Na kogo głosuje się w Chicago

Wybory

 

    Ludzie w tej „małpiarni”– jak to określił znany poseł siły obecnie przewodniej w Polsce – są dziwni. Nie dość że    wyjechali z Polski, to jeszcze ciągle czegoś od tej Polski oczekują, ciągle się „sytuacją w Polsce” frasują. Mało tego – Wybory chcieliby, aby Polska znaczyła wszystko (bo dla nich tyle właśnie znaczy) i aby Polska tam w tej Europie liczyła się tak samo jak Niemcy, czy Francja, bo wcale nie mają żadnych kompleksów uboższego krewnego. Jak by tego wszystkiego było mało, obchodzą tutaj hucznie wszystkie święta narodowe i kościelne i życzą Polsce i Polakom jak najlepiej. Nie tylko zresztą życzą ale i wspierają finansowo. Znane są formy finansowania w postaci:

1. przekazów prywatnych (największe – od $3 mld rocznie wzwyż),

2. zbiórki publiczne (w wysokości trudnej do ustalenia),

3. spadki po obywatelach amerykańskich pochodzenia polskiego (sumy wcale niemałe),

4. inne (w tym emerytury, alimenty).

 

Do tego należy dodać coraz większe wpływy z eksportu towarów polskich do USA, który to eksport nie byłby w ogóle możliwy, gdyby nie znacznych rozmiarów odbiorcy i promotorzy, to znaczy „małpiarnia” – jak to nazywa poseł Niesiołowski (ksywa: Zgred) – lub tak zwana Polonia Amerykańska, jak to się zwykło pisać oficjalnie.

 

Otóż Polacy głosujący w Ameryce, są niczym więcej jak symetrycznym odbiciem struktury społecznej w Polsce. Są więc tutaj zwolennicy i oponenci, poplecznicy i popierający, wierzący i wierzący inaczej, etc.  W Polsce współczesnej, poglądy o tym jaka jest amerykańska Polonia, ukuto, upowszechniono i utrzymano na niezmienionym poziomie intelektualnym na potrzeby ośmieszania i znieważania Solidarności na początku lat 80-tych ub. stulecia. Tymczasem od tej pory do USA przybyło ok. 1 mln Polaków. Część została, część zmarła, część wróciła do Polski lub Europy. Wśród osób które tu przybyły, zdecydowana większość posiada wykształcenie średnie i wyższe. Stosunkowo wysoki procent tych osób dorobił się tutaj majątków, o osiągnięciu których w Polsce trudno byłoby im marzyć. Dość znaczący procent tych osób założył tutaj własne businessy i jest w posiadaniu znaczących ilości pieniędzy. Ludzie dysponują więc majątkami, które w przyszłości będą coś znaczyć, jako masa spadkowa, na rzecz zstępnych. W porównaniu z innymi grupami etnicznymi, wg badań amerykańskich, Polacy w USA znajdują się na czele list, gdzie znaczenie ma zaradność, przedsiębiorczość, rozwój, oszczędność, posiadanie nieruchomości czy zdolność kredytowa. Ogólnie rzecz ujmując, wygląda na to, że w sprzyjających warunkach, Polacy potrafią zrobić dla siebie i dla swojego kraju tyle samo lub więcej niż Amerykanie, Niemcy czy Francuzi. Nie oznacza to wcale, że w ocenie posła Niesiołowskiego nie pozostają „małpiarnią. Mówię o tej nic nie znaczącej politycznej wpadce czołowego polemisty a właściwie pyskacza po to, aby pokazać kontrast pomiędzy rozeznaniem sytuacji a jego brakiem. Nie jest on ani pierwszym ani ostatnim, któremu wydaje się, że ma wyłączność na rację.

