Liga Światowa: bezcenne zwycięstwo ; Biało-Czerwoni bliżej finałów

 

By znaleźć się w Final Six (17-21 lipca) Biało-Czerwoni muszą z gorącego terenu wywieźć cztery punkty i liczyć na potknięcie Amerykanów w starciu z Brazylią. Kadra w Warnie zagra 12 i 13 lipca.

 Dzięki wygranej reprezentacji Polski z Amerykanami w katowickim Spodku w piątek (3:2), oraz dwóm zwycięstwom Brazylii nad Bułgarią (3:1, 3:1), Biało-Czerwoni nadal mieli otwartą drogę do awansu do Final Six Ligi Światowej, które od 17 do 21 lipca toczyć się będzie w Mar del Plata. By rezerwować bilety do Argentyny Biało-Czerwoni musieli pokonać po raz drugi Jankesów, z którymi w niedzielę zmierzyli się we wrocławskiej Hali Stulecia. Wówczas losy awansu z grupy A rozstrzygnęły by pojedynki Polaków z Bułgarami i Amerykanów z Brazylią, które zaplanowano na zakończenie rundy interkontynentalnej Ligi Światowej.

 Niedzielne spotkanie zaczęło się od wymiany ciosów z obu stron (3:3, 5:5), choć Polacy mieli dwie okazje do objęcia prowadzenia, które zmarnowali Jakub Jarosz i Bartosz Kurek. Rywale też nie grali idealnie, gdy Matthew Anderson trafił w aut w dogodnej pozycji, nasi wyszli na prowadzenie (6:5). Po sprytnym ataku Michała Winiarskiego w kontrze zdołali odskoczyć na prowadzenie 8:6. Amerykanie tracili szybko dystans, po błędzie w ataku Antonio Ciarellego – jednego z bohaterów pierwszego starcia – i asie serwisowym Kurka było 11:7 dla Biało-Czerwonych. John Speraw niezwłocznie poprosił o przerwę, bo siatkarze z USA nie mogli złapać właściwego rytmu gry. A Polacy świetną zagrywką i skuteczną grą na siatce robili swoje. Po bloku na Carsonie Clarku prowadzenie wzrosło do pięciu “oczek” (13:8), odrzuceni od siatki rywale nie potrafili powstrzymać naszych siatkarzy. Trudne chwile przy mocnej zagrywce Clarka udało się Polakom przetrwać, Jakub Jarosz obił ręce blokujących na lewej flance i gra ruszyła z miejsca. Po chwili Marcin Możdżonek pewnie trafił z krótkiej, co oznaczało przerwę techniczną przy prowadzeniu Orłów Anastasiego 16:12.

 Trener gości wprowadził na plac gry nowego rozgrywającego, Kawikę Shoji. Jego drużyna musiała zmienić coś w sposobie gry, bo pierwsza partia powoli zbliżała się do końca. Udało się Amerykanom złapać serię punktów przy potężnym serwisie Maxwella Holta, który odrzucił naszych od siatki. Interweniował Anastasi, prosząc o czas, ale po nim goście mieli już tylko punkt straty (16:17). Wówczas pomylił się wreszcie Holt, a Polacy zaczęli grać swoje – Kurek trafił z lewego skrzydła i było 19:17. W ogniu walki świetnie zachował się Łukasz Żygadło, który pojedynczym blokiem zatrzymał Ciarellego (21:18), przybliżając nas do wygranej w secie. Znów jednak zrobiło się groźnie, Możdżonek kiwnął nad blokiem rywali w aut, Amerykanie tracili do Biało-Czerwonych punkt (20:21). Przełamanie złej passy dał atak Jarosza, a kolejny punkt dołożył Żygadło, tym razem bezpośrednio z zagrywki. Po chwili Możdżonek zablokował chaotycznie grających Jankesów, seta zakończył po wielkich emocjach i serii błędów polskiej kadry, Carson Clark. Jego serwis pozolił drużynie z USA zbliżyć się do naszych na dystans punktu, w kluczowym momencie zawiódł, bo Amerykanin trafił w siatkę, kończąc seta (23:25).

