Może byłem po prostu trochę przewrażliwiony? A może jakiś szósty zmysł czy pierwotna pamięć ludzkiego rodu grały tak na mej zbyt wybujałej wyobraźni, że aż drgała ona jak nadmiernie napięta struna? Dość, że z całą pewnością zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa czyhającego na mnie tuż-tuż i sytuacji, która mogła się dla mnie źle skończyć.
A o cóż w końcu chodziło? No, o tę jemiołę. A cóż w niej tak niebezpiecznego? Co budzi w niej taki przestrach?
Tu wypada mi nakreślić parę słów o jemiole, bo chociaż każdemu znane jest to słowo, to jednak nie każdy może wie, z czym się to – że się tak wyrażę – jada. Nawet sam fakt, że ten krzak nie nadaje się do spożycia, jest zapewne nie każdemu wiadomy. A więc do dzieła!
Samo to, że nazwałem jemiołę krzakiem jest nieścisłością, bo ona nim nie jest, a przynajmniej nietypowym. Krzaki, jak wiadomo, rosną na ziemi. A jemioła nie tylko, że na ziemi nie rośnie, ale nawet nie rośnie blisko ziemi. No więc jak? W powietrzu?
Ależ nie, oczywiście, że nie w powietrzu. Jemioła – drzewny półpasożyt – rośnie na drzewach i to przeważnie wysoko. Za swoje siedlisko obiera topole, brzozy, klony, jawory, brzosty, lipy, jabłonie i sosny. A rosnąc na nich potrafi tak wybujać, że dorasta do krzaczastej rozpiętości sześciu stóp (183 cm) i potrafi ważyć do 50 funtów (ok. 23 kg)! I wtedy bywa bardzo niebezpieczna, bo potrafi zadusić macierzyste drzewo, wypijając jego soki i krępując jego naturalny rozwój.
Z punktu widzenia drzewa jemioła jest jego nieprzyjacielem, ale z perspektywy okolicznych ptaków jest ona zjawiskiem dodatnim.
Ptaki lubią się chronić w jej gęstej, krzaczastej czuprynie. Lubią w niej budować gniazda, bo w takiej gęstwinie czują sie dobrze i bezpiecznie. Wiele ptaków przepada za jej biało-zielonymi owocami, a sarny i jelenie uważają nawet jej twarde, wiecznie zielone liście i łodygi za wspaniały przysmak – doszczętnie zjadając całą roślinę – kiedy tylko uda im sie ją znaleźć na jakimś powalonym drzewie. Może dlatego właśnie jemioła lubi rosnąć tak wysoko, aby nie mogły jej dosięgnąć głodne zwierzęta? Bo chyba tylko żyrafa może jej zaszkodzić. A człowiek?
Otóż codzienny zjadacz chleba nie może strawić ani jej owoców, ani liści i łodyg. Wywołują one ostre podrażnienie żołądka i jelit, tak ostre, że może nawet skończyć się śmiercią.
Czy więc dlatego boję się jej jak ognia? Nie, nie dlatego… Boję się jej, bo ona ma w sobie jakąś dziwną moc zmuszającą do całowania.
Jak to „całowanie”? Ano zwyczajnie, a właściwie – zwyczajowo. Bo jest taki śmieszny, może nawet trochę głupi zwyczaj, że pod jemiołą można, a nawet należy się całować. Szczególnie w czasie świąt Bożego Narodzenia, potem do Nowego Roku, i tak dalej aż po dzień Trzech Króli. Tu w Ameryce, gdzie okres świąteczny zaczyna się tuż po Dniu Dziękczynienia (Thanksgiving Day) – a przynajmniej tak nam to usiłują wmówić liczni sklepikarze – każdy mężczyzna, który tak jak ja unika groźby pocałunku, może się czuć zagrożonym w czasie całego „pocałunkowego” sezonu. To znaczy, że musi skradać się bardzo ostrożnie na paluszkach przez jakieś 35 dni i musi uciekać zaraz, jak tylko zobaczy jakąś jemiołę, czy też czyhające pod nią kobiety.
