Od żagli z poszewki po sukcesy Nocy Weneckiej

 Joseph Conrad Yacht Club 2006

Kiedy zaczęła się Pańska pasja żeglarska?
Właściwie od około 1950 roku, wtedy zrobiłem pierwszą łódkę.
Sam?
Tak, sam. Było to nad jeziorem Śniardwy, w Okartowie. Znalazłem taką poniemiecką krypę, wykorzystałem materiał, bo z materiałem było trudno w tym czasie. Żagle uszyła mi pewna pani – pod moje dyktando zrobiła żagle z czerwonych wsyp na pierzyny. To był bardzo mocny, gęsto tkany materiał. Ta pani dużo serca włożyła w uszycie tych żagli, które naprawdę zwracały uwagę.

Jakie były początki?
Żeglarstwa nauczyłem się głównie z niemieckiej książki. Nic umiałem czytać po niemiecku, choć znałem język, więc pewien Niemiec mi czytał, to właściwie była taka pierwsza nauka.

Pierwsze próby żeglarskie podejmowałem jeszcze mieszkając we wsi podbiałostockiej. Używałem czgo tylko się dało – wanienki, krypy. Później dorobiłem się pierwszej łódki, którą trzymałem w Augustowie. Pracowałem bardzo dużo społecznie w Białymstoku, gdzie założyłem samodzielnie pierwszy klub żeglarski – „Inwestprojekt”, byłem też współzałożycielem klubu „Korab” działające-go przy PTTK. Te kluby istnieją do dziś. „Korab” na jakiś czas zawiesił działalność, ale przetrwał i nadal funkcjonuje.

Nawet tu, w Chicago, spotkałem osób, które należały do tego klubu. A jeśli chodzi o „Inwestproje: klub był związany z przedsiębiorswem o tej samej nazwie, firma rozpadła się a klub istnieje dalej, prosperuje i utrzymuje kilka łódek. Najgorsza była wpadka z urzędem ds. Wyznań napisałem w statucie o przewodniej roli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Ale w końcu udałe zarejestrować – jako spółkę z możliwością podjęcia działalności gospodarczej . Wszystkie kluby były zakładane dane przy radach zakladowych, instytucjach , a ten był samodzielny. dlatego przetrwał, choć biuro  padło z chwilą upadku komunizmu.

Joseph Conrad Yacht Club Klub obchodzi w tym roku 37 rocznicę istnienia. Jak długo Pan do niego należy?

Właściwie od kiedy przyjechałem do USA, a było to niedawno —w 1979 roku.

Te dni zeszły nie wiem kiedy, już nie mówię o tygodniach, latach. Do klubu trafiłem poprzez zetknięcie z historycznym jachtem Dal. Byłem załogantem w drodze do Polski, towarzyszyłem Gieblewiczowi i innym na trasie z Milwaukee do Detroit, ale wycofałem się, gdyż jacht miano przetransportować do Europy okrętem.

 Śp.Stanisław Hryniewicki ze swoim przyjacielem też śp.Ludomirem  Mączką – geologiem, żeglarzem, podróżnikiem

Później pływałem z kolegami Nidzińskimi przepięknym, rasowym jachtem Rascal. Tak więc na początku pływałem dzięki uprzejmości kolegów, a potem kupiłem żabkę, 17 stóp. Nadal ją mam — jako relikwię.
W 1991 kupiłem większy jacht, który nazywa się Moonshadow, 35 stóp, nie jest on może zbyt szybki, ale bardzo wygodny. Tak więc zapisałem się do klubu, to był rok bodajże 1980.

 Krystyna Teller na S/Y ” Moonshadow”

Co Panu daje przynależność do klubu?

To przede wszystkim poczucie wspólnoty. Doceniam możliwość wymiany zdań, poglądów. Bardzo ważnym aspektem działalności klubu jest organizacja regat, oczywiście też życie towarzyskie — zabawy, bale, to przyciąga ludzi niekoniecznie związanych z żaglami, przy-czynia się do popularyzacji żeglarstwa. Dużym osiągnięciem jest to, że możemy robić szkolenia przy pomocy Coast Guard. Nie są one obowiązkowe w stanie Illinois, ale na pewno wiele uczą.

Podczas Parady 3 Maja w Chicago, rok 2007. Krystyna Kacperczyk i śp. Stanisław Hryniewicki

Był pan założycielem klubów żeglarskich w Polsce, należy Pan do takiego klubu w Stanach Zjednoczonych. Jakie są różnice w ich stylu funkcjonowania?

