Ameryka po wyborach

Należy na wstępie podkreślić, iż wedle tradycji wybory na urząd prezydenta w USA łączy się z wieloma innymi, pomniejszymi. Są to m.in. wybory do Senatu (1/3 składu), do Izby Reprezentantów (pełny skład), organów stanowych, hrabstw, a także niejednokrotnie organizowane są w tym samym czasie także lokalne referenda, dzięki którym społęczność danej jednostki administracyjnej może wypowiedzieć się w kluczowych dla niej kwestiach (jak choćby ostatnio głosowania nad legalizacją marihuany i zwiążków homoseksualnych). Głosuje się także w środku tygodnia, we wtorek. Dlaczego nie w niedzielę? Gdyż założono już dwa stulecia temu, iż wtedy ludzie powinni uczestniczyć w nabożeństwach, a nie zajmować się polityką.

Jak głosi słynna maksyma, każda nowa kampania wyborcza zaczyna się w dniu inauguracji kolejnej kadencji. Zatem by zrozumieć obecną sytuację, jej finałowy efekt, należy cofnąć się przynajmniej do 2008r. Piszę „przynajmniej” gdyż w przypadku odebecnego prezydenta elekta mamy o wiele bardziej złożony problem. W jego przypadku powinniśmy cofnąć się kilkaset lat wstecz, niestety ramy gazety są ograniczone. Należy jednak zaznaczyć, iż jednym z determinujących ową kandydaturę czynników było niezaprzeczalnie pochodzenie rasowe Baracka Obamy.

Wybory, które miały miejsce 4 lata temu były w pewien sposób bardziej sprawiedliwe. George W. Bush kończył swoją drugą, ostatnią kadencję i dzięki temu obydwie główne partie nie mogły być siłą rzeczy znacząco wspierane przez potężną machinę administracyjną Białego Domu. Zarówno Republikanie jak i Demokraci jednakowo wykrwawiali się już na etapie prawyborów partyjnych. Ówczesny wynik jakim zakończyło się tamtejsze głosowanie był w dużej mierze podyktowany wieloma błędami neokonserwatywnej administracji Busha, która nie uchroniła niestety kraju przed znaczną recesją gospodarczą. Ogólne zniechęcenie społeczeństwa do Republikanów, a także znaczące wsparcie czarnej ludności, która w blisko 95% poparła swojego „rodaka” doprowadziło do wyboru pierwszego ciemnoskórego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki.

W 2008r. Demokraci jednak nie tylko odzyskali po ośmioletniej przerwie najwyższy urząd w państwie, zdobyli także ogromną większość w obu izbach Kongresu (aż 57 senatorów i 257 reprezentantów). Przez pierwsze dwa lata piastowania stanowiska przez Obamę, jego ugrupowanie mogło przeforsować niemal wszystko (poza zmianą Konstytucji, do której potrzeba zgody poszczególnych legislatur stanowych). Jest to bardzo istotna informacja, daje dowód na to, iż amerykańska lewica mając pełnie władzy mogła z całą odpowiedzialnościa, bez możliwości zwalania na kogokolwiek winy podjąć się przeprowadzenia niezbędnych reform mających na celu zażegnanie kryzysu. Sytuacja zmieniła się w pewien sposób dopiero w 2010r., kiedy to utracili oni większość w Izbie Reprezentantów (zdobyli już tylko 193 mandaty), zachowując przy tym solidną przewagę w wyższej izbie Kongresu Federalnego (53 senatorów). Można też przyjąć, że na dobrą sprawę dopiero od tego właśnie momentu rozpoczeła się w pełni batalia o White House. Przy czym z góry było wiadome, że tylko Partia Republikańska będzie musiała się zmierzyć trudami wynikającymi z oragnizacji prawyborów wewnątrzpartyjnych.
Co prawda pierwsze głosowania odbyły się dopiero z początkiem stycznia 2012r., jednak cała machina przygotowana do tego ruszła już niemal rok wcześniej. Do  czasu sławetnej elekcji w Iowa miało miejsce wiele przetasowań wśród kandydatów, nie każdy wytrzymał presję, większość zrezygnowała przed rozpoczęciem decydującej batalii. Wycofali się m.in. Tim Pawlenty (były gubernator Minnesoty polskiego pochodzenia) czy jedyny czarnoskóry republikański pretendent Herman Clain.
Po pierwszych głosowaniach było już jasne, że w wyścigu o partyjną nominację pozostało tylko 4 kandydatów, Ron Paul, Mitt Romney, Rick Santorum, Newt Gingrich. Widoczna też była od samego początku polityka forowania przez partyjny establishment jednego, najbardziej dla nich odpowiedniego kandydata, byłego gubernatora Massachusetts. Wykazało to wiele niejasności przy liczeniu głosów, z początku przede wszystkim w Iowa, później także w kolejnych stanach. W przypadku pierwszego głosowania wszystkie sondaże dawały wygraną Ronowi Paulowi, później „zagłubiło” się wiele głosów z hrabstw, gdzie miał pewne zwycięstwo, ogłoszono triumf Romney’a, po czym już miesiąc później zmieniono na Santoruma.
W trakcie poszczególnych prawyborów mieliśmy ogromną liczbę nieprawidłowości, głównie skierowane były przeciw teksańkiemu kongremenowi, Ronowi Paulowi. Należy tutaj przytoczyć słynne casusy z Maine, Arizony, Oklahomy, Luizjany, Wirgiini, Kolorado, Misssouri, gdzie władze partyjne nie uznały jego bezapelacyjnej wygranej w głosowaniach na konwencjach stanowych. Suma sumarum ostatecznie zostały mu zaliczone tylko trzy, Nevada, Iowa, Minnesota.

