Od syndromu Katynia do syndromu Smoleńska

katyn

O ile pomoc w łagodzeniu cierpienia indywidualnego leży w gestii psychologa i lekarza, o tyle “terapia” społeczna wymaga podjęcia rozumnych działań na szczeblu rządowym. W tym jednak zakresie widzimy bezczynność, działania pozorne i kardynalne błędy.

katyn

Od syndromu Katynia do syndromu Smoleńska

 Z prof. dr. hab. Zdzisławem Janem Rynem, wieloletnim pracownikiem Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ w Krakowie oraz byłym polskim ambasadorem w Chile, Boliwii i Argentynie, rozmawia Mariusz Bober

Katastrofa smoleńska była przede wszystkim tragedią rodzin 96 ofiar katastrofy rządowego tupolewa. Jak dziś można im pomóc?
– Okoliczności i kontekst społeczny katastrofy smoleńskiej – śmierć pary prezydenckiej i 94 wybitnych osobistości życia publicznego – natychmiast uzyskały światowy rozgłos. Z jakiegokolwiek punktu widzenia by tej tragedii nie analizować, okazuje się, że nie miała ona podobnych w historii. Na tle innych katastrof, jakie wydarzyły się na świecie w tym samym czasie – wojny, akty terrorystyczne, katastrofy naturalne – dramaturgia Smoleńska przerosła naszą wyobraźnię. Od początku jest niepojęta, tajemnicza, przerażająca. Nic dziwnego, że od pierwszej chwili obrasta w symbole. Słusznie pan uważa, że stała się przede wszystkim tragedią rodzin, najbliższych. Ale przecież nie tylko. Proszę zwrócić uwagę na zbiorową reakcję setek tysięcy osób, które gromadziły się na Krakowskim Przedmieściu, a zapewne również milionów Polaków, którzy w różnych zakątkach Polski łączyli się w bólu zbiorowej żałoby – narodowej żałoby. Katastrofa smoleńska dotknęła nas wszystkich, każdego na swój sposób. Dominującą istotą tego “dotknięcia” jest poczucie utraty. W tym przypadku utraty osób bliskich i znaczących. Wśród nich, niezależnie od formacji politycznej, na pierwszym miejscu znalazła się para prezydencka i osierocona najbliższa rodzina. Obok niej ostatni prezydent Rzeczypospolitej na uchodźstwie. Naród stracił pierwszego obywatela, a państwo prezydenta. Kościół i wierni stracili swoich pasterzy, armia straciła dowódców, rząd swoich ministrów, partie polityczne liderów itd. Nie bez powodów mówi się, że była to utrata bez precedensu w historii ludzkości. W dodatku w warunkach pokojowych.

Przykład innych tragedii pokazuje, że odciskają one piętno na bliskich ofiar, często na całe życie. Taki ślad pozostawi również tragedia smoleńska?
– Okazuje się, że łatwiej znosimy i łatwiej godzimy się ze stratami spowodowanymi przez katastrofy naturalne, jak trzęsienia ziemi, lawiny czy tsunami. Nieco trudniej, gdy w rachubę wchodzą katastrofy technologiczne, gdzie czynnik ludzkiego błędu może odgrywać pewną rolę (np. Czarnobyl czy ostatnio Fukushima). Jeszcze trudniej, gdy do katastrofy dochodzi z winy człowieka. Jednak niewspółmiernie trudne jest zrozumienie i zaakceptowanie utraty osób bliskich w wyniku aktu kryminalnego, terroryzmu czy zamachu, gdzie giną osoby przypadkowe, całkowicie niewinne. W tym znaczeniu można powiedzieć, że polskie społeczeństwo do dzisiaj nosi piętno wojny i okupacji, okupacji niemieckiej i sowieckiej. Niewiele polskich rodzin uniknęło strat osobowych w obozach koncentracyjnych czy w wyniku działań wojennych. Sam należę do tej kategorii poszkodowanych. Nie bez powodu mówi się o “zniewolonym umyśle” jako deformacji osobowości spowodowanej metodycznym “praniem mózgu”. Nie bez powodu mówi się o syndromie sybiraków, którzy przeżyli gehennę zsyłki, czy KZ-syndromie w przypadku więźniów obozów koncentracyjnych. Następstwa stresu, zwłaszcza stresu ekstremalnego o wymiarze społecznym, nie kończą się wraz ze śmiercią ofiar bezpośrednich, lecz “są dziedziczone” na następne pokolenia. Bez uwzględnienia tej wiedzy nie sposób zrozumieć relacji konfliktowych z naszymi sąsiadami, a co za tym idzie, podjąć racjonalne sposoby łagodzenia tych konfliktów. Do tej kategorii ekstremalnego stresu o wymiarze społecznym można zaliczyć Smoleńsk. Nie trzeba być prorokiem, aby przewidzieć jego skutki w wymiarze historycznym.

