczynania wojen dla osiągnięcia celów polityki USA i jej koalicjantów

  • relokacje wojsk amerykańskich z Niemiec

  • przyczyny inicjatywy przyznania nagrody Nobla dla prezydenta USA

  • nieprawidłowości występujące w organach USA, naruszających prawo, w celu skonstruowania fałszywych oskarżeń pod adresem politycznych konkurentów

  • zniesienie wiz dla obywateli Polskich

  • wykorzystywanie pozycji w kongresie do wytaczania fałszywych oskarżeń i pokazowych procesów

  • blokowanie przez opozycję, każdej inicjatywy prezydenckiej oraz obozu rządowego, bez względu na ważność, pilność i interes Amerykanów

  • wykorzystywanie pozycji w kongresie do wspiera niepokojów społecznych i ruchów radykalnych w USA.

Lista problemów istotnych dla USA tak w sferze wewnętrznej jak i zagranicznej jest dłuższa. Część problemów być może nie kwalifikuje się do debaty publicznej. Część inna, być może jak najbardziej nadaje się do publicznego omawiania, ale wygląda na to, że takiej debaty nie ma kto przyjąć i ugościć.

A przecież sprawa ta wydaje się nader oczywista: gospodarzami we własnym kraju są ponoć właśnie Amerykanie. Panie błogosław Amerykę.

Addendum no 2

W piątek 10.02.2020 Prezydent Donald Trump został hospitalizowany z powodu zarażenia wirusem Covid-19. Przyjmując, że wiadomości ze szpitala są prawdziwe, prognozy leczenia wydają się być dobre. W kontekście wyborów jest to jedna z tych wiadomości, która z pewnością wzmaga zainteresowanie Jego osobą.

Pandemia koronawirusowa 2020 nie powinna być przedmiotem kampanii redukcyjnej, a najlepiej, aby nie była w ogóle takim przedmiotem.

Świat współczesny urządzony jest jednak inaczej: polityczny jest ozon (jak trzeba, to się po niego sięga), CO2 (a zwłaszcza handelek jego kwotami), śmieci, ruchy feministyczne (tylko jeśli jest to komuś potrzebne), mało mówi się o ściekach (a przecież ich potop codziennie zalewa świat), etc. etc.

Wirus jako oręż politycznej propagandy ma więc swoje umocowanie nie tylko w ludzkiej naiwności rozumienia, co się dzieje, ale również odpowiada na „zapotrzebowanie” na „towar”. Wirus jako towar polityczny spełnia idealnie swoje zadanie, ponieważ jakkolwiek milczy, to poprzez skutki jakie wywołuje, a zwłaszcza te, które może wywołać, działa lepiej niż jakikolwiek mówca. A przecież nikt inny niż mówca-polityk i/lub jego oponent objaśnia nas, w jaki straszliwy sposób działa on, jego dekadencja wirus.

Od tego, w jaki sposób zostanie zaprezentowany show pt. „walka z pandemią” oraz czy publiczność to kupi, zależy potem wynik naszych wyborów.

Boże chroń króla i błogosław Amerykę.

Marcisz Bielski, USA, 10/24/2020