Cała specyfika prawyborów jest od lat wielce skomplikowana, nie zawsze wygrana w głosowaniu powszechnym daje wygraną w danym stanie. Właśnie to było przez Paula prawie perfekcyjnie wykorzystywane. Mimo tego przez parę miesięcy media ekscytowały się tylko i wyłącznie rywalizacją Romney- Santorum, do czasu kiedy ten drugi zrezygnował z ubiegania się o nominację. W sumie do sierpniowego głosowania w Tampie (podczas Narodowej Konwencji GOP) dotrwało tylko dwóch kandydatów, Newt Gingrich wycofał się już w maju.
Bardzo ważne jest nakreślenie wizji programowych głównych kandydatów i wynikające z tego problemy dla nich. Mitt Romney pomimo swego mormońskiego wyznania był dla ogółu partyjnego bardziej „zjadliwy” niż jego główny konkurent. Wiązało się to z faktem popierania dość umiarkowanych zmian w zakresie polityki fiskalnej, ale za to radykaliźmie w kwestiach społecznych. Jego polityka nie szkodziłaby żadnym wielkim interesom. Co innego Paul, którego zamierzeniem była istna rewolucja w filozofii zarządzania krajem. Już sam fakt powrotu do standardu złota, likwidacja FEDu stanowił zagrożenie dla bytu wielu ważnych osób. Z kolei zniesienie federalnych danin jak choćby income tax spowodowała by radykalne obcięcie wydatków socjalnych co z kolei uderza w wielu niechętnych pracy grupom społecznym.
Owe „zagrożenie” zostało zneutralizowane tuż przed rozpoczęciem się republikańskiej konwencji na skutek zmian w regulaminie głosowania i niedopuszczenie do liczenia głosów elektorskich oddanych na Teksańczyka. Wywołało to ogromnmy zgrzyt w partii, wielu wyborców Paula odwróciła się od Great Old Party. Miało to tragiczne dla niej skutki, ale o tym za chwilę.
Od września mieliśmy już tylko typową rywalizację pomiędzy dwoma głównymi kandydatami największych partii w USA, ale także trzeba pamiętać, iż o urząd prezydencki ubiegało się też jeszcze parunastu innych przedstawicieli pomniejszych ugrupowań, które jednak nie posiadają tak ogromnych funduszy jak Republikanie i Demokraci.
Machina wyborcza pochłonęła ogromne fundusze, które oficjanie przekroczyły ponad miliard dolarów. Była to największa w historii kampania, oparta na niemal niekończących się spotach wyborczych w tv, wiecach w poszczególnych stanach, bannerach przed niemal każdym domem, reklamach w prasie. Na prawdę nie sposób tego porównać do tego co ma miejsce w Europie.

