Wszystkim też wiadomo, że wiecznie błądzący po manowcach błędni rycerze, kochali po drodze wszystkie krasnolice dziewice wprost do utraty tchu, lecz bez wzajemności. Przed wyjazdem nie chcąc zostawiać swych białogłów na pastwę sąsiadów-wandali, chciwych kobiecego piękna, wyposażali je przy pomocy miejscowych kowali w tzw. „pasy cnoty”. Były to przemyślne urządzenia, zamykane na szyfrowe zamki lub zakodowane chipy, do których ścieżkę dostępu znali tylko sami mężowie i niektórzy świątobliwi pustelnicy-hakerzy. Te pasy broniły skutecznie przed nachalnością plebsu, gminu, motłochu i wszelkiego tałatajstwa. Co innego, gdy znalazł się „czystym przypadkiem” pod dachem jakiś jaśnie urodzony wielmoża, to wtedy wystarczał w ręku biegłej niewiasty pilniczek do pazurów (czytaj: paznokci) lub spinka do włosów, aby tymi prostymi wytryszkami otworzyć zaszyfrowaną kłódeczkę. Nieraz bywało, że posiadaczki tych pasów i w pięć lat po śmierci małżonka-rycerza rodziły pogrobowców, czemu się wielce dziwował okoliczny lud.
Sam widziałem taki pas cnoty w znanym polskim mieście w trakcie zwiedzania wystawy poświęconej polskiej husarii. W jednej z sal, gdzie eksponowano uzbrojenie, zauważyłem pas kobiecy, który został wyposażony nawet w maleńką… gilotynkę. Po pewnym czasie do eksponatu zbliżył się jakiś staruszek. Grube szkła okularów wskazywały na jego krótkowzroczność. Nie zdając sobie sprawy z tego co czyni, zwiedzający przybliżył nos do otworu wylotowego eksponatu. Wszyscy usłyszeli tylko chrzęst i coś w rodzaju „rach, ciach, ciach”. O jejku! Całe szczęście, że jestem dalekowidzem. Gdy pomyślę o tym zdarzeniu, to mnie ciarki przechodzą. I pomyśleć, co to była za kowalska precyzja wykonania, że taki muzealny obiekt zadziałał po tylu latach i wiekach!
Podobny przypadek zdarzył się podobno niejakiemu Nikicie Chruszczowowi z dawnego Związku Rad, który rad ze swego słynnego przemówienia w ONZ, zwiedzał wystawę osiągnięć myśli amerykańskiej. Zauważył on mianowicie maszynę z małym otworem i napisem: „Maszyna zastąpi ci kobietę”. I zastąpiła… przyszywając mu guzik w odpowiednim miejscu. Jaki więc morał z tych przypadków? Ano taki: „Jeśliś ciekawy, nie wkładaj nosa (lub palca) bracie do… kawy”.
Najwyższy czas uchylić skromny rąbek tajemnicy, który otaczał późnogotycką łożnicę w królewskiej alkowie za czasów pierwszych Jagiellonów, a którym nota bene zachciało się tronu polskiego. Trzeba wam wiedzieć, że zasiadała wtedy na nim znana europejska „laska nebeska”- królowa Jadwiga (jeszcze broń boże nie święta – przyp. autora). Była ona po uszy zakochana i z góry przeznaczona do konsumpcji księciu Wilhelmowi. W ostatnim jednak momencie dla dobra państwa polskiego (podobnie jak nasi politycy) wyraziła zgodę na utratę swojej jedynej dziewiczej cnoty (podobnie jak nasi politycy) na rzecz cnotliwego, ale zatwardziałego poganina, jakim mienił się być jej przyszły mąż Władek. Zapragnęła więc Jadwisia ochrzcić tego ostatniego giaura chrześcijańskiej Europy, aby przy okazji zyskać punkty do nominacji na świętą w rzymskim trybunale. I to się jej w pełni udało. Książę Władek tak się ucieszył wygryzieniem młodego w zalotach fircyka – Wilhelma, że w te pędy wylał na siebie (celem ochrzczenia) połowę wody z rzeki Wilii i w jeszcze większe pędy pobieżał ze swym orszakiem do Krakowa, gdzie pełen poświęcenia i podziwu dla ówczesnej Miss Europy tarzał się wprost ze szczęścia po wawelskich arrasach. Jego małżeństwo (jak się później okazało) wymagało jednak wielkiego poświęcenia z jego strony. A to jednym cięgiem musiał klęczeć w Kaplicy Zygmuntowskiej i klepać z Jadwiżką zdrowaśki, a to nawiedzać z Jadwisią chore na „francuską chorobę” (przywędrowała ponoć do Francyi z Ameryki ukryta w „jajku Kolumba”) staruszki, a to znów w królewskiej łożnicy na klęczkach błagać swą Jadzię o spełnienie małżeńskiej powinności. Z tego królewskiego poświęcenia jawnie dworował dworak z dworskiej drużyny doradców (niejaki poeta P. Naborowski – XVII w.), małpując króla przed małpami królewskiego zoo i przedrzeźniając jego słowa rzeczone w łożnicy:
„Nadobny kwiat, cudniejszy świat, najpiękniejsza cnota,
Wierna chęci, za pamięci otwórz szczęściu wrota.”
