Szwedzkie trąby pod bramami Jasnej Góry

 

Zacznijmy od słów:

„pokrzepia oblężonych pobożny odgłos pieśni, na szczycie wieży śpiewanej i wygrywanej. Nieprzyjaciele zaś przeciwnie, mniemając, że muzyka ta jest na wyszydzenie ich usiłowań, i że ich gwałtowne napady są lekceważone, zżymają się z wściekłości i oburzenia. Śpiew ten pobożny tak wiele podnosi ufność i odwagę w mieszkańcach Jasnej Góry, że odtąd weszło w zwyczaj podobną harmonią osładzać sobie niedolę oblężenia i straszliwy krzyk srożącego się wojska oddalać od uszu niewieścich”.

Któż to tak sobie osłaniał uszy niewieście w srożącej się bitwie? Oczywiście wódz obrony Jasnej Góry ksiądz Augustyn Kordecki o czym podaje w jego „Pamiętniku oblężenia Częstochowy 1655 r.”. A czyż to ksiądz zwariował, że damy ochraniał? Jeśli ktoś ma nazwisko od sztyletu, to do wojowania zwykły. Jednakże, że upatrywał tego schronienia w muzyce? I dalej:

„Po zasięgnięciu przeto rady szlachty i Ojców, naprzód wszyscy starsi Ojcowie przeznaczeni zostali do chóru, szczególniej nocnego, bo w czasie dnia nawet młodsi tamże się znajdować byli zwykli.”

I, żeby tu chórami nie zamęczać, dalej mamy, że obrona podczas ciemnej nocy nie zauważyła, że nieprzyjaciel podciągnął wielkie działa pod mury:

„przecież wtedy dopiero spostrzegła, że je ustawiono, kiedy usłyszeli straszliwy ich huk śpiewający jutrznię zakonnicy.”.

A w Święto Bożego Narodzenia:

„Zdarzyło się tego dnia, iż czeladka klasztorna podług zwyczaju w Polsce zgromadziła się dla powinszowania uroczystości Bożego Narodzenia. Poprzedzali ich muzycy różnego rodzaju i z różnemi instrumentami, którzy naprzód starszym klasztoru, następnie innym znakomitszym ze szlachty, słodką melodyą Bożego Narodzenia winszowali.”.

Szwed natomiast czekając pod murami tak to skomentował:

„Gdyby bowiem oblężonym żywności nie dostawało, nie wygrywaliby radością przejęci, bo w obawie i braku potrzeb życiowych niepodobna się weselić.”.

Czyż nie pięknie i z jakim dwuznacznikiem na „wygrywali”. Bo około trzystu obrońców odpierało wojska wielotysięczne i to nie poległo, ale właśnie wygrywało i wygrało. A owe wojska zapowiedziały się tak oto:

„Żeby zaś kto nie wątpił, że Jasna Góra jedynie przez złożenie tamże świętego obrazu ocalona został, trzeba wiedzieć, że Szwed trzy razy już poprzednio próbował napadu na klasztor Częstochowski, nim do oblężenia przystąpił (i nim cudowny wizerunek ze swego miejsca usunięto), wysyłając dla zajęcia wojska z Kalisza, Piotrkowa i Krakowa; zawsze jednak, tajemną jakąś siłą przestraszony, odstępował od swego bezbożnego zamiaru i gdzieindziej się zwracał. Dopiero następnej nocy po owym dniu, w którym Jasna Góra uczuła boleśnie osierocenie swojego ołtarza z świętej Bogarodzicy obrazu, stanął przed bramami klasztoru hr. Wszeszczewicz na czele szwedzkich tłumów, które straszliwym odgłosem trąb oznajmiły swoje przybycie.”

Ale Częstochowa to nie Jerycho i nie runęły jej mury od tego szwedzkiego trąbienia. Zachowujemy oryginalną pisownię z wydania z 1900 roku z Warszawy. Każdy to wie. Oczywiście, bo jakże by inaczej, przecież wszyscy znają owo dzieło księdza Kordeckiego. Powszechne jest w świadomości Polaków, bo każdy miał obowiązek w szkole bodaj przerobić jego fragmenty. Dodam tylko, że sami Szwedzi swoich wyrywnych karcili słowami:

„Kiedyś taki wielki rycerz, idże zdobyć Częstochowę.”

A gdy mieli komuś nawymyślać, mówili: „Precz stąd pod Częstochowę.”. Co potrafi nawyprawiać muzyka. Tu zmilczę, choć wiele by mówić trzeba.

Andrzej Marek Hendzel

http://www.hendzel.pl