Moje odkrycie

freepik.pl

Odkrycie

To takie wydarzenia albo okoliczności, które nie zdarzają się często. Cenzura czasowa. Obejmują zjawisko, czy cokolwiek, co wprawdzie od dawna obecne jest w życiu człowieka pospolitego ale dostrzeżenie, że to coś na przykład podlega jakiejś regule, to nie każdemu dane jest zauważyć.

Wpadła mi do ręki płyta zespołu, który w latach 80 tych ub. stulecia zadawał szyku, czadu…

Mieszkałem wtedy w Polsce i byłem jakby obecny. Nawet słuchałem tej muzyki, jakkolwiek – to chyba mój kiepski słuch albo jeszcze gorsza transmisja nagrań – nie pozwalały na dosłyszenie sensu tekstu owych utworów. Dziś, gdzieś zupełnie z dala od domu, postanowiłem przesłuchać te rzeczy i … oniemiałem. Oni tam już wtedy dostrzegali to a nawet uczestniczyli w tym, co do takich jak ja, trafiło dopiero jakieś 15 -10 lat temu.

Spojrzałem na młode twarze muzyków, wówczas ludzi dwudziestoparoletnich. Porównałem ze śpiewanymi tekstami. To niemożliwe. Oni już wtedy myśleli … . No Mickiewicz do dziś aktualny a Mackiewicza dopiero próbują rozpracować… .

Wydawać się może, że współczesne wydarzenia są gorące, niełatwe do ogarnięcia a na dodatek bardzo ciężko strawne i nawet wiadomo, czego nasz system nie trawi. Patrzenie na rzeczywistość wymaga jednak trzeźwości, określonego dystansu (ani za bardzo wstecz ani w przód), przenikliwości oraz zdolności do zachowania zimnej krwi, nawet wtedy, kiedy wkoło, jest bardzo gorąco a im się jeszcze bardziej spieszy.

Lata osiemdziesiąte, to jakieś 50 lat temu, a w pokoleniach to już prawie całe jedno, nadal zdane na łaskę losu. Były to lata ożywionego naporu czegoś nowego, jakieś nędzne próby opanowania sytuacji oraz nicowanie starych zakurzonych szaf nieco odświeżonymi a w każdym razie wcześniej nieobecnymi twarzami. Choć wydarzenia te były sprzedawane jako towar nowy, zakupy szły tak sobie. W tym miejscu na ziemi, wyczerpanym dorobkiem poprzednich 250 lat, nawet tego typu barachło, było w stanie przetrwać następne pół wieku.

„Robienie w konia”, jest zajęciem dla szybkich spryciarzy. Zanim kto się zorientuje, (że właśnie został wykiwany), koniorobów już nie ma, rozpłynęli się, rozeszli, szukaj wiatru w polu a jeść trzeba codziennie. Takie jest życie. Jedni z tego żyją (na poziomie) inni, choć to główni sprawcy dobrobytu pierwszych, otrzymują tyle ile im spadnie z pańskiego stołu. Można nawet zauważyć, że w Polsce było tak zawsze wobec tego, nie ma tam niczego nowego w całym obyczaju.

W USA, Polacy cenieni są jako pracownicy, jednak w „robieniu” biznesu wyprzedzają ich o kilka wiorst … inni. Dlaczego w Polsce miałoby być inaczej. Tym bardziej, że warunki odziedziczone w spadku po poprzednikach, są nie tylko znakomite, wręcz kulturowe, to do tego dochodzi ten obopólny nawyk stosunku do. Nawyk z obu stron: pracobiorcy i dawcy oczywiście.

W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych właśnie o tego typu zjawisko (obok permanentnego braku środków), rozbijali sobie głowy, fotele, pozycje i dyspozycje, różni tacy, próbujący coś z tym zrobić. Szanse mieli zerowe, jak tego dowodzi historia. Mało tego ich następcy, ocknęli się w zderzeniu z nieodmienioną nawet troszeczkę zastaną rzeczywistością, a kolejne próby, to kolejne niedokończone sprzątanie stajni Augiasza.

Jaką pogodę mamy dzisiaj? W każdym filmie, musi nastąpić taki moment, kiedy bohater staje przed wyborem. Z woli reżysera, wiedzie mu się z emocjami i dokonaniami (film amerykański), albo nieszczególnie (to jakiś ambitny gniot z Ameryki Południowej). Są jeszcze produkcje nietypowe z innego niż Europejski koszyka nadania, ale nie przebija się on do znanych festiwali. Gdyby ktoś chciał koniecznie wymodelować problem układanki polskiej, wystarczy kompilacja kilku skrajnych scenariuszy i produkcja gotowa. Produkcja tak, tyle już wiemy, że nikt tego nie kupi, to pewnik.