W trakcie dalszej rywalizacji mieliśmy de facto tylko jeden istotny moment, który mógł w znaczący sposób przesądzić o wynikach głosowania. Była nim debata jaką stoczyli Barack Obama z Mittem Romney’em na początku października w Denver. Jednoznacznie stwierdzono, iż republikanin z dużą łatwością pokonał urzędującego prezydenta, zyskał po tym znaczące poparcie w społeczeństwie i wydawało się, że złapał przysłowiowy wiart w żagle na finiszu kampanii. Niestety dla niego kolejne dwie debaty nie okazały się już tak pomyślne, znacząco w nich tym razem przegrał. Jednak mimo to rywalizacja trwała do końca, a jej rostrzygnięcie było niewiadomą aż do ogłoszenia wstępnych wyników z kluczowego Ohio w nocy 6 listopada. Wcześniejsze porażki na Florydzie i Wirginii sprawiły, że demokraci mogli otwierać korki od szampana, Barack Obama uzyskał tym samym reelekcję.

Pytanie co sprawiło, iż w sumie nie najlepsza prezydentura się w jakiś sposób obroniła? Przyczyn po temu wydaje się wiele. Zaznaczyłem już wcześniej, iż w Tampie doszło do potężnego zgrzytu w szeregach Partii Republikańskiej. Kilka milionów wręcz fanatycznych zwolenników Rona Paula zostało potraktowanych w bardzo przykry sposób, uznano ich głosy za nieważne dla swojego ugrupowania. Większość z nich postanowiła, że nie pójdzie do urn, część zagłosowała na libertariańskiego kandydata Garego Johnsona, który uzyskał dzięki temu nieoczekiwanie bardzo dobry wynik, zajmując 3 miejsce w batalii o White Hause z grubo ponad milionem głosów (4 lata wcześniej kadydat tej parti odnotował ponad 2 razy mniejsze poparcie).

Od dłuższego czasu republikanie za najbardziej wdzięczny cel ataków na obecnego prezydenta uznali tzw. Obamacare, czyli program powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, które drastycznie podnosi koszty pracy. Paradoksalnie do jego zwalczania mianowali Romney’a , który jako gubernator Massachusetts sam podobną ustawę przeforsował we własnym stanie. Fakt ten mimo jego zapewnień, iż obie ustawy znacząco się od siebie różnią, w ogromnej mierze osłabił kampanię i wiarygodność samego kandydata.
Owa wiarygodność miała znaczące znaczenie dla tzw. independents, wyborców niezależnych. Republikanin w ich oczach skompromitował się jeszcze w wielu innych kwestiach jak choćby poprzez chwiejne stanowisko w sprawach obyczajowych, a także nieumiejętność zdystansowania się podczas kampanii od swojej mormońskiej religi, która wielu Amerykanów nadal drażni. W USA jest traktowana niczym arianizm w I RP, dla wielu obywateli znajduje sie poza wszelką tolerancją.
Badania dowiodły także, że Romney nie był w stanie przyciągnąć do siebie rzeszy młodych wyborców. Co ciekawe nawet w wew. rywalizacji znacząco przegrywał na tym polu z sędziwym Ronem Paulem. Także wśród kobiet jego kandydatura pozostawiała wiele do życzenia. Ogromną porażką republikanów była niemożliwość za sprawą owego kandydata przyciągniecia do siebie choćby znaczniejszej część wyborców nie należacych do białej rasy. Wśród latynosów i czarnych Obama uzystkał 80/90% poparcie. Można zrzucić tutaj winę na quazi rasistowską postawę murzyńskiej społeczności, która ostatentacycjnie nawoływała, iż czarni nie mogą głosować na białego. Niemniej trzeba też zastanowić się czy mimo innego koloru skóry nie można było owej 30milonowej rzeszy wyborców w jakiś sposób do siebie przyciągnąć?