Ludziom, którzy byli wychowani jeszcze w PRL wydaje się, że przynależy się do klubu, aby coś zyskać. Owszem, dzięki uczestniczeniu w życiu klubowym zyska się przyjaźń, wiedzę, akceptację, ale każdy sam musi na to zapracować, w Polsce inaczej to działało. Musiało się należeć do klubu, bo inaczej nie pozwolono ci pływać. Nie mówię o pływaniu na morzu, ale zwykłym żeglowaniu dla przyjemności. Bez przynależności do klubu nie można było zdobyc patentu, poza tym kluby były właścicielami jachtów. Kluby stawiały warunki przynależności. Tutaj natomiast klubów Tak jak powiedziałem — cel ich istnienia jest zupełnie inny.


Członkowie klubu żeglarskiego Józefa Conrada Korzeniowskiego,( JCYC) w Chicago. Od lewej,  S.Hryniewicki,  J.Ciurla,  J.Barsh,  H. Luber, I. Ryzak i K. Chlebek.

 Na pikniku  w Marengo z członkami  klubu  JCYC 

Zna Pan wielu żeglarzy, nie tylko polskich, ale też innej narodowości. Czy polscy żeglarze mają jakieś cechy charakterystyczne, czy są wyraźne różnice między bracią żeglarską polską a innego pochodzenia?

Polacy są bardziej otwarci, na wodzie i nie tylko, nie tylko na rodaków. Amerykanie też są przyjaźni, ale ma to wyraźne granice. Polacy będą bardziej skłonni, by zabierać na pokład żeglarzy, których mało lub prawie wcale nie znają. Amerykanie mają po prostu trochę inny styl.

Nie jestem zwolennikiem często przestrzeganej przez Polaków, szczególnie tych, którzy uczyli się żeglarstwa w Polsce, wyraźnej hierarchii, podziałów na oficerów i załogę, Amerykanie są bardziej demokratyczni, tu jest równość.

Pański najciekawszy, najdłuższy rejs?

Każdy rejs jest dla mnie przeżyciem, przygodą, z każdego jestem zadowolony. Byłem na takich rejsach, podczas których chwilami zastanawiałem się, po co tam w ogóle się znalazłem, bo było niekiedy bardzo ciężko. Tak jak w czasie ostatniego, podczas przeprowadzania należącej do Izydora Ryzaka “Julianny” z Key West, Florida, do Chicago przez New York, Halifax i Montreal. Zrobiliśmy ponad 4 tys. mil morskich. Bardzo miło wspominam rejs na Karaiby “Antiką”.
Antika jest przerobiona ze starego, mocnego kutra rybackiego. Nie ma tam zbyt wiele miejsca, wygody, ale była wspaniała atmosfera. W żeglowaniu mniej ważne czym się pływa, więcej ważne jest z kim się pływa.

Z przyjaciółmi podczas rejsu : Antiką” na Karaibach

 Proszę jeszcze opowiedzieć nam o swoim udziale w paradzie jachtów Nocy Weneckiej. 

W tym roku [2006] zdobył Pan kolejną nagrodę, tym razem pierwsze miejsce w swojej kategorii. Jak przygotowuje się Pan do parady, skąd pomysły na kostiumy?

Paradą jachtów Nocy Weneckiej zainteresowałem się z chwilą przyjazdu do Chicago. Pamiętam jak paradował na niej muzealny jacht Dal — pod polską banderą, ale bez żadnej dekoracji. Inne jachty były pięknie udekorowane, szczególnie pamiętam jeden z nich, który przedstawiał baśń Andersena. Pierwszy raz zobaczyłem tak wielką ilość ludzi zgromadzonych w jednym miejscu, a było ich ponad półtora miliona.

Noc Wenecka i  Hryniewicki z załogą na “Moonshadow” 2008r

Jednego roku zacumowałem przy brzegu, by kibicować paradzie, a gośćmi na pokładzie S/Y Moonshadow byli członkowie chóru z kościoła p. wez. M. B. Częstochowskiej, którzy dali piękny koncert. Z racji tego, że mieliśmy wywieszone polskie flagi, przypłynęło do nas kilka innych polskch jachtów, dołączyła też spora gromadka pieszych. Piekliśmy kiełbaski, śpiewaliśmy polskie piosenki, było bardzo wesoło. Jako ciekawostkę podam, iż po zakoń- czeniu imprezy, w miejscu, gdzie biesiadowali Polacy, nie było co sprzątać. Jeden z policjantów zapytał: Czy tu nikogo nie było? Na co usłyszał odpowiedź od kolegi po fachu: “
A co sieroto nie widzisz, że tu Polacy byli”. Jeszcze kilka razy na pokładzie gościł wspomniany chór, przez co w porcie Moonshadow otrzymał przydomek śpiewającego jachtu.

W ubiegłym roku po raz pierwszy zgłosiłem jacht do udziału w paradzie. Wraz z Krystyną Salwin i innymi osobami wzięliśmy się za dekorację jachtu,wynik — III miejsce. Mieliśmy dobrą aparaturę nagłośniającą.

