Po Bożonarodzeniowych balach
Ważną rolę w historii deserów, odegrał właśnie znany nam wszystkim cukier. W XVI wieku, uważano go w Polsce za lekarstwo. W następnym zaś wieku, używano go jako środka konserwującego, zaś w epoce oświecenia stał się on doskonałym deserem. W XVI stuleciu, profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego, na kończący się obiad z okazji zaczynającego się okresu wakacji, jadali różne owoce posypywane cukrem. W epoce baroku dworski posiłek kończono potrawami, w których składzie koniecznie musiał być zawarty cukier. Były to na przykład puddingi i kisiele. Jak podaje nam historia, te wszystkie desery podawano także tuż po Bożym Narodzeniu. Ponieważ wszelkie przekąski się już pokończyły w okresie świąt, zatem aby odrobiną słodyczy uraczyć się po wspomnianych świętach, robiono sobie właśnie różne frykasy na bazie cukru, którymi bez względu na wiek wszyscy się delektowali.
W staropolskich deserach w XVII wieku, dominowały korzenne przyprawy. Z cukru przyrządzano tak zwane konfekty, czyli inaczej mówiąc kandyzowane owoce, ale je podawano jedynie od święta. Najdziwniejszym chyba deserem, było dzieło kuchmistrza Czernieckiego czyli było to tak zwane „tatarskie ziele w cukrze” czyli nic innego jak tarty imbir w cukrze. Do rzadkości należały także ulipki z pianą, czyli rurki z bitą śmietaną, melchmus czyli budyń i blamas, stanowiący rodzaj galaretki. Właśnie galaretka, była uwielbianym deserem w trakcie Bożego Narodzenia jak też i tuż po ich zakończeniu. Dawano ją do stołu z owocami jak też i z różnego rodzaju słodkimi syropami.
Tatarskie ziele
Gdy komuś zaszkodziły uczty Bożonarodzeniowe, lub po prostu się ktoś przejadł, zawsze mógł on sobie zażyć tatarskiego ziela w cukrze. Jest to nic innego jak przesmażony w cukrze imbir, doskonały na wszelkiego rodzaju zatrucia. Ale że tak po prostu zasmażony imbir nie specjalnie wyglądał na talerzyku, zatem zaczęto go serwować w cieście.
Choć w polskiej kuchni na dobre zadomowiły się frykasy typu brownies, muffiny, crème brûlée czy fondanty, to nadal jesteśmy przywiązani do tradycyjnych wypieków typu drożdżówki. W przeszłości najsłynniejszym naszym ciastem, była oczywiście baba drożdżowa. W nią to właśnie wtapiano tatarskie ziele, które po spożyciu likwidowało wszelkie dolegliwości gastryczne. Henryk Babiński, żyjący na przełomie XIX i XX stulecia, słynny francuski gastronom polskiego pochodzenia, patriota i orędownik sprawy polskiej dotyczącej naszego wyzwolenia, dopracował do perfekcji przepis na placek drożdżowy. Nazwał go nawet a la polonaise, podkreślając jednocześnie dobitnie, że baba drożdżowa jest matką wszystkich placków w Polsce. W placku drożdżowym znajdowały się też często rodzynki, suszone jabłka, a także kawałki kandyzowanych pomarańczy. Takimi właśnie plackami raczyli się wszyscy tuż po Bożym Narodzeniu. Dzięki ostatniemu królowi Polski, powstała francuska wersja baby drożdżowej nasączonej alkoholem, stąd jej nazwa „baba au rhum”. W staropolskiej kuchni ceniono najbardziej najdelikatniejsze ciasta drożdżowe tak zwane „puchowe” i „muślinowe”, czyli po prostu delikatne w swojej konstrukcji. Antoni Tesslar francuski spolonizowany, kuchmistrz Potockich z podkrakowskich Krzeszowic piekł pod koniec XIX wieku babę petynetową, zwaną inaczej tiulową lub podolską. Do jej wypieku potrzebował aż litra żółtek.
Takie baby wypiekano zawsze w nocy 26 grudnia tuż po świętach Bożego Narodzenia, by zawarte w tych wypiekach drożdże spowodowały odbijanie się u jedzącego i tym sposobem by zneutralizować ewentualne zatrucia pokarmowe.
Ewa Michałowska- Walkiewicz