 Drugą odsłonę Polacy zaczęli świetnie, szybko uzyskali przewagę trzech “oczek” (3:0, 6:3), ale duża w tym była zasługa gości, którzy grali chaotycznie i mieli problemy z rozegraniem szybkiej i skutecznej akcji w ataku. Biało-Czerwoni spokojnie zdobywali swoje punkty, korzystali z błędów przeciwnika i prowadzili (7:5). Znów świetną robotę w zagrywce wykonał Holt, jednak po ataku Michała Winiarskiego z lewej strony skończyła się passa przyjezdnych. Polska kadra prowadziła na przerwie technicznej 8:6, grała z dużą werwą i wielkim sercem, górując nad Jankesami umiejętnościami i jakością wykonania wszystkich elementów siatkarskiego rzemiosła. Siatkarze ze Stanów Zjednoczonych znaleźli jednak lukę w zespole rywali, mocnym serwisem utorowali sobię drogę do wyrównania wyniku. Po świetnych zagrywkach Andersona i jego ataku z drugiej linii zrobiło się po 10. Kawika Shoji nie wahał się grać środkiem, gdzie pewnie atakował David Smith. As serwisowy tego ostatniego po raz pierwszy w drugiej partii dał prowadzenie przyjezdnym (12:11). Polacy grali jak na zaciągniętym hamulcu ręcznym, nie trafiali już z taką pasją w ataku, dawali rywalom okazje do kontr. Amerykanie poczuli krew, środkiem siatki utorowali sobie drogę do prowadzenia 16:14.

 Andrea Anastasi szybko skorygował błędy podopiecznych, ci szybko wyrównali i zaczęła się zacięta walka o kolejne punkty. Zdobywali je tylko gracze z USA, bo znów Biało-Czerwonych dręczyła niemoc w ataku. Pojawiły się też proste błędy, z których korzystali goście. Po ataku Andersona prowadzili już 19:16, Anastasi szybko poprosił o przerwę na żądanie. Po kolejnej nieudanej akcji zmienił Marcina Możdżonka, dając szansę Grzegorzowi Kosokowi. To nie dało efektu, więc na placu gry pojawił się i Zbigniew Bartman. Trzeba było odrabiać straty (17:21), ale gra polskiej kadry załamała się, tak jak to miało miejsce w drugim secie w Katowicach, w piątek. Atak w taśmę Bartosza Kurka sprawił, że nadzieja na wygranie drugiej partii niemal uciekła (17:23), a rywale trafiali raz po raz, z wielką pewnością siebie. Wreszcie męczarnie naszych zakończył blok Jankesów na Kurku, który chciał lekko obić ręce rywali, ale dał im okazję do zdobycia 25. punktu i wygranej do 17. W meczu zrobiło się 1:1, o wygraną trzeba było się postarać w ciężkiej walce z odrodzonym rywalem.

 Trzeciego seta otworzyły dwa świetne ataki Piotra Nowakowskiego ze środka. Goście odpowiedzieli szybko pięknym za nadobne, z mocą atakował Anderson. Nasi budowali mozolnie przewagę, wszystko dzięki punktowemu blokowi Możdżonka i świetnemu atakowi Winiarskiego z piłki sytuacyjnej. Amerykanie znów popełniali sporo niewymuszonych błędów – przekroczenie linii boiska po zagrywce, podwójne odbicie czy popsute ataki. Dzięki takiej grze nasi prowadzili na przerwie technicznej 8:5, ręka nie zadrżała ani razu Kurkowi i Jaroszowi. Za odrabianie strat wziął się Carson Clark, po raz kolejny najskuteczniejszy w drużynie Johna Sperawa. Jego as serwisowy sprawił, że USA traciło do Polski tylko punkt (7:8). Na szczęście sprawy wziął w swoje ręce Jarosz, który najpierw zaatakował mocno z prawego skrzydła, a po chwili zdobył z odrobiną szczęścia punkt bezpośrednio z zagrywki (10:7). Na boisku znów kibice mogli oglądać swoich pupili walczących, skoncentrowanych i – co najważniejsze – skutecznych (13:10). Na drugiej przerwie techniczej gospodarze prowadzili 16:13, świetnie otworzyła się gra naszych na środku siatki, na skrzydłach tercet Winiarski-Kurek-Jarosz robił swoje, “zjadając” kolejne punkty.

 Amerykanie wygrywali swoje akcje, ale gdy zagrywkę przyjmowali Polacy, byli bezradni. Dał o sobie znać kunszt Łukasza Żygadły, który środkiem siatki rozgrywał kolejne akcje i pozwalał Nowakowskiemu i Możdżonkowi na efektowne ataki (19:16). Walka cios za cios zbliżała naszych do wygrania trzeciej partii, zespół znów wyglądał jak na początku meczu, na szczęście zapomniał o końcówce drugiej odsłony. Gdy Jarosz w trudnej sytuacji obił blok rywali, a po chwili Ciarelli trafił w dogodnej sytuacji w aut (22:18), w Hali Stulecia zaczęła się feta. Trzecią partię trzeba było jeszcze wygrać, bo w końcówce pierwszej rywale niemal zdołali dogonić prowadzących Biało-Czerwonych. Swoje atuty tym razem pokazała drużyna Anastasiego, jak przy ataku Kurka, który w trudnej sytuacji trafił świetnie obok potrójnego bloku rywali (23:19). Do końca seta to Polska rozdawała karty. Potężny atak Nowakowskiego ze środka oraz nie gorszy Winiarskiego z lewej strony pozwoliły zakończyć trzecią partię zwycięsko (25:21). Do pełni szczęścia brakowało tylko triumfu w secie numer cztery.