Katastrofa w Smoleńsku była traumą także dla milionów Polaków odczuwających zarówno ból z powodu śmierci tak wielu wybitnych osobistości, jak i zawód wobec struktur państwa, które nie umiało zapobiec tragedii. Możemy mówić o piętnie w świadomości społecznej?
– Byłem ambasadorem RP w Argentynie mianowanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wcześniej w Chile i Boliwii, a więc w krajach najbardziej odległych od Polski. Jakież było moje zdumienie, gdy pierwsze kondolencje, jakie otrzymałem po śmierci prezydenta Kaczyńskiego, nadeszły na moje ręce z najbardziej odległych, a bliskich mi miejsc na świecie: z Wyspy Wielkanocnej, z Patagonii i pustyni Atacama oraz z Wyspy Robinsona Cruzoe (Archipelag Juan Fernandez). Ponad 30 kondolencji od zaprzyjaźnionych Latynosów i Polinezyjczyków, którzy w obliczu katastrofy smoleńskiej odczuli ból straty podobny do naszego. Katastrofa – czy jak wielu intuicyjnie uważa zamach – wywołała niewyobrażalny oddźwięk w zbiorowej świadomości. Zatem dotknięte zostały nie tylko rodziny ofiar, nie tylko my jako Polacy, w kraju i za granicą, ale wielu “obywateli świata”. Można więc mówić nie tylko o ofiarach bezpośrednich, ale również o ofiarach pośrednich czy wtórnych. Zmarłym należało się godne pożegnanie, żyjący trwają w żałobie: indywidualnej i zbiorowej. Jedni koncentrują energię na poszukiwaniu prawdy, inni zamykają się w sobie i stronią od świata publicznego. Jedni i drudzy potrzebują wsparcia, pomocy, często leczenia.
Z publikowanych rozmów z rodzinami ofiar Smoleńska, głównie na łamach “Naszego Dziennika”, wyraźnie wynika, jaka jest hierarchia potrzeb: poznanie przyczyn i okoliczności katastrofy, a więc poszukiwanie prawdy nade wszystko. Sprawy odszkodowań, odpowiedzialności prawnej czy politycznej za to, co się stało, schodzą na dalszy plan. Prowadzone przez stronę rosyjską śledztwo budzi coraz więcej wątpliwości i skłania do zadawania pytań, na które nie ma odpowiedzi.