 

Polakom mieszkającym w USA wydaje się bez przerwy, że oni tutaj mogą zrobić coś pożytecznego dla Polski. To naiwne skądinąd przekonanie, (np. poseł Niesiołowski akurat sobie tego nie życzy), bierze się stąd, że traktują Polskę z całym należnym dla Niej szacunkiem. Wydaje się im, że skoro oni tutaj mają szacunek dla Polski, to mogą oczekiwać tego samego ze strony rodaków. Nie jeden raz oczekują, że ktoś kiedyś zauważy „ten drobiazg” i podziękuje. Mało kto liczy na to, że ten czy ów zostanie doceniony. Choć przecież pan Andrzej Czuma doceniony został. Nie wiemy jednak, czy na to kiedykolwiek liczył, ani jak zareagował osobiście na uwagę kolegi Niesiołowskiego.

 

Tak więc gdy Polacy w USA zastanawiają się nad tym, „którą nogę wzmocnić” a kiedy i gdzie takową podłożyć, mają na uwadze raczej zupełnie poważne imponderabilia, poparte własnym doświadczeniem politycznym, wsparte doświadczeniem w polityce amerykańskiej i sposobach jej uprawiania, oraz pewnie własnymi marzeniami o Polsce znaczącej. Jednym z kluczy do rozstrzygnięć jest stosunek ludzi do estetyki (indywidualne potrzeby lub ich zanik) oraz cwaniactwa, czyli jak wolą inni, „radzenia sobie w życiu” albo „ogarniania świata i jego przeciwieństw”.

 

O ile jakaś większość niemal godzi się z opinią, że do rządzenia lepszy jest cwaniak, niż prostolinijny i bezpretensjonalny uczciwy obywatel, o tyle gdzieś jeszcze w świadomości wyborców błąka się coś, co uwiera, dolega, wywiera „wrażenie” o jakimś polityku czy ugrupowaniu. Nazywają to przyprawianiem gęby lub twarzą. Te dwa główne a potem jeszcze wiele innych czynników, wpływają znacząco na decyzje na kogo głosować, ponieważ w zasadzie nikt, ani wyborcy ani politycy na tematy merytoryczne wiele do powiedzenia nie mają.

 

Tak więc z punktu siedzenia w USA więcej szans na głosy wyborców mają w Polsce Ci, którzy dopasują się do wymagań estetycznych, będących udziałem lub celem Polaka w Ameryce. Aby „odwinąć nieco bawełnę” zauważyć należy, że jednak zachowania chamskie w polityce cieszą się tutaj popularnością mniejszą. Nie twierdzę, że nie mają zupełnie zwolenników, lecz uważam, że to zdecydowana mniejszość, kiedy dochodzi do decyzji o wyborze. Co do cwaniactwa, to sprawa w USA jest przegrana z następującego powodu. Otóż tu w USA każdy musi zadbać o siebie sam i woli, żeby żaden cwaniak nie manipulował przy jego businessie, a zwłaszcza przy podatkach. To dlatego w USA wygrał ten kandydat, z którym ludzie identyfikują się bliżej, zanim zdążył powiedzieć, że w wyborach wystartuje.

 

W tej sytuacji, nie pozostaje nic innego, jak obrzydzanie wyborcom w USA kandydatów, wyborów oraz własnej tożsamości (narodowej). Prawem obywatelskim jest (jeżeli sąd wyrokiem prawomocnym inaczej nie zasądził) branie udziału w wyborach. Prawo to nie ogranicza nikogo, bez względu na bieżącą odległość miejsca zamieszkania od stolicy kraju. To dlatego w mediach polskojęzycznych w USA nagle rzuciło na kolana wszystkich, niezwykle inteligentne pytanie: „czy Polonia powinna głosować”? No bo niby skąd ta powinność, ten przymus, ba obowiązek miałby nas Polaków na obczyźnie dotyczyć?

Mylenie obywatelskiego uprawnienia i to na dodatek konstytucyjnego z wykpioną „powinnością” lub jej zaprzeczeniem wmawianą naprędce, jest zabiegiem czysto socjotechnicznym, potrzebnym tylko do 20 czerwca 2010, a po nas choćby potop. Po Was tak, natomiast po Nas, decyzja dumnych obywateli Polski 2010 roku.