Ostatnie rywalizacje Barcelony z Realem przypominały raczej cyrk objazdowy doprawiony wiadrem wylanych pomyj, błędami sędziowskimi, kiepską pantomimą i małą ilością bramek.
I to wszystko czterokrotnie w ciągu osiemnastu dni. O trzy razy za dużo. Po każdym ze spotkań magia Gran Derbów ulatniała się z prędkością latających ustnie noży pomiędzy Mourinho a Guardiolą. Pierwszy szkalował, a drugi odpowiadał równie soczyście wzmacniając poczucie kiepskiego spektaklu zagranego przez: brutalnych Marcelo i Adebayora, nurkujących Busquetsa, Alvesa i Di Marie oraz sędziów, których decyzje wpłynęły na końcowy wynik w półfinale Ligi Mistrzów. Portugalskiemu trenerowi szczególnie do gustu nie przypadła praca Wolfganga Starka. Niemiecki arbiter w pierwszym półfinale wyrzucił z boiska Pepe, co tylko potwierdziło doniesienia o rzekomym spisku Uefa na biedny i pokrzywdzony Real.
Grzeszki na sumieniu ciążą także zawodnikom Dumy Katalonii. Poziom ich teatru w niektórych sytuacjach osiągnął apogeum. Najsmutniejsze jest to, że udawanie we współczesnej piłce to rzecz tak oczywista jak błędy sędziowskie. Jeśli nawet podczas, niegdysiejszej najpiękniejszej rywalizacji, nie myśli się o prawdziwej grze w piłkę, to gdzie ją można ujrzeć?
Oba zespoły podjudzone przez jednego człowieka stworzyły niesmaczne przedstawienie, które na długo pozostanie w pamięci wielu kibiców. W końcu rzadko można oglądać obrzucających się nawzajem błotem Mistrzów Świata i Europy.
Piotr Bera