Wywiad z twórcami grupy „MoMo”

 

Co to takiego to MoMo?

 

Ania Ołdak: (haha) Wiedzieliśmy, że nie unikniemy tego pytania. Jestem z wykształcenia logopedą i od zawsze bawi mnie zabawa słowem. Lubię „miękkie” połączenia, które łatwo wypowiedzieć właściwie w każdym języku. Dlaczego akurat MoMo? Hm… to jest tak, że wymyślasz jakąś nazwę i już wiesz, że to jest to. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy ile “momo” oznacza. Teraz ciągle widzę nazwy “momo” – począwszy od restauracji hinduskich (tak się nazywa jedna z potraw).

Michał Marecki : MoMo to jest coś takiego, co łatwo zapamiętać, ale niekoniecznie coś zanczy. To taka słowna zabawka. Chcemy, by każdy odbiorca naszej muzyki wkleił w nią swoje emocje i skojarzenia. Miał coś swojego, co kojarzy z nami. Artysta wchodzący na rynek, na ogół nie kojarzy się z niczym. Słuchamy go, idziemy na koncert, poznajemy w wywiadach i dopiero po jakimś czasie nadajemy mu swoje prywatne zanczenie. Zadajmy to pytanie za jakiś czas naszym odbiorcom i dowiemy się, co to właściwie znaczy MoMo… , oczywiście w dzielnicach imigrantów marokańskich w Paryżu momo będą wołać muzułmańscy rodzice do swoich dzieci – Momo jest zdrobnieniem od Mohamed.

Ania: Mnie to od razu pasowało, bo jako dziewczyna się doszukałam, że to pierwsze litery naszych nazwisk więc nazwa okazała się romantyczna ;-)

Podobno w każdym zespole musi być ktoś, kto rządzi. Jak jest u Was?

Ania: Podobno ktoś musi rządzić, ale u nas następuje wyjątek od reguły;-)

Michał: No właśnie i dlatego nie jest łatwo;-) Tak naprawdę dzielimy się obowiązkami i  staramy się działać partnersko. Konsultujemy ze sobą wszystkie kwestie związane z płytą, produkcją czy promocją. I w wielu kwestiach się zgadzamy, w przeciwnym razie nic byśmy nie zrobili. Wolność artystyczna i osobista polega na tym,  żeby nie czuć przymusu robienia czegoś, co jest niezgodne z naszymi przekonaniami. I dlatego uważam, że dobraliśmy się na tyle dobrze, że w tej wolności jesteśmy cały czas razem. Mamy do siebie zaufanie. W ten sam sposób zresztą działamy w ramach zespołu. Każdy ma do odegrania swoją rolę.

Ania: Oczywiście fakt, że jestem jedyną dziewczyną w zespole ma swoje plusy;-). Nie muszę np. dźwigać pieców gitarowych (haha).

Podobno nie powinno się łączyć życia zawodowego z prywatnym, a Wy nie dość, że razem tworzycie, to jesteście parą. Udaje się Wam zachować balans między tymi dwiema sferami życia?

Ania: Są plusy i minusy. Chodzi o to, żeby minusy nie przysłoniły plusów;-) A tak poważnie: to trudne. Myślę, że dodatkowo trudniej mają pary wykonujące zawody artystyczne. Nie da się tego “nie przenieść do domu”. W domu często kończymy lub zaczynamy kompozycje, w domu kłócimy się o np. partie saksofonu…i razem denerwujemy przed koncertem.. W to wszystko trzeba wpleść tak zwane przyziemne obowiązki. Czasem, kiedy obydwoje mamy głowy w chmurach, bo chcemy koncentrować się na piosenkach (każde w inny sposób), trudno o zgodność kto ma wynieść śmieci;-) Wszystko to łączy, ale czasem też bardzo dzieli. Teraz, kiedy zadałeś nam to pytanie, dokonuje analizy i uważam, że chyba należy nam się mały medal za bycie razem ;-)))

Michał: Niestety, emocje mają swoja dynamikę i czasem rozsądek pozostaje za nim w tyle;-)

Jaki był najtrudniejszy etap podczas tworzenia płyty?