Ze względu na wyjątkowy kontekst katastrofy smoleńskiej i związek z uczczeniem ofiar zbrodni katyńskiej, tragedia z 10 kwietnia jest kojarzona ze tą wcześniejszą. Zajmował się Pan naukowo syndromem katyńskim. Czy tylko miejsce katastrofy skłania do mówienia o “drugim Katyniu”?
– Nie tylko miejsce zdarzenia. Skojarzenia te sięgają głębiej w traumatyczne doświadczenia z przeszłości, a źródłem są podobne mechanizmy maskowania, fałszowania i ukrywania prawdy. Pamiętam z wczesnego dzieciństwa rozmowę z ojcem słuchającym potajemnie Radia Wolna Europa. Kiedy pytano Stalina o los polskich oficerów zamordowanych w Lesie Katyńskim, miał odpowiedzieć: “Może uciekli do Mandżurii?!”. To była moja pierwsza lekcja “polityki”, tej w najgorszym wydaniu.
Nawet gdyby się okazało, że za katastrofą smoleńską nie kryją się żadne aspekty ideologiczne, spiskowe czy terrorystyczne, to i tak wielu będzie kojarzyło te dwa polskie dramaty, katyński i smoleński. Zbyt wiele jest bowiem analogii w mechanizmach ukrywania prawdy, zacierania śladów i manipulacji. Taka jest natura ludzkiej psychiki: wobec niejasności, trudności zrozumienia i niemożności ujawnienia prawdy budzą się upiory.
Co do wspomnianego syndromu Katynia, mogę powiedzieć, że opisałem go kiedyś na podstawie analizy przeżyć wdów i sierot po ofiarach masakry katyńskiej. W populacji tzw. rodziny katyńskiej utrzymuje się do dzisiaj swoiste piętno tej zbrodni. Przechodzi ono na drugie pokolenie, podobnie jak zespół choroby obozowej (tzw. KZ-syndrom). Niemożność psychologicznego “przetrawienia” zbrodni katyńskiej wynika przede wszystkim z nieznajomości prawdy i niemożności jej ujawnienia. Rodzinom katyńskim przez lata brutalnie krępowano prawo do prawdy, trwała zmowa milczenia i zakłamania. Otworzył się najistotniejszy nurt sprawy katyńskiej, nurt moralny: przywrócenia godności ofiarom i wydobycie ich z anonimowości i zapomnienia. 
Nie bez powodu zrodziła się symbolika: białego brzozowego krzyża spowitego biało-czerwoną szarfą, oficerskiej czapki z gwiazdką, trójramiennego świecznika symbolizującego obozy w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, wreszcie symbolika polskich polnych kwiatów.

Syndrom Katynia dotknął prze-de wszystkim dzieci ofiar…
– Wzrastały one i dojrzewały bez ojców, z poczuciem osierocenia i krzywdy, pod presją utajonej prawdy. Wiele dzieci i wdów do dzisiaj odczuwa obecność zmarłego w sposób metafizyczny. Istotą tego syndromu była i nadal jest niedokończona żałoba. Drugim źródłem konfliktu psychologicznego jest mistyfikacja mogił oraz ich anonimowość. Dodatkowym źródłem cierpienia była konieczność ukrywania przez lata “katyńskiego pochodzenia”. Z tego powodu proces żałoby został odroczony, stłumiony i zepchnięty do podświadomości. Ujawnił się w sposób wybuchowy i neurotyczny po latach.
Bez wnikania w szczegóły, w oparciu o doświadczenie syndromu Katynia, możemy oczekiwać, że pewne mechanizmy psychologiczne “syndromu Smoleńska” będą podobne. W obu sytuacjach nasilenie i jakość stresu po utracie bliskiej osoby były ekstremalne. I w zbrodni katyńskiej, i w katastrofie smoleńskiej zginęli niewinnie najwybitniejsi obywatele Rzeczypospolitej. Zginęli, można powiedzieć, na najszlachetniejszej służbie. Pierwsi na służbie zagrożonej Ojczyźnie, drudzy, aby ofierze ich życia oddać należną pamięć i cześć. Zginęli niewinnie, a najtrudniej jest zrozumieć i zaakceptować cierpienie niezawinione, jeszcze trudniej niewinną śmierć. Warto tu odnieść czytelnika do chrześcijańskiej koncepcji cierpienia w nauczaniu Ojca Świętego Jana Pawła II. 
Nie można przeceniać społecznych postaw idealizowania ofiar obu tragedii, nadawania ofiarom atrybutów heroiczności i poświęcenia. Nie można ośmieszać tych, zwłaszcza wierzących, którzy w katastrofie smoleńskiej dopatrują się daleko idących analogii obu dramatów, którzy w krzyżu postawionym przed Pałacem Prezydenckim i w tylu innych miejscach na świecie oraz w lampionach z płomykiem nieśmiertelności wyrażają swoje uczucia szacunku, przywiązania i pamięci. Wynika to z naturalnych ludzkich potrzeb. Zadaniem wszelkiej władzy, rozumianej jako służba, winno być dążenie do zaspokojenia tych potrzeb. Do takich wydarzeń w naszej XX i XXI-wiecznej historii można zaliczyć Golgotę Wschodu i katastrofę pod Smoleńskiem. Warto zwrócić uwagę na różnorodność skojarzeń samych nazw Katynia i Smoleńska z naszą traumatyczną historią. 
W tym samym duchu postrzega się także zbieżność odejścia Jana Pawła II do Domu Pana i śmierć prezydenta Kaczyńskiego: w wigilię Święta Miłosierdzia Bożego. W wypowiedziach Ojców Kościoła katolickiego można znaleźć wiele tego rodzaju odniesień i prób odczytywania w tych wydarzeniach znaków czasu.

