Wielkim powodzeniem cieszyła się w tym dniu karczma. Już od rana zaczynały się we wsi wesołe zabawy, w których pobrzmiewało echo prasłowiańskich zwyczajów związanych z rozbudzeniem płodności przyrody.
W różnych okolicach kraju w tym dniu kończącym zapusty różne panowały zwyczaje. Około r. 1820 w okolicach Kleczewa i Ślesina w Konińskiem była to początkowo zabawa czysto męska. Chłopcy z całej wsi schodzili się w karczmie. Tam; na środku, stawiali beczkę piwa. Beczka była drewniana z obręczami — na niej talerz, a na tym talerzu drugi — odwrócony dnem do góry. Wszystko to tworzyło podstawę, jakby cokół, dla przemyślnie zmajstrowanej figurki. Na szkielet tej osóbki składały się trzy gałązki choiny; jedna u góry i dwie rozchodzące się odnogi u dołu. Między tymi dwiema wieszano dwie duże cebule. Później ubierano je w szafirową katankę i czerwoną czapkę. Całości dopełniało białe piórko zatknięte w nakrycie głowy. Dziarski chłopak był gotowy!
We wsi już wszyscy wiedzą, co się w karczmie dzieje. Gromada dzieciaków i dziewuch pcha się do środka. Ale chłopcy, wybrawszy spośród siebie woźnego, który stoi przy drzwiach, bez: okupu nie chcą nikogo wpuścić do środka. Toteż każda dziewczyna, która tam przyszła, ściska w garści grosik. Kiedy tylko woźny zażąda, otworzy dłoń i pokaże spoconą blaszkę.
Wreszcie karczma pełna jest gości. Chłopcy wybierają spośród siebie jednego, najodważniejszego. Ten podchodzi do dziewczyny, którą wcześniej sobie upatrzył, zaprasza ją do tańca. W ich ślady idzie reszta młodzieży. Tanecznicy kręcą się wokół beczki, z której spogląda na nich choinkowy chłopak, symbol męskich sił, zdolnych tak rozbudzić przyrodę, że wyda obfity plon, zapewniając ludziom dostatek jadła do następnej wiosny.
Nieco inaczej świętowano w ostatni wtorek w Radomskiem i Wieluńskiem. I tutaj dużą rolę odgrywało żywe drzewko, jakby przez jego zieleń chciano sprowokować pola i łąki, by i one się zazieleniły.
I w tej okolicy zabawę zaczynali parobcy. Przystrajali drzewko kolorowymi papierkami i świecidełkami z jarmarku. Ustawiali to cudo na wózku i zaczynał się hałaśliwy, wesoły pochód przez wieś, od chaty do chaty, a zwłaszcza tam, gdzie były dziewczęta na wydaniu. Stanąwszy pod drzwiami wołali taką dziewczynę chórem, tak głośno, że dla świętego spokoju w końcu wyszła. A jeżeli okazywała się uparta i o silnych nerwach i wyjść ani rusz nie chciała, to zdarzało się i tak, że parobcy siłą z domu ją wywlekali. Kiedy mieli dziewczynę już w zasięgu swoich rąk, ustawiali speszoną i zawstydzoną na wózku obok drzewka i rozpoczynała się licytacja, a trwała tak długo, dopóki dziewczyna się nie wykupiła. Jeden mówi:
— Funta kłaków nie warta! — a już inni przekrzykują go: — Warta furę gnoju!
A trzeci wrzeszczy:
— I snopka pustej słomy nie dałbym!
Znajdują się i tacy, którzy gotowi są zapłacić za dziewczynę. Oni też przelicytowują się wzajemnie: dziesięć złotych, sto i tysiąc na ostatku. Kiedy chłopcy dość już mają naigrywania się, a i pomysłowość się kończy, każą dziewczynie samej się wykupić. Dostają więc nie bez targów, jeśli dziewczyna z tupetem, kilkanaście groszy. Niekiedy wynosi im z komory pętko kiełbasy, kilka jaj albo co tam w chacie ma. Dzień kończy się wspólną zabawą w karczmie. Wesołość trwa do północy.
Minęły te obyczaje… Dzisiaj w ostatni zapustny wtorek jemy pączki. I one wywodzą się z dawnej tradycji. Dzisiejsze słodkie pączki w niczym oprócz kształtu nie przypominają tych pierwotnych, od których wzięły swój początek. Niegdyś były to okrągłe bułeczki z chlebowego ciasta, nadziewane słoniną i smażone na smalcu.
W tych wsiach, gdzie ostatkową zabawę tradycyjnie inicjowały kobiety, takie właśnie pączki przynosiły do karczmy na babską zabawę. Przynosiły też ze sobą różne placki, bułki, racuchy. Wspólne spożywanie drożdżowego ciasta miało znaczenie rytualne; miało zapewnić urodzaje. Kobiety jadły zapijając wódką, żartując, śpiewając: „Dyż ostatki, to ostatki, popijmy se, stare babki”. Od śpiewu tylko krok do tańca. Wódka rozgrzewa, baby piszczą, skaczą. „Jak ostatki, to ostatki, niech się trzęsą babskie zadki!” Skaczą, ale nie bez celu, bo zarówno to jedzenie drożdżowego pieczywa, jak i ten pełen wyskoków taniec miał według odwiecznych wierzeń zapewnić wzrost lnu. Kobieta przecież przędzie, tka i szyje. Więc teraz, u progu wiosny zabiega o to, by len rósł jak najwyżej. Magia ta obejmowała również konopie. Im która kobieta wyżej skoczy, tym wyższych doczeka się lnu i konopi: „Na konopie, na konopie, żeby się rodziły, żeby nasze dzieci i my nago nie chodziły!”
Ważna była też pogoda panująca w czasie dokonywania owych zabiegów: „Kiedy pada w ostatni wtorek, to ze lnem uciekaj na dołek”, „Kto chce mieć dobry len, musi na zapusty jeździć saniami”.
Skakały baby prawie do północka. Po północy weszła do karczmy dziwna osoba: odziana w łachmany, bosa, wymachująca trzymanym za ogon śledziem. To personifikacja środy popielcowej. Nie jest przyjemna ani wesoła i przypomina, że czas skończyć zabawę, wszak już wielki post. A tak chciałoby się jeszcze pohulać…
— A powiedzcie wstępnej środzie, niech zaczeka na ogrodzie! — wykrzykują obecne w karczmie baby. Na nic się to jednak zda. Nikt przecież nie powstrzyma nurtu oddalających się chwil.
Minął więc i ostatni dzień zapustów. Trzeba zapamiętać: czy był wiatr, czy nie? Padało czy nie padało? „Bo ostatni wtorek jaki i post cały pewnie taki”.
Opr. K. Teller. Źródło: “Rok Kościelny a Polskie Tradycje”
Zapusty w obecnych czasach w Polsce na YOUTUBE:
XXI Korowód grup zapustnych – Włocławek
http://www.youtube.com/watch?v=Zg9ycVuhhMg&feature=related
Zapusty na kujawach-koza świętosław
http://www.youtube.com/watch?v=xDQfCh4q1W4
Zapusty 2009 Włocławek
http://www.youtube.com/watch?v=Hsat0n4i1us&feature=related