Lecz zardzewiałe i zatrzaśnięte na siedem spustów „wrota” nie dawały się otworzyć dopóty, dopóki król Władek nie wpadł na koncept (za podszeptem niejakiego Zagłoby) i nie wyjaśnił właścicielce tychże wrót, że jej poczynania godzą w święty sakrament małżeński i pachną zdradą stanu. A ponieważ piętą achillesową Jadwiżki było wszystko, co tyczyło świętości i dobra narodu, więc chcąc nie chcąc zmiękła wreszcie jak gruszka ulęgałka. Jednak jej uległością nie cieszył się długo monarcha, gdyż wkrótce wyzionęła ducha i została wyniesiona wysoko na ołtarze.
W państwie polsko-litewskim nie brakowało podobnych Jadwidze imienniczek (jedna została nawet świętą tylko dlatego, że jej mąż Bolesław był Wstydliwym), co wodząc na platoniczne pokuszenie ród męski, w ascezie i ze zwiędłym wiankiem na głowie (nie było jeszcze sztucznych kwiatów – przyp. autora) żyły (ale co to za życie?) długo i szczęśliwie. Na takie poświęcenie mogły się zdobyć tylko dziewice z bogatych rodów, żądne pośmiertnej sławy, o których później trubadurzy bębnili po całej Europie. Tymczasem chłopki i mieszczki krakowskie swoje wianki dziewicze puszczały z powodzeniem co roku w noc Kupały na falach wiślanych hen do Gdańska. I o dziwo, co roku w dziwny sposób te wianki wracały jak bumerang do swych właścicielek, które wdziewały je jeszcze całkiem świeżutkie na głowę (we wodzie nie więdną) i wychodziły za mąż jako wielokrotne dziewice. Ten godny odnotowania zwyczaj uchował się u stóp wawelskiego wzgórza po dzień dzisiejszy.
Na czasach jagiellońskich zakończył się w Polsce okres średniowiecza. Do tego finału przyczynił się walnie napad Turków na Konstantynopol, stolicę Bizancjum, którą zdobyli, doszczętnie łupiąc z kobiet ród męski. Niewielka ocalała z pożogi wojennej garstka mężczyzn-uciekinierów przytaskała na własnych grzbietach do Europy ciężkie tomiska starożytnych autorów. Pozbawieni żon uchodźcy poświęcili się całkowicie zgłębianiu książkowych tajemnic w ówczesnych ośrodkach życia publicznego (tzw. zamtuzach), przez co wysoce wzrósł prestiż tych przybytków. Po dokładnym przebadaniu wszystkich „woluminów” badacze ogłosili za pomocą rynkowych heroldów nastanie nowych czasów, tj. epoki Odrodzenia lub Renesansu.
Baśń się baje, czas ucieka, a tu nowy odcinek na Czytelnika już czeka.
Aleksander Wietrzyk