 Ten zaczął się od wielkiej wymiany ciosów z obu stron. John Speraw wpuścił na boisko dwukrotnego mistrza Polski Paula Lotmana (Asseco Resovia Rzeszów), chcąc poprawić obraz gry w swojej ekipie. Nasi dyktowali warunki gry, nie ustrzegli się błędów, ale po drugiej stronie siatki trafiały się one częściej. Po ataku niezawodnego Jarosza było 8:7 dla Polski. Świetnie zachował się dwie akcje później Kurek, który w bardzo trudnej sytuacji zdobył punkt z lewej strony (9:8), aż w powietrze z radości podskoczył Andrea Anastasi. Amerykanie pod naporem zagrywki Biało-Czerwonych “pękli”. Dwa autowe ataki dały naszym zapas trzech punktów (11:8) i komfortową sytuację na boisku. Znów przypomniał o sobie potężnie serwujący Holt (10:11), ale jego serię zakończył pewnym zbiciem Jarosz. Kolejne akcje wywołały aplauz na trybunach, gdy zablokowany został Lotman Polska prowadziła 14:11. Auty ostrzeliwał Clark, który nie był już tak skuteczny jak na początku meczu, źle polską zagrywkę przyjmowali jego partnerzy, co dało nam prowadzenie 16:12 na drugiej przerwie technicznej.

 Do końca spotkania Biało-Czerwoni grali bardzo dobrze. Świetnie z drugiej linii atakował Kurek (18:14), zespół walczył w obronie i korzystał z błędów rywali. Anastasi pękał z dumy, bo o takiej grze mówił, gdy chiał by drużyna grała z sercem, walczyła i nie poddawała się w trudnych momentach. Amerykanie starali się jeszcze wrócić do gry, ale Paweł Zatorski świetnie przyjmował, nawet potężne bomby Andersona. Jego koledzy w ataku też nie dawali plamy, kolejne świetnie zbicie Jarosza dało nam prowadzenie 20:16. Goście tracili rezon i wiarę w zwycięstwo. W kluczowej akcji Clark huknął w antenkę, a Kurek poprawił jeszcze asem serwisowym (23:17). Jeszcze rywale zdobyli dwa “oczka” i włoski selekcjoner poprosił o przerwę, z uwagą kreśląc plan na ostatnie akcje meczu. Winiarski nie pomylił się w kolejnym ataku, rywale pomogli dotykając siatki. Piłki meczowej siatkarze ze Stanów Zjednoczonych bronili z wielką determinacją, przy świetnej zagrywce Lotmana wyprowadzali potężne ciosy i niemal wyrównali. W ostatniej akcji Paweł Zatorski w nieprawdopodobny sposób obronił atak rywali, a po chwili Jarosz zakończył horror, który w końcówce zgotowały oba zespoły (25:23).

 W ostatniej serii gier w Bułgarii Polacy rozstrzygną o losach awansu do turnieju finałowego Ligi Światowej. By znaleźć się w Final Six (17-21 lipca) Biało-Czerwoni muszą z gorącego terenu wywieźć cztery punkty i liczyć na potknięcie Amerykanów w starciu z Brazylią. Kadra w Warnie zagra 12 i 13 lipca. We Wrocławiu okręt prowadzony przez Andreę Anastasiego dopłynął tak blisko wymarzonej Argentyny, że już widać ląd. Trzeba jeszcze jednak przepłynąć niespokojne bułgarskie wody bez szwanku i wówczas sukces stanie się faktem.

 Polska – USA 3:1 (25:23, 17:25, 25:21, 25:23)

 

Sędziowali: Shin Muranaka (Japonia), Vasileios Raptis (Grecja)

 

Widzów: 6000

 

Przebieg meczu:

 

I set: 8:6, 11:7, 16:12, 19:17, 25:23

 

II set: 8:6, 11:12, 14:16, 16:21, 17:25

 

III set: 8:5, 12:9, 16:13, 19:16, 25:21

 

IV set: 8:7, 12:10, 16:12, 19:16, 25:23

 

Polska: Łukasz Żygadło, Jakub Jarosz, Bartosz Kurek, Michał Winiarski, Marcin Możdżonek, Piotr Nowakowski, Paweł Zatorski (libero), oraz Krzysztof Ignaczak, Grzegorz Kosok, Zbigniew Bartman, Michał Kubiak

 

USA: Kyle Caldwell, Carson Clark, Mattew Anderson, Antonio Ciarelli, David Smith, Maxwell Holt, Erik Shoji (libero), oraz Kawika Shoji, Paul Lotman, David Lee, Murphy Troy.

 Źródło: Eurosport.pl

Zdjęcie: PAP