Ostatnie rywalizacje Barcelony z Realem przypominały raczej cyrk objazdowy doprawiony wiadrem wylanych pomyj, błędami sędziowskimi, kiepską pantomimą i małą ilością bramek.
Pojedynki dwóch hiszpańskich potęg elektryzują cały świat. Żaden inny piłkarski mecz nie przyciąga tak wielu spojrzeń i uwag. Żaden nie wpływa tak mocno na zachowania polityków, sędziów, trenerów. Poczynania madryckich i barcelońskich tuzów uważnie śledzą nawet ludzie niezainteresowani futbolem. Przecież nie można przegapić walki najbogatszych i najdroższych o prymat w całej Europie.
I to wszystko czterokrotnie w ciągu osiemnastu dni. O trzy razy za dużo. Po każdym ze spotkań magia Gran Derbów ulatniała się z prędkością latających ustnie noży pomiędzy Mourinho a Guardiolą. Pierwszy szkalował, a drugi odpowiadał równie soczyście wzmacniając poczucie kiepskiego spektaklu zagranego przez: brutalnych Marcelo i Adebayora, nurkujących Busquetsa, Alvesa i Di Marie oraz sędziów, których decyzje wpłynęły na końcowy wynik w półfinale Ligi Mistrzów. Portugalskiemu trenerowi szczególnie do gustu nie przypadła praca Wolfganga Starka. Niemiecki arbiter w pierwszym półfinale wyrzucił z boiska Pepe, co tylko potwierdziło doniesienia o rzekomym spisku Uefa na biedny i pokrzywdzony Real.
W całym tym bałaganie Mourinho zapomniał, że jego zespół posiadający zawodników wartych kilkaset milionów Euro, w dwumeczu nie zaprezentował w ofensywie praktycznie nic. Ba! Nawet legenda Realu, Alfredo di Stefano mocno skrytykował poczynania szkoleniowca. Mourinho porażka tak bardzo boli, bo w końcu znalazł się ktoś lepszy od niego. Pozostało mu tylko wypominanie błędów sędziowskich, bo wie, że jego dni na Santiago Bernabeu są policzone. Tak wielki klub jak Real nie może sobie pozwolić na niszczenie dobrego imienia klubu. Ja Mourinho mogę tylko polecić obejrzenie powtórki nieuznanej bramki Paula Scholesa z meczu Manchester United – FC Porto z sezonu 03/04. Sędzia wyraźnie pomógł Porto prowadzonemu właśnie przez Mourinho. Pomyłki sędziowskie zdarzały się i będą mieć miejsce (niesławny półfinał Chelsea-Barcelona czy zeszłoroczny Barca-Inter).
Grzeszki na sumieniu ciążą także zawodnikom Dumy Katalonii. Poziom ich teatru w niektórych sytuacjach osiągnął apogeum. Najsmutniejsze jest to, że udawanie we współczesnej piłce to rzecz tak oczywista jak błędy sędziowskie. Jeśli nawet podczas, niegdysiejszej najpiękniejszej rywalizacji, nie myśli się o prawdziwej grze w piłkę, to gdzie ją można ujrzeć?
Oba zespoły podjudzone przez jednego człowieka stworzyły niesmaczne przedstawienie, które na długo pozostanie w pamięci wielu kibiców. W końcu rzadko można oglądać obrzucających się nawzajem błotem Mistrzów Świata i Europy.
Piotr Bera