W planie było odtwarzanie muzyki szantowej, jak zresztą zapowiedział spiker parady. Zrezygnowaliśmy z tego, odtwarzając wzamian skoczną muzykę, która bardziej oddziałała na publiczność, która sowicie wynagradziła nas oklaskami — żaden z przepływających jachtów nie spotkał się z takim aplauzem.

 

Polonijny jacht “Moonshadow” – otrzymał I-szą nagrodę Chicagowskiego Towarzystwa Yachtowego (Chicago Yachting Association) za dekorację jachtu w kolorach biało-czerwonych w czasie tegorocznej Nocy Weneckiej.
STANISŁAW HRYNIEWICKI, REAR COMMODORE – RICHARD F. LAURIC, WOJCIECH HRYNIEWICKI- 2008

 

W tym roku, tj. 2006, muzyka była dobra, ale nie była aż tak żywiołowo odbierana jak przed rokiem. Z kolei tegoroczna dekoracja była bardziej profesjonalna, wysiłki Jurka Stachijuka i całego zespołu nie poszły na marne, zaowocowały pierwszym miejscem w naszej klasie. Temat: “Świat baśni w świetle rocka” został wspaniale zaprezentowany, m.in. dzięki wspaniałym kostiumom, za których wykonanie serdecznie dziękuję bezinteresownie w to zaangażowanym paniom. Jako artyści-amatorzy z pokładu S/Y Moonshadow podbiliśmy serca 750 tyś. publiczności chicagowskiej. Dowodem tego jest, iż publiczność zgromadziła się tak licznie pomimo bardzo wysokiej temperatury — podziwialiśmy wytrwałość i entuzjazm oglądających. Dziękuję serdeczne za oklaski i wiwaty, dziękujemy, że mogliśmy sprawić przyjemność chicagowianom.

Noc Wenecka 2007 . Stanisław Hryniewicki z synem Wojtkiem i załogą

A skąd pomysły?
Przychodzą same. Wywodzimy się z narodu o dużych tradycjach narodowych, nawet przeciętnemu zjadaczowi chleba nie są obce obyczaje ojczyzny, ale też folklor, geografia i kultura innych narodów, w tym Jawnej Republiki Weneckiej.

Noc  Wenecka 2007

Uważam, że Polonia chcąc być zauważona i mieć właściwe miejsce na tym kontynencie, powinna brać udział w uroczystościach amerykańskich — państwowych czy rozrywkowych — w sposób zorganizowany. Brakuje tego w naszym narodzie, przynależenie do organizacji jest wiekim problemem. To, co tworzymy wewnątrz Polonii, jest piękne, ale musi też wychodzić na zewnątrz. My, żeglarze zrobiliśmy bardzo wiele, nasi amerykańscy koledzy potrafią nas doce-nić. My zaś sami nie zawsze potrafimy się docenić. Potrzebujemy nieraz wsparcia moralnego, obecności na naszych klubowych imprezach ludzi spoza naszej organizacji, sympatyków żeglarstwa i miłośników wodnych akwenów. To wspomaga naszą działalność.

Kolejna  Noc Wenecka –  kolejne 1 wsze miejsce. Rok  2012. Polonijny jacht: „Moonshadow„ pod dowództwem skippera Stanisław Hryniewieckiego, który z pokładu jachtu opowiadał o początkach osadnictwa w Ameryce Północnej i powstaniu Jamestown oraz wkładzie polskich imigrantów w rozwój amerykańskiej przedsiębiorczości już od 1608 roku. Mottem było hasło p.t.“A Blast From The Past”/Wspomnienie z przeszłości”.

 ŚP.  Hryniewicki wraz z synem Wojciechem odbiera kolejną 1 nagrodę od Chicago Yachting Association, 2012

Wspólna radość ze wspołnej nagrody. Od lewej M. Róg,  W. Hryniewicki, A. Mikołajczyk, S. Hryniewicki, K. Teller and B. Gąsior

Komu przekazuje Pan wiedzę, swoje umiejętności żeglarskie?

Moi wnukowie sami się uczą, sami się garną. Mój wnuk był na obozie żeglarskim, świetnie zdał egzamin, dostał patent żeglarza. Wnuczka też jest żeglarką. Dużo osób przewinęło się przez Moonshadow, z tego większość nauczyła się zęglować samodzielnie, niektórzy mają już swoje jachty.


Rok 2012. Jeszcze wtedy wspólnie z nieżyjącą obecnie żoną Marią , cieszyli się z tej nagrody.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję i zapraszam do wspólnego żeglowania na pokładzie Moonshadow w przyszłym sezonie.

Rozmawiała, Krystyna Teller