Co innego jest gdy pewna znana firma, produkuje herbatniki na rynek wewnętrzny ale na eksport stosuje inne składniki przy produkcji. Inny zestaw składników dopuszczonych do produkcji. Czy coś z tego wynika? Na pozór niewiele, bo kto by się tam przejmował krajem, który zacofany jest tak bardzo, że nawet herbatniki musi sprowadzać z Vaterlandu. A jednak się kręci – jak mawiał Galileo. Rzecz w tym, że produkcja herbatników (nie tylko w Polsce) trwa od lat a produkt jest przedmiotem znakomitego eksportu. Towarzyszący temu drobiazg jest taki, że firma ta jest już od dawna przejęta przez właściciela z Hesji czy jakoś tak.

Rozwój gospodarczy Polski, od 250 lat z niewielką przerwą lat 1918 – 1939, kontrolowany i sterowany jest w taki sposób, aby tempo wzrostu zapewniało:

  • niski poziom zarobków

  • względnie nad wymiarowy popyt

  • kontrolowane z zewnątrz zadłużenie

  • kontrolowaną z zewnątrz inflację

  • uzależnienie energetyczne (kontrola dostaw oraz fiskalne obciążania typu taryfy kwot emisji dwutlenku węgla)

  • konfiguracja handlu zagranicznego poprzez oddzielanie i finansowe sterowanie interesem polskim

  • wpływ na równowagę rynkową i jej wydolność.

W piosenkach, które odsłuchałem, przewija się bez przerwy alegoria niezgody na rzeczywistość. Bez wskazania winnych – cecha epoki oraz świadomość twórców – bez wytyczania nowych kierunków, opisu horyzontów, namaszczeniu nowych świętych. Jednak ton narracji jest ekscytujący i pobudzający. Niezadowolenie – jest powszechne – i zespól eksploatuje tę przypadłość do bólu. Zasięg – mają ambicje sięgać daleko, szeroko no i głośno. Bardzo głośno.

Pewnie to bardzo głośno, zwróciło mają uwagę, zwłaszcza po innym szczególnym nagłośnieniu walca historii.

Kilka lat temu, niedoinformowany, zechciałem obejrzeć, znany polski, aktualny, mający wzięcie kabaret. Było tam nawet jedno głośne nazwisko oraz plejada nowych, młodych i oczywiście nie przystających na obecny w życiu nonsens. Bez względu na to, kto „to” produkował, ze sceny emanowało emploi charakterystyczne:

  • to nonsens (cecha każdego kabaretu)

  • językowe niechlujstwo ulicy koniecznie z dwuznacznikami nowomowy, raczej już nie po polsku (w całej krasie, produkcji i obdukcji)

  • epatowanie zachowaniem (co mi zrobisz, możesz naskoczyć?)

  • arogancja aktorów dzieła (autentyczna a nie wystudiowana gra aktorska, chcąca wytworzyć dystans do fenomenu prostactwa, przeciwnie)

  • wydarcie tekstu – z gardła, aby nie było wątpliwości (po co takie efekty przy nowoczesnym nagłośnieniu, może jedynie ujawnić „reżyser nadania”)

  • mądrość etapu (tak, to na pewno i bardzo wątpię, czy w jakimkolwiek związku z polską oryginalnością, tak pożądaną …).

Rezultatem tego doświadczenia, które z pewnością nie miało żadnego związku z zabawą, jest brak zainteresowania polskim kabaretem. Niestety nie tylko polskim, ponieważ to, co można zobaczyć na zachodzie, przypomina jedynie … ściek. Nie wiem co skąd przychodzi, bo nie zajmuje mnie to zawodowo, ale uderza powszechność i jednorodność obserwowanej behawioralnej degrengolady. Nic się tu nie zgadza, za wyjątkiem wyciągniętej od klientów kasy.

A poeta Wojciech Młynarski śpiewał już wtedy:

„ludzie to lubią, ludzie to kupią

byle na chama, byle głośno, byle głupio”

a życie pewnie dodało:

i byle jak, i czy się stoi czy się leży

i byle co, bo zza zachodniej wszak rubieży

i byle gdzie i z byle kim, w dobie konsensus

wypili zdrowie, generalnie kwiat nonsensu.

Ludzie to kupią… 

Kupili no i mają. Nie ciekawi mnie, jak długo będzie ich ten kabaret bawił. Na ich koszt, no bo jakże. Żeby mieć gusta przystające do kabaretu, zrozumienie zjawiska jest jakoś możliwe. Natomiast jeść jednak trzeba codziennie. No ale są podobno istoty, które potrzebują cierpienia i takie, które to cierpienie zadają. No ale żeby na własne życzenie?

Marcisz Bielski GH/USA/ 12/10/2023