Dziś Święto Dziękczynienia

 Wiemy skąd się wzięło to święto. Pierwsi osadnicy dziękowali Stwórcy za pierwsze plony. Dla nich Bóg jeden był gospodarzem tej ziemi, gdzie schronili się przed prześladowaniami religijnymi w Anglii. Inaczej interpretowali oficjalną doktrynę, a może także – uchowaj Boże – fałszowali śpiewając psalmy. Spakowali więc skromny dobytek i nie patrząc za siebie, ruszyli ku ziemi obiecanej z radością i dziękczynieniem w sercu, że Pan wyprowadził ich z domu niewoli.

Na rozległych przestrzeniach Ameryki tylko Bóg był ich Panem i Władcą. Był to jeszcze czas, kiedy wspólnie z „czerwonymi braćmi” zasiadali do uczty dziękczynienia, jedli indyka i palili fajkę pokoju. Dopiero później, gdy zaczęli obrastać w bogactwo i wydało im się, że stają się potężni, drogi białych i czerwonych braci rozeszły się. Było czego bronić, a więc i o co walczyć. Każda sankcja obronna stwarza już możliwość zabijania. W zapomnienie poszła pierwotna jedność, w zapomnienie poszło Boże przykazanie.

Tamtej historii wielu już nie pamięta. Dzień Dziękczynienia stał się więc Świętem Indyka. Nie dziękujemy Bogu nawet za to, że stworzył indyka. Naturze także nie dziękujemy, że tak sprytnie zgromadziła odpowiednią ilość atomów, przyprawiła je innymi składnikami i wyszedł z tego indyk.

Teraz interesuje nas to, jaki wyjdzie z piekarnika i czy nadzienie się udało. A goście czekają, wciągając w nozdrza smakowite zapachy. Przyszedł wujek Czesiek, który lubi, żeby na niego mówić Chester, bo on też Amerykanin, pomimo, że nie wygląda. I ciocia Mary, która zna czas zaprzeszły po angielsku, a zamiast I canmówi I’m able to. Tylko Kazik odczuwa wdzięczność, bo znalazł lepszą pracę, więc jest nadzieja, że zrobi jednak tę boazerię w przedpokoju… w Polsce. Takie „dziękuję” jest w gruncie rzeczy ukrytą prośbą o jeszcze. W takim „dziękuję” na plan pierwszy wysuwa się nie osoba dającego, lecz nasze własne ja.

Dziękuję Ci, dobry Panie Boże, żeś moją ręką pokarał Kargula i pozwoliłeś mi ostrą kosą przejechać mu po żebrach. Nauczy się podlec, że miedza to święta rzecz.
Skończył się właśnie śpiew psalmu i w kościele zapadło milczenie. Wtedy Jack poczuł wdzięczność do Pana, że pozwolił mu własną ręką zabić setnego już Apacza. I obiecuje, że następną setkę tych „czerwonych diabłów” zabije. Niech swołocz pamięta, że biali otrzymali tę rozległą ziemię od samego Boga. Dziękuję Ci, Panie, że nie jestem jak ten celnik, że nie jestem podłym heretykiem, że nikogo nie zamordowałem, nie podpaliłem, nie okradłem i że nie mam teczki w IPN.

Uczono nas dziękować. A czy ktoś uczył nas dawać? A jeśli tak, to w jakich proporcjach? Ile razy na miesiąc mówimy „dziękuję”, a ile razy „proszę, weź”? Żeby umieć naprawdę dziękować, trzeba umieć dawać. To nie takie trudne? Nieprawda.

Dawać jest znacznie trudniej niż brać. Dawać tak, by nie wiedziała lewica, co czyni prawica, by nie trąbić przed całym światem, że jestem hojny, by nie poniżyć obdarowanego, ani nawet nie wprawić go w zakłopotanie. Dawać nie tak, jakby robiło się łaskę, ale tak, jakoby to on nam czynił łaskę biorąc. I to jest prawda. Dawanie tylko wtedy ma sens, jeśli jesteś radosnym dawcą. Wtedy twoja radość z dawania jest nagrodą. A radości tej doświadczasz przecież dzięki temu, któremu dajesz. To on daje ci radość, to on – dzięki temu, że bierze – buduje twoje człowieczeństwo, pomnaża w tobie dobro, umacnia cię w szlachetności.

Adam Orsini
Archiwum POLISH NEWS