Co nam zostanie po Afganistanie?

 

 

Misja ma być szansą na całkowitą reformę Wojska Polskiego, czyniącą z niego nowoczesną machinę do realizacji zadań bezpieczeństwa narodowego. Wzrosnąć ma profesjonalizm i wyszkolenie żołnierzy. Wydaje się, że promowana w ten sposób wizja reformy przez walkę ma bardzo wątpliwy wymiar.

Rozpoznanie bojem

Udział polskich żołnierzy w operacjach w Iraku i Afganistanie wymusza rozliczne zmiany na wszystkich szczeblach WP. Z czasem misje obok wymiaru politycznego zyskały status szansy na modernizację. Przede wszystkim zwracano uwagę na doświadczenia jakiego nabędą żołnierze pełniący służbę na misjach. Działania na realnym polu bitwy miały się stać kuźnią kadr przyszłego, zawodowego Wojska Polskiego. Myśl ta jest kontrowersyjna. Trudno naturalnie zaprzeczyć, iż uczestniczący w misjach żołnierze to elita armii o największym doświadczeniu. Pytanie jednak o jakość tego doświadczenia. Doskonale wyszkoleni operatorzy KTO Rosomak uganiają się na swych nowoczesnych wozach po górach i bezdrożach za niewidzialnym przeciwnikiem. Szkolą się w sztuce kontrolowania okupowanego terytorium, uczą jak nawiązywać przyjazne kontakty z ludnością (podbitego?) kraju. Naturalnie kontakty bojowe z nieprzyjacielem dają szansę na „ostrzelanie” naszych eksportowych żołnierzy, ale nie wydaje się by narażanie ich na śmierć było najlepszym z możliwych szkoleń. Trudno także dostrzec atuty tego rodzaju ekspedycyjnego doświadczenia w kontekście zadań obronnych w kraju, które wymagają zupełnie innego przygotowania. I nie chodzi o to czy Polsce aktualnie coś zagraża, lecz o fundamentalny sens utrzymywania narodowych sił zbrojnych. Nie polemizując z argumentami, iż udział w misjach zwiększa nasze bezpieczeństwo kontekście globalnym, chciałbym jednocześnie zauważyć, że jeśli nawet, to odbywa się to kosztem gotowości do obrony kraju, a to już niebezpieczna tendencja.

Gdyby nawet przystać na idealny obraz doświadczeń zbieranych przez polskich żołnierzy zagranicą, należy mieć na uwadze, że mogą oni stanowić tylko niewielki człon naszych sił zbrojnych. Pozostałą w kraju część także należy przygotować do warunków nowoczesnego pola walki i byłoby bardzo źle, gdyby jedynym wzornikiem były działania ekspedycyjne. Wizja Wojska Polskiego jako armii wyłącznie ekspedycyjnej nie przystaje bowiem do warunków politycznych, ekonomicznych i geopolitycznych w jakich funkcjonuje RP.

Technika na talibów

Elementem doprowadzania Wojska Polskiego do stanu operacyjnej użyteczności jest modernizacja techniczna. Wprowadzanie nowych rodzajów broni i wyposażenia jest obecnie w dużej mierze podporządkowane wymogom misji zagranicznych. Świetnym tego przykładem jest KTO Rosomak, pojazd typowo ekspedycyjny, zbierający świetne recenzje za służbę w Afganistanie. Zresztą głównie w Afganistanie służy obecnie najnowocześniejszy pojazd wojsk lądowych, gdyż większość dostarczonych pojazdów jest tam kierowana. Nawet po zwiększeniu liczby planowanych pojazdów do 895 wystarczy to zaledwie na wyposażenie maksymalnie 3-4 brygad zmechanizowanych, lekkich, pozbawionych czołgów, o wyraźnie ekspedycyjnym charakterze. Kolejny przypadek preferowania misji kosztem obronności RP dotyczy zakupu nowych śmigłowców. Kilka lat temu fiasko poniosły plany Narodowego Programu Śmigłowcowego, mającego nasycić WP nowymi maszynami. Na ten cel pieniędzy i energii nie znaleziono. Bez problemu znajdują się natomiast pieniądze dostępne na zakup używanych Mi8/Mi 17 na potrzeby PKW w Afganistanie i nie można wykluczyć, iż w wyniku długotrwałego, forsownego użytkowania sprzęt ten nigdy nie wróci do kraju. Podobnie ma się spraw z zakupem samolotów bezzałogowych. Sprzęt ten, tak niezbędny np. nowoczesnej artylerii (co dobitnie pokazała wojna w Osetii w 2008 roku), był i jest zamawiany ślamazarnie. Przyspieszenie w tej kwestii jest efektem strat ponoszonych w Afganistanie, które na są tłumaczone właśnie brakiem bsl. Znów zatem potrzeby kontyngentu przeważyły nad zwykłą refleksją nad współczesnym polem walki. Niepokój budzi zdolność bojowa potencjalnie najsilniejszej 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. Posiada on na stanie cały konglomerat różnego sprzętu, czołgi Leopard 2 i PT 91 oraz bwp BMP 1 i Rosomak, których współdziałanie jest nadzwyczaj problematyczne, nie wspominając o problemach serwisowych. Oferowana nam jakiś czas temu przez Niemców kolejna partia czołgów Leopard ostatecznie w wyniku niezdecydowania polskich decydentów trafiła do Ameryki Południowej. Niemcy dostrzegali przy tym ignorowaną w naszym kraju potrzebę zapewnienia pełnej interoperacyjności naszej głównej siły uderzeniowej.

