Ping hopowiec Wally Mistrz, który…nigdy nie wygrał

Ping Pong

 

Ping Pong

Od ziomala z Harlemu do ping hopowca
„Gdyby nie tenis stołowy, teraz pewnie siedziałbym w pierdlu. Wiesz, jak miałem 13 lat, to biegałem do szkoły ze spluwą za pasem” – opowiada Wally. W Harlemie, jego dzielnicy, nie był to zbyt szokujący widok. „Rozrabiałem dość ostro, zdarzyło się kogoś napaść czy pobić, coś tam ukraść. Włóczyliśmy się z ziomalami bez celu, staczaliśmy się prosto na dno” – wspomina. Kiedy miał 19 lat, stał się cud, jak sam to określa. „Dostałem do ręki paletkę. To była miłość od pierwszego chwytu” – śmieje się.

Dziś łączy grę w ping ponga z karierą DJ-ską. Jako Da Infamous (w luźnym tłumaczeniu „Nikczemnik”) występuje na klubowych scenach,  głównie Nowego Jorku, ale ma też za sobą półroczne tournee po Japonii. Niedługo wydaje swój album. „Jestem najlepszym hiphopowcem wśród tenisistów stołowych i najlepszym pingpongistą wśród hiphopowców. Po prostu jestem wyluzowanym ping hopowcem” – mówi.

Klasyczny numer – partyjka z Blackberry
W Internecie można znaleźć wiele filmików pokazujących Greena rozgrywającego mecze za pomocą… telefonu komórkowego.

Używał różnych modeli, dość długo grał iPhonem, teraz używa Blackberry. „Ping pong to świetny sport, z którego w prosty sposób można zrobić niezły show” – mówi Wally. „Dajesz człowiekowi paletkę i mówisz ‘zakład, że cię opykam komórką?’. On się śmieje, staje przy stole, zdobywa na początku kilka punktów, a potem – bam! Kilka mocny zagrań, koleś głupieje, przegrywa i robi wielkie oczy. Gwarantuję ci, on zacznie grać w ping ponga” – opowiada Green, pokazując przy tym swój komórkowy forhend.

Gwiazda hip hopu w… Rockstarze
Pingpongowo-hiphopowa sława Greena szybko rozeszła się po Nowym Jorku. Zgłosiła się do niego firma znana chyba każdemu nastolatkowi na świecie – Rockstar Games, wydawca legendarnej gry Grand Theft Auto (GTA). „Założyli mi tzw. MoCap, czyli strój, za pomocą którego rejestruje się ruch i można go potem wirtualnie odtwarzać. W blue boksie pograłem w ping ponga, wszystko nagraliśmy i potem okazało się, że to był strzał w dziesiątkę” – opowiada Wally.

Powstał komputerowy hit – gra Rockstar Table Tennis (na X-boxa 360 i Nintendo wii), wybrana sportową grą roku. Co ciekawe, była to pierwsza gra wyposażona w silnik użyty później w GTA IV. „Od komputera do prawdziwego stołu pingpongowego już niedaleko. To jest najlepszy sposób, żeby trafić do młodych” – mówi Green.
 
Tiger Woods ping ponga
„Chcę zostać Tigerem Woodsem ping ponga” – deklaruje Wally. W Nowym Jorku organizuje turnieje amatorskie i promuje swoją ukochaną dyscyplinę. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu przyczynił się do świetnego wyniku ping ponga w Stanach Zjednoczonych, ale z pewnością jego zasługi są wielkie. Tenis stołowy to obecnie trzeci pod względem wzrostu popularności sport w USA.

 

Turniej 2009

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Ping pong powoli staje się za oceanem elementem lifestylu. Tamtejsza prasa opisuje spotkania klubowe, których stałym elementem scenografii jest stół pingpongowy. Mecze pokazowe z Wallym stały się tak popularne, że zainteresowały nawet ludzi show businessu. „Grałem z kilkoma modelkami, aktorami i aktorkami, sportowcami innych dyscyplin. Wszyscy złapali bakcyla, a Susan Sarandon powiedziała, że kupuje sobie stół do domu” – cieszy się Wally.

Ulubieniec mediów
O Greenie piszą największe tytuły, m.in. „New York Times”, „USA Today” czy chiński dziennik „World Journal”. Pokazywały go telewizje japońskie, chińskie, duży program o nim przygotował największy kanał sportowy w USA – ESPN.

W Warszawie Green nie jest tak oblegany, jak w Azji czy w ojