Kiedy jakiś urzędnik działa w ramach przysługujących mu uprawnień – nikomu nie zagraża. Jeśli „stosuje” prawo rygorystycznie – uważa się go za służbistę. Kiedy zaś lawiruje na granicy prawa i ignorancji, to jest świadomego lub przypadkowego niedostrzegania tej granicy – to zostaje uznany za liberała.
W jakim przypadku dochodzi do nadużycia prawa i co to znaczy? Czy stosuje się prawo w nadmiarze? Jak by zdefiniować przypadek stosowania takiego nadmiaru prawa? Zamiast jednego przepisu, dwa, trzy lub jeszcze więcej – a może jeszcze inaczej?
Nadużycie prawa, jak łatwo się domyślić, jest czynem sprzecznym z istotą obowiązujących norm, a zatem nie jest żadnym prawem, żadnym też jego nadużyciem, ale zwykłym działaniem sprzecznym z prawodawstwem, tyle że wykonywanym przez kogoś, kto do przestrzegania lub wprowadzania prawa został ustanowiony, powołany lub wyznaczony. Posługiwanie się pojęciem „nadużycie prawa” jest nie tylko przekierowaniem myślenia na manowce, ale świadomym i celowym wprowadzaniem w błąd. Kogo? Ano tego, do kogo jest adresowane.
Podanie do obiadu lampki wina stołowego, niczemu (na ogół) nie zagraża. Wypicie zaś niekontrolowanej liczby pucharków, to już nie tylko przesada, ale i nadużycie alkoholu. I to ma sens jak najbardziej dosłowny.
Konstruktorzy pierwszych automobili, nazwanych potem „samochodami” (poruszały się wprawdzie bez koni, lecz w towarzystwie co najmniej kierowcy) początkowo mieli niesamowite problemy z wprawieniem ich w ogóle w ruch liniowy, po czym, jak już ten etap został osiągnięty, okazało się, że potrzebne jest jeszcze coś, co pozwoli na zatrzymanie pojazdu, najlepiej w miejscu, którego wybór zależeć będzie od woli kierowcy. Na początku rozważano różne opcje, jednak najtańszym i najłatwiejszym do realizacji okazał się sposób „na chama”, czyli poprzez rozpraszanie energii kinetycznej masy pojazdu wraz z ładunkiem za pomocą mechanizmu wykorzystującego siłę tarcia. Ci, którzy zajmują się tą problematyką zawodowo, doskonale zdają sobie sprawę z tego, że w ten to sposób niekiedy nawet 90% energii zużywanej przez pojazd, rozprasza się bez sensu tylko po to, aby ów bolid w jakimś momencie zatrzymać lub zmniejszyć jego prędkość. Okazuje się, że ilość tak bezpowrotnie traconej energii można zmniejszyć poprzez zastosowania układów ją odzyskujących. Fakt ten był znany konstruktorom od samego początku istnienia samochodu. Ba, układy takie zastosowano nawet w niektórych „pierwszych” rozwiązaniach, po czym powrócono do tego pomysłu dopiero pod koniec ub. wieku, konstruując napęd hybrydowy. Najłatwiej pomysł ten zrealizować można w samochodzie o napędzie elektrycznym, i tak też się obecnie dzieje.
Rodzi się pytanie, ile energii w skali światowej zostało niepotrzebnie rozproszonej w ciągu ponad 110 lat istnienia pojazdów spalinowych? Są to wielkości, które dość łatwo oszacować zarówno w tonach zużytych paliw, jak i w dolarach. Z wyliczeń wynika suma przekraczająca wielokrotność amerykańskiego zadłużenia. Przesada? Nadużycie? Rozbój? A może głupota? Ależ skąd. Jest to typowy, wiernie oddający rzeczywistość sposób, w jaki „człowiek” czyni sobie Ziemię poddaną. Ocenia się np., że ok. 30% żywności produkowanej na świecie marnuje się bezpowrotnie.
Podobnie dzieje się w niedostępnym dla szarego obywatela świecie finansów. „Rozproszenie” $200 mld czy $3 trylionów dla przeciętnego obywatela nie jest jakoś spektakularnie zauważalne. Od kiedy zarząd kreowania pieniądza, utrzymywania jego poziomu siły nabywczej, czy zarządzania budżetem, podporządkowany został regułom prawa, nastąpiło oddzielenie tego co naturalne od tego co sztuczne. Pomimo, że w tym miejscu nie wyrażam żadnej opinii nawołującej do powrotu do tego lub innego parytetu, to jednak jestem zdania, że odejście od parytetu złota było odejściem od prawa naturalnego. Ćwiczenia tego rodzaju, czyli zastępowanie prawa naturalnego prawem stanowionym (np. przez parlament, króla czy uzurpatora), przeprowadzono już tyle razy i za każdym razem z tym samym skutkiem, że dalsze próby tego rodzaju wydają się być pomysłem z góry skazanym na niepowodzenie.
Nie twierdzę, że są to pomysły obciążone błędnym założeniem i wynikające z ostrożności procesowej, ale uważam, że kiedy prawo naturalne ze stanowionym są koherentnie popełniane lub wykonywane, to takiemu systemowi prawa stanowionego niczego nie można zarzucić. Funkcjonuje on nienagannie, czyli według praw natury i jest mało podatny na zmienną wolę ludzką.
Czy zatem golfiści mają z finansami coś wspólnego? Wygląda na to, że nie. Dlaczego? Bo dość trudno przewidzieć z całą pewnością, gdzie uderzona przez gracza piłka wyląduje. Ale już taka jest natura tej gry. Czy zatem powinniśmy dopuszczać golfistów do uderzania kijem naszych balonów pełnych derywatów? Do tego też nie potrzeba wielkiej wyobraźni. Otóż uderzony kijem zawodnika balon derywatów (suma kredytów, nie mających szans na spłacenie) zwala nam jego zawartość na głowy, zasypując nas po pachy zupełnie bezwartościową makulaturą. A co mają z tym wspólnego cykliści? Po pierwsze, dzieje się tak cyklicznie, choć bardzo tego nie lubimy, po drugie – po wykonaniu uderzenia kijem golfowym odjadą na rowerach z własnym napędem, bo wózek golfowy już nie będzie w zasięgu ich dyspozycji procesowej.
Hucpa? W najpełniejszym składzie. A zatem czas na wiwaty i celebrę!
Marcisz Bielski