Ania: Komponowanie i nagrywanie wokali są bajką. Dopiero później zaczynają się schody. Szukanie wytwórni, pieniądze na realizację – tu potrzebna jest wiedza biznesmena, a muzycy tego nie lubią;-)

Michał: Najtrudniejszym etapem przy tworzeniu płyty jest powiedzenie sobie w odpowiednim momencie STOP. Często mamy ochotę ciągle coś poprawiać, bo sądzimy, że zawsze może być lepiej. Myślę, że ważne jest nie popaść w stan takiego ciągłego grzebania w piosenkach, i w którymś momencie powiedzieć sobie, że to co jest, zrobiłem najlepiej jak potrafię. Ale tak, jak wspomniała Ania, proces tworzenia jest przyjemny i najciekawszy. Trudniej jest po zamknięciu materiału. Tu już się nie ma na wiele rzeczy wpływu. Przychodzą inni ludzie, którym trzeba zaufać, ponieważ nie mamy wystarczającej wiedzy w danym temacie i czasu, by się zajmować np. promocją. Z czasem zbiera się krąg ludzi, z którymi wiesz, że chcesz pracować i wtedy to jest naprawdę fajna przygoda.

 

Kiedy na rynku muzycznym pojawiają się nowi wokaliści, zespoły, często są porównywani do innych artystów. Czy dopadło to także Was?

Ania: Porównania będą zawsz, to normalne – sama porównuję i szukam podobieństw. Zdarzało się, że ktoś nam mówił: „brzmicie jak Brodka”. Myślę, że to co może nas łączyć z Moniką to odwaga do śpiewania w ojczystym języku. Po polsku też się da i można trafić do szerokiej publiczności. Myślę, że to przede wszystkim, bo muzycznie nie widzę między nami podobieństw.

Michał: Zauważylem, że w naturalny sposób ludzie porównują nowego artystę do kogoś, kogo znają. Mela Koteluk była np. porównywana do Kasi Nosowskiej. W naszym przypadku słyszałem porównania do Marysi Peszek, Rosin Murphy, Niny Parsons z zespołu Cardigans. Chyba nie ma sensu z tym walczyć, ludzie mają prawo do różnych opinii.

Jesteście nowym zespołem, który ma już wyznaczoną drogę, którą chce kroczyć. A co jeśli okaże się, że muzyczny światek zacznie wywierać na Was presję, abyście byli inni, inaczej się zachowywali, zmienili image. Co wtedy?

Ania: Myślę, że to nam nie grozi, głównie dlatego, że trochę już tworzymy. Mamy mocne korzenie muzyczne, wiemy czego chcemy, a czego na pewno nie. Sami komponujemy muzykę, produkujemy, jesteśmy świadomi swoich słabych i mocnych stron. Jeśli chodzi o tak zwane “sprawy biznesowe” to staramy się otaczać ludźmi, którym ufamy, a jeśli są to nowe osoby to kierujemy się zwyczajnie intuicją. Dobrze, że są z nami ludzie, którzy chcą pracować, bo po prostu kręci ich to co robimy muzycznie. Poza tym sami też jesteśmy pracowici i angażujemy się we wszystko co nas dotyczy. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że jakieś decyzje dotyczące naszego wizerunku i brzmienia podejmowane są poza nami. A jeśli chodzi o image? Podczas niedawnej sesji zdjęciowej mieliśmy przygotowanych kilka zestawów ciuchów, m.in. sukienki i garnitury od projektantów. Miało być oryginalnie i ekstrawagancko. Sesja się udała, ale na drugi dzień, kiedy oglądaliśmy zdjęcia, okazało się, że najbardziej podobają się nam te, na których jesteś ubrani w T-shirty i jeansy. Nie chcemy się przebierać w kontrowersyjne stroje, aby zwrócić na siebie uwagę. Mamy nadzieję, że osiągniemy to, dzięki naszej płycie. Poza tym wychodzę z założenia, że są ludzie, którzy lepiej się znają na modzie i fryzurach. Chętnie korzystam z porad i wiedzy doświadczonych. To samo dotyczy tekstów. Bardzo cenię sobie twórczość m.in. Anny Saranieckiej, Radka Łukasiewicza, Igora Spolskiego i jestem dumna, że specjalnie dla nas napisali teksty na płytę.