Jak można zbadać i opisać to zjawisko?
– “Syndrom Smoleńska” w znaczeniu psychologicznym można oczywiście badać. Nie ma wątpliwości, że on istnieje, ma już swoją symptomatologię i ewolucję. Wyczytać to można z treści i sposobu wypowiadania się zainteresowanych. Wyraża się zarówno w wymiarze indywidualnym, odmiennym u każdej osoby, jak i w wymiarze społecznym.
Zarówno psychologia kliniczna, jak i społeczna dysponują narzędziami badawczymi, aby to zjawisko ująć także z naukowego punktu widzenia. Wyniki takich badań byłyby podstawą do zaproponowania sposobów i metod leczenia. Wśród ośrodków przygotowanych do takich badań można wymienić Instytut Psychologii Stosowanej UJ czy Katedrę Psychiatrii w Collegium Medicum UJ, najbardziej kompetentną w badaniu odległych następstw medycznych, psychologicznych i społecznych mieszczących się w zakresie tzw. zespołu stresu pourazowego (PTSD). W oparciu o dotychczasowe obserwacje można przewidywać, że zaburzenia w “syndromie smoleńskim” będą miały charakter wielonarządowy z przewagą objawów w sferze psychicznej, a jego przebieg będzie przewlekły. Nie ma wątpliwości, że znajdzie to również wyraz w wymiarze społecznym. 
Z tego, co wiemy, mimo upływu roku nie podjęto metodycznych badań nad tym fenomenem ani w wymiarze indywidualnym, ani w wymiarze społecznym.

W jaki sposób powinniśmy zareagować, odpowiedzieć na tę tragedię, by nie ciążyła na relacjach społecznych i funkcjonowaniu wspólnoty narodowej?
– Jako społeczeństwo zareagowaliśmy poprawnie, po ludzku, okazaliśmy nadzwyczajne współczucie, czy lepiej – współodczuwanie tej tragedii razem z rodzinami ofiar. Narodowy gest pożegnania z parą prezydencką w Warszawie, a później w Krakowie przejdzie do najważniejszych wydarzeń we współczesnej historii Polski. Jak mówiłem, nie chodzi tylko o manifestację żałoby zbiorowej na Krakowskim Przedmieściu, lecz o jej zasięg międzynarodowy. Ta spontaniczna i masowa reakcja, podtrzymywana w łagodniejszej formie do dzisiaj, stanowi zapewne główne źródło wsparcia psychologicznego i społecznego. Jej wartość polega przede wszystkim na tym, że wbrew absurdalności katastrofy smoleńskiej nadaje jej sens, także nadprzyrodzony. Takiego sensu poszukujemy nie tylko my, chrześcijanie, w obliczu spraw ostatecznych. Nie bez powodu pojawiają się próby odnajdywania w dramacie smoleńskim wartości pozytywnych, choćby w sferze przewartościowania hierarchii wartości czy postaw solidarności z innymi w cierpieniu.
O ile pomoc w łagodzeniu cierpienia indywidualnego leży w gestii psychologa i lekarza, o tyle “terapia” społeczna wymaga podjęcia rozumnych działań na szczeblu rządowym. Można powiedzieć, że w obliczu dramatu smoleńskiego i spowodowanego nim rozstroju społecznego jako Naród potrzebujemy rodzaju “psychoterapii uniwersalnej”, uzdrowienia totalnego. W tym jednak zakresie widzimy bezczynność albo działania pozorne, albo – niestety – kardynalne błędy. Zawsze jest czas na opamiętanie.

Dziękuję za rozmowę

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110407&typ=my&id=my02.txt