Bo z niewiadomych przyczyn właśnie kobiety czują do jemioły i do mężczyzn… mięte. Hm, poplątało mi się tu cokolwiek z tą miętą i jemiołą… Pokręciło się odrobinkę lub pomyliło z lekka, o co może i tak damskiemu plemieniu chodziło. Bo panie bardzo lubią tak skołować biednego człowieka, że bez kobiety ani rusz nie potrafi tego z powrotem rozkręcić…
Jest niezaprzeczalnym faktem, że w przedziwną moc i czar jemioły kobiety wierzyły już w dawnych czasach. Tego rodzaju wierzenia były popularne pośród Egipcjan, Celtów i Teutonów. Już wtedy kojarzono sobie jej właściwość wypijania soków i tłumienia rozwoju z instytucją małżeńską i z niewiastą, żerującą na biednym, Bogu ducha winnym mężczyźnie.
A co na to mężczyźni? Otóż przedstawiciele rodu męskiego – zapatrzeni w stada ptaków wycierających dzioby o gałęzie po lepkim, śluzowatym nalocie ziarnek jemioły – po spowodowanych jemiołą pocałunkach. Także wycierali usta rękawem i ukradkiem zażegnywali się od złego uroku. Ale to nie pomagało…
Nie pomogło i mnie. Podobnie, jak ongiś Indianie używający tej lepkiej jemiołowej mazi do łapania owadów, tak i ja dałem się złapać na lep. I dużo czasu musiało upłynąć, zanim udało mi się z tej pułapki wydostać. Ale nauczyłem się przy tym niemało, zmądrzałem nieco i wyrobiłem u siebie odruch samoobrony – zmykam przy najmniejszej prowokacji, przy zauważeniu najmniejszego cienia jemioły czy kobiety. Będę uciekał przed czyhającymi kobietami dopóty, dopóki nie powinie mi sie noga, nie potknę się i nie runę jak długi…
Nie myślcie, że cierpię na manię wyższości, ponieważ sądzę, że to na mnie czyhają te kobiety. Nie, przeciwnie. Myślę, że czyhają na każdego nieostrożnie przechodzącego mężczyznę, na każdego gapia, który się akurat zagapił. Zaciągną go wtedy pod jemiołę, omamią pocałunkami, i ani się nie obejrzy, a już będzie prowadzony przed ołtarz jak baranek na rzeź. I nawet nie będzie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało.
Takie gapiostwo często przydarza się nam, mężczyznom. Może dlatego, że należymy do dobrodusznej, naiwnej i mało rozgarniętej części rodzaju ludzkiego. Dopiero jak raz dobrze dostaniemy w skórę, to zaczynamy zwracać uwagę na otoczenie i na to, co się wokół nas dzieje. W tej sytuacji i ja, podobnie jak i inni nauczeni smutnym doświadczeniem panowie, łypię teraz okiem dookoła i zwracam uwagę, czy nie widać gdzieś jakiejś jemioły. Na moje szczęście jemioła wymarza dość łatwo, szczególnie jej amerykańska odmiana.
Dlatego w stanie Illinois najczęściej spotyka sie ją raczej na południu, poniżej głównej drogi stanowej nr 70 (Interstate 70), wiodącej od Saint Louis to Terra Haute w Indianie. W naszych okolicach, a już szczególnie w okresie świątecznym, jemiołę można zobaczyć zawieszoną u pulapu lub na drzwiach i przejściach, przy czym – nie wiadomo dlaczego – pilnuje jej zawsze jakaś kobieta. Na to nie mogę nic poradzi. Ale w pocałunkowym sezonie nie jeżdżę nigdy do południowej części stanu, bo i po co niepotrzebnie ryzykować?
Casey