Michał: Tzw. „muzyczny światek“ może wyrazić swoją opinię i nic więcej. Tak jak my możemy jedynie wypowiadać się na temat innych płyt i artystów. I myślę, że o to zresztą chodzi, by rozmawiać o płytach, a nie tylko je biernie przyjmować lub ignorować. Oczywiście bardzo cenię sobie konstruktywne uwagi i biorę je pod rozwagę, ale niegdy nie traktuje ich ostatecznie. Wpływ może mieć na nas wydawca, który jednak i tak pozostawia nam sporo swobody w działaniu.

Czy Wasze znajomości (Michał gra z T.Love), w jakikolwiek sposób pomogły Wam w nagraniu płyty?

Ania: Absolutnie nie, no chyba, że finansowo. Michał tam gra więc mieliśmy co jeść;-;-))) Myślę, że osobom, które już coś robiły muzycznie jest trudniej. Trudniej jest dzieciom “gwiazd”, bo muszą udowadniać i podwójnie się dobijać. To dziwne, że ludzie czasem reagują złością na to, że np. muzyk T.Love ma inny band, przecież muzycy zajmują się właśnie muzyką, kochają to i to chcą dawać ludziom. To naprawdę ciężki kawałek chleba. Prace nad płytą potrafią czasem trwać nawet trzy lata, ale i tak może się zdarzyć, że nikt o tym nie usłyszy. To uczy pokory.

Michał: Łatwiej w tym sensie, że zdobyłem pewne doświadczenie, które wykorzystuję przy nagrywaniu płyty. Na pewno nie jest tak, że nagle wszyscy fani zespołu T.Love zaczęli słuchać MoMo i w związku z tym mamy zagwarantowaną publiczność. Zdobywamy nową grupę odbiorców i nie zawsze są to słuchacze T.Love. Nie ważne gdzie grałeś wcześniej i co robiłeś i kogo znasz. Może jestem idealistą, ale sądze, że jeżeli piosenki są dobre, to wcześniej czy później odbiorcy je docenią.

Trudno sklasyfikować Waszą muzykę. Jak sami byście ją określili?

Michał: Nasza muzyka to artystyczny pop. Sięgamy do różnych tradycji muzycznych, bo nie chcieliśmy zrobić płyty jednolitej. Nie lubię klasyfikacji, bo niczemu one nie służą. Chyba, że chcemy podpiąć się pod jakąś subkulturę. Na pewno chcieliśmy zrobić płytę energiczną i pozytywną. Nie rozklejamy się w szarych nastrojach i kontemplacyjnych kompozycjach. To nie nasz charakter. Miało być kobieco, ale i zadziornie. Elektronicznie i gitarowo zarazem. Więcej w tej muzyce jazdy samochodem, czasami przez nieznane miejsca, a mniej zachodów słońca i chowania się pod kołdrę. Wychowałem się na muzyce lat 70., a przede wszystkim 80., gdzie piosenki miały ciekawe rozwiązania aranżacyjne. W tych latach w radiach puszczano naprawdę dobre popowe kompozycje. Przez ścianę pokoju atakował mnie mój brat anarchistycznym punk rockiem, a mama indoktrynowała wdzięcznym disco lat 70. To wszystko wmiksowaliśmy w naszą płytę.

https://www.facebook.com/MoMoMusicPL