Wspomniałem już o ważnym aspekcie religijnym. Wybór jakiego dokonano w Tampie był dla czarnoskórych istną potwarzą. Żaden istniejący w USA kościół nie jest tak negatywnie nastawiony do kolorowej społeczności jak The Church of Jesus Christ of Latter-day Saints (kościół mormoński). Co prawda od lat ’70 czarni są dopuszczeni do uczestnictwa w nabożeństwach, nawet mogą być kapłanami kościoła. Niemniej nadal panuje przekonanie, o słuszności głoszonych z ambon przez ponad 100 lat prawd, iż czarna skóra jest oznaką potępienia jakie Bóg zesłał na daną duszę. Co ciekawe, bardzo rozwpowszechniła się wypowiedziana  w strugach łez przez Romney’a sentencja: „odchodzą właśnie stare, dobre porządki” (rekacja na dopuszczenie czarnoskórych do pełni członkostwa w kościele).
Można do tego wyliczać wiele gaf, ale nie należy zaponinać jeszcze o jednym fakcie. Mitt Romney jest powszechnie postrzegany jako kapitalistyczny wyzyskiwacz. Jego dotychczasowa kariera dała lewicy wiele argumentów przemawiających za wytworzonym wizerunkiem. Polityka jaką prowadził względem przejmowanych przez siebie firm, liczne zwolnienia, liwidacje przedsiębiorstw nie pozwalają na spoglądanie na niego ciepło przez wyborców z Nowej Anglii, północno- wschodnich stanów gdzie prowadził głównie interesy.

Sukces republikanów w wyborach do Kongresu z 2010r. zapowiadał nieuchronne przejęcie przez nich pełni władzy za dwa lata. Władze partyjne doprowadziły jednak do zanegowania owego scenariusza. Barack Obama wygrał wybory w 2008r. głównie za sprawą ogólnego zniechęcenia do wojen, polityki zagranicznej poprzedniej administracji Białego Domu, a także na fali kryzysu, który niefortunnie dla Mc Caina wybuchł na miesiąc przed wyborami. Nowy prezydent miał przynieść zmiany („Change”). Przez 4 kolejne lata zadłużył kraj na niebotyczną kwotę 6 bln $ (w dniu obejmowania urzędu amerykański dług wynosił 10 bln $)! Nie przeprowadził też żadnej reformy strukturalnej, nie zmniejszył bezrobocia. W polityce zagranicznej nie tylko nie unormował sytuacji na Bliskim Wschodzie, ale wręcz naruszył status quo w Afryce Północnej, która za sprawą polityki Waszyngtonu tonie teraz we krwi powszechnych rewolucji. Dnia 17 września przystał na warunki rosyjskie względem majacej chronić Polskę i Czechy tarczy rakietowej, de facto wycofując się z projektu Busha. Jedyne co udało się mu zrobić należy nazwać wątpliwymi sukcesami wprowadzenie Obamacare, który jest znienawidzony przez połowę społęczeństwa, a także skutecznie forować politykę proaborcyjną i upowszechniającą instytucje tzw. „małżeństw homoseksualnych”, które od 6 listopada 2012r. obowiązują w 8 stanach.

Cała polityka obecnej aministracji Bialego Domu w zasadzie prosiła się o przegraną w wyborach prezydenckich. Niemniej mimo tak licznych błędów, prowadzenia złej polityki zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej Barack Obama wyszedł zwycięsko z opresji. Z punktu widzenia postronnego obserwatora nominacja Mitta Romney’a niemal z góry skazana była na porażkę. Błędy w sztabie republikańskim związane z nieudolną kampanią Johna Mc Caina nie zostały naprawione. Wręcz odwrotnie, nastapiło ich pogłebienie. Za 4 lata Obama już nie będzie mógł ubiegać się o trzecią kadencję (zakazuje tego 22 poprawka do Konstytucji z 1951r.). Będziemy mieli bardzo podobną sytuację jak w 2008r. Czy tym razem jednak nastąpi całkowity zwrot? Jeśli polityka Waszyngtonu się nie zmieni, zrealizuje zapowiedziane tuż po tegorocznych wyborach gwałtowne podwyżki podatków, zrealizuje założenia powiększenia o kolejne 5 bln $ długu publicznego, to zapewne tak. Niemniej pomimo różnych poglądów wszyscy życzmy obecnej administracji powodzenia w wyciąganiu Ameryki z kryzysu, kraju którego gospodarka ma przeogromne oddziałowywanie na każdy zakątek Globu. Gdy tutaj będzie dobrze, także w Polsce nie powinno się nic złego dziać…

 

Krystian Żelazny

Od Redakcji
Krystian Żelazny jest redaktorem miesięcznika Życie Kolorado
http://www.zycie-kolorado.com/