Nawiązanie stosunków USA z Iranem, jak i interwencja Waszyngtonu w sprawie utworzenia państwa palestyńskiego i rozwiązania konfliktu między Izraelem i Palestyńczykami, z pewnością wywołają silny sprzeciw rządu Izraela i lobby izraelskiego w USA. Prawdopodobnie znów zjednoczona Liga Arabska będzie żądać wprowadzenia w życie jej planu pokoju z 2002 roku, włącznie z uznaniem dyplomatycznym Izraela, w zamian za oddanie nielegalnie okupowanych ziem arabskich.
Zwycięstwo w Izraelu prawicowych partii, wywodzących się z organizacji faszystów żydowskich Bejtar w przedwojennej Polsce, prawdopodobnie zapewni tekę premiera Benjaminowi Netanyahu, który żąda zalegalizowania nielegalnych osiedli żydowskich na ziemiach Palestyńczyków i jest przeciwny stworzeniu niezależnego państwa Arabów palestyńskich. Jeszcze bardziej radykalny od Netanyahu, członka partii Likud, jest Avigdor Lieberman, przywódca nacjonalistycznej partii „Izrael Nasz Dom”. Te dwa radykalne ugrupowania są w stanie zablokować wszelkie ustępstwa dla Arabów, zwłaszcza w obliczu braku presji z zewnątrz, która by wymusiła na Izraelu zaprzestanie traktowania Arabów, tak jak Niemcy traktowali Żydów w czasie wojny.
Istnieje nadzieja, że przedstawiciel rządu Obamy, były senator George Mitchell, libańskiego pochodzenia, ogłosi swoją wizję pokoju w Palestynie i pomoże państwom arabskim doprowadzić do zgody między partiami Hamas i Fatah, w celu utworzenia nowego koalicyjnego rządu palestyńskiego. Liga Arabska, obecnie wzmocniona porozumieniem między Syrią i Arabią Saudyjską, może w marcu 2009 roku ogłosić nową wersję planu pokoju w Palestynie, który to plan Liga ta proponowała już w 2002 roku.
Barbarzyński atak wojsk Izraela na tereny Gazy i zamordowanie ponad 1300 Arabów, w dużym procencie kobiet i dzieci, zradykalizowało ludność Bliskiego Wschodu, którą rząd prezydenta Obamy pragnie uspokoić. Jakiekolwiek starania w tym kierunku powodują napięcia między Izraelem i Waszyngtonem, obok różnic w poglądach na to, jak USA mają traktować program nuklearny Iranu, który radykalni syjoniści nazywają „zagrożeniem istnienia Izraela”, pomimo że Izrael ma kilkaset bomb nuklearnych, a Teheran może mieć pierwszą bombę nuklearną dopiero za kilka lat. Gdyby nawet Iran posiadał kilka takich bomb, to z punktu widzenia Teheranu nie mogłoby to być powodem do wymiany bombardowań nuklearnych między Iranem i Izraelem i miałoby znaczenie wyłącznie odstraszające.
Iran używa rakiet z głowicami konwencjonalnymi, żeby zniechęcić Izrael do ataku. Salwa odwetowa Iranu, według amerykańskiej organizacji pokojowej Greenpeace, już obecnie jest w stanie dokonać skażenia radioaktywnego Izraela w promieniu 450 km, w wyniku zbombardowania izraelskich elektrowni nuklearnych oraz ośrodka zbrojeniowego w Dimonie na pustyni Negev i w Hajfie. Ostatnio Iran umieścił satelitę na orbicie okołoziemskiej i tym samym wykazał sprawność swoich rakiet.
W 2003 roku radykalni syjoniści w Izraelu nazywali Saddama Husajna „zagrożeniem istnienia Izraela” i spowodowali atak USA na Irak, co miało być posunięciem „opłacalnym”, za sprawą amerykańskiego rabunku ropy naftowej, jak zapewniał Paul Wolfowitz, wiceminister obrony i główny architekt agresji na Irak w rządzie prezydenta Busha.
Minister obrony USA Robert Gates od dawna oponuje przeciwko atakowi Izraela na Iran, ponieważ taki atak destabilizowałby okupowany przez Amerykanów Irak, zamieszkały głównie przez szyitów związanych z Iranem. Gates jest nadal ministrem obrony USA, a Obama nie robi wrażenia uzależnionego od Izraela w takim stopniu, w jakim był prezydent Bush.
Obama zamierza zwiększyć kontyngent wojsk USA i NATO w Afganistanie do 80 tysięcy żołnierzy i dobrze pamięta, jak Iran pomógł Ameryce pobić talibów w 2001 roku, po podporządkowaniu Pakistanu przez USA. Obecnie problem „Af-Pak”, czyli Afganistanu i Pakistanu, zmusza Waszyngton do ponownego zabiegania o pomoc Iranu, tak jak w roku 2001, tym razem by „stabilizować” Afganistan, w którym – dodajmy – zupełnie niepotrzebnie z punktu widzenia naszego interesu narodowego ginie wielu żołnierzy polskich.
Ostatnio wysłannik prezydenta Obamy, Richard Holbrooke, powiedział w Kabulu, że „jest rzeczą oczywistą, iż Iran odgrywa ważną rolę w sąsiednim Afganistanie, i nie powtórzył fałszywej propagandy Busha i Izraela, jakoby Iran pomagał talibom. Wyraził się wręcz, że „Iran, tak jak i inne państwa sąsiadujące z Afganistanem, ma prawo odgrywać ważną rolę w tym sąsiedztwie”.
Podczas gdy Kirgistan likwiduje amerykańską bazę lotniczą w Manas, a talibowie wysadzili w powietrze kluczowy most na przełęczy Tyber, coraz głośniej słyszy się w USA, że najdogodniejsza droga dla dostaw do zachodniego Afganistanu prowadzi z portów południowego Iranu. Dowódca sił NATO, generał John Graddock, powiedział na początku lutego 2009 roku, że USA nie miałyby obiekcji, gdyby któryś z członków NATO mógł uzyskać od Iranu pozwolenie na dostawy do Afganistanu przez jego teren. Takie wypowiedzi są dowodem na istnienie dużej sprzeczności interesów USA i Izraela w kwestii Iranu, jak o tym pisze Jim Lobe, autor artykułu o potrzebie powołania Komisji Prawdy w sprawie „wojny Busha przeciwko terroryzmowi”. Lobe jest stałym reporterem „Inter Press Service.