Sytuacja nie wyglądałaby może dramatycznie, gdyby faktycznie chociaż żołnierze PKW dysponowali nowoczesnym sprzętem. Tymczasem poza KTO, których liczbę zwiększono ostatnio do 130 pojazdów, ogołacając przy tym garnizony w kraju, próżno szukać anonsowanych wzmocnień. Zakupione w ramach pilnej potrzeby operacyjnej bsl Aerostara długo uzyskiwały gotowość operacyjną. Mimo pełnych dumy zapewnień generała Bogusława Packa, polscy żołnierze nie dysponują dostateczną liczbą pojazdów typu MRAP. Ponadto nawet te wykorzystywane przez PKW są egzemplarzami wypożyczonymi przez amerykańskich sojuszników. Wydaje się zatem, że wbrew intencjom jedynym pozytywem udziału polskich żołnierzy w misji afgańskiej może się okazać ujawnienie dysfunkcji jakie stanowią bolączkę polskiej armii. Paradoks raczej nie wart daniny krwi składnej przez polskich żołnierzy.

Paradoks modernizacji

Niepokojąco brzmią opinie części ekspertów na temat bytności polskich żołnierzy w Afganistanie. Były dowódca wojsk lądowych, generał Waldemar Skrzypczak, bardzo krytycznie ocenia funkcjonowanie polskiego kontyngentu w prowincji Ghazni. Jego zdaniem objęcie przez PKW władzy w tak rozległej prowincji było szczytem politycznej nieodpowiedzialności, za którą frustracją, a często własnym życiem i zdrowiem płacą polscy żołnierze. Wojsko Polskie zwyczajnie nie miało środków na wysłanie do prowincji dostatecznej liczby żołnierzy, tak by zaprowadzić w niej spokój. Ponadto DWL zostało zaskoczone polityczną decyzją o przejęciu odpowiedzialności za całą prowincję w sytuacji wciąż trwającej operacji w Iraku. W efekcie, zdaniem generała, sytuacja w prowincji jest gorsza niż przed przybyciem polskiego kontyngentu. Polska jako sojusznik nadwyrężyła swą wiarygodność, a sytuację muszą ratować amerykańskie posiłki. Przedstawiciele MON odpierają zarzuty skłóconego z nim generała, ale ich argumenty odwołujące się do poczucia dobrze spełnionego obowiązku nie brzmią przekonywująco.

Koresponduje to z fatalnym stanem sporej części jednostek pozostających w kraju. Sprzęt będący na wyposażeniu choćby 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej pozwalałby nakręcić bez większych przygotowań film o sowieckiej interwencji w… Afganistanie. A jest to jednostka osłaniająca potencjalnie najbardziej zagrożony kierunek kaliningradzki. Obawy może budzić także stan skompletowania tych w końcu zawodowych jednostek oscylujący w niektórych wypadkach wokół 25 procent stanu etatowego. W rezultacie spora część z nich może istnieć tylko na papierze, nie stanowiąc realnej siły. Wojsko Polskie nie posiada ponadto przeszkolonych rezerw. Zawieszenie poboru nie zostało poprzedzone dogłębną analizą atrakcyjności zawodowej służby wojskowej. Szumnie reklamowane Narodowe Siły Rezerwowe są karykaturą amerykańskiej Gwardii Narodowej. Ich członkowie nie są bowiem rezerwą w pełnym tego słowa znaczeniu, lecz komponentem niezbędnym do uzupełnienia jednostek regularnych. I to mimo ciągłych redukcji, których docelowy kształt budzi niepokój. Niedawno minister Bogdan Klich zadeklarował konieczność zmniejszenia etatu do 80 tysięcy żołnierzy. Trudno określić strukturę redukcji, ale najpewniej ponownie ominie ona dowództwa kosztem jednostek frontowych. Trudno w tej sytuacji nie przystać na kąśliwą uwagę Rafała Ziemkiewicza, że deklarowanie zakończenia przedostatniego etapu modernizacji Wojska Polskiego oznacza, iż Polska jeszcze przez jakiś czas będzie armię posiadała.

Kierunek armia kolonialna?

Przykłady tego rodzaju można mnożyć. Jest naturalnie rzeczą niezbędną zapewnienie PKW w Afganistanie sprzętu umożliwiającego prowadzenie skutecznej walki z przeciwnikiem. Pojawia się jednak pytanie jakim kosztem. Pieniądze przeznaczane na misję są środkami, które można by wykorzystać na restrukturyzację armii w kraju. Doświadczenia zbierane na misjach są cenne, ale raczej nie równoważą zastoju jaki panuje w siłach pozostających w Polsce. Jednostronne wyposażanie jednostek jedynie w nowoczesny sprzęt ekspedycyjny grozi w przyszłości sytuacją, w której zdolny do walki będzie jedynie niewielki komponent sił zbrojnych, przystosowany wyłącznie do udziału w wojnie asymetrycznej. I trudno sądzić by było to dostatecznie dużo dla zapewnienia skutecznej obrony kraju.

Wydaje się, że zagubiono gdzieś sens utrzymywania sił zbrojnych. Teraźniejsze tendencje wskazywałby, iż Polska ma zamiar permanentnie brać udział w interwencjach zbrojnych poza granicami kraju. To co można zrozumieć w wypadku mocarstw pokroju Stanów Zjednoczonych jest niepojęte w sytuacji kraju jakim jest Polska. Czy rozsądnym jest bowiem, by armię o kolonialnym charakterze utrzymywał kraj, którego nie stać na samodzielne zapewnienie zadowalającego poziomu obronności własnego terytorium?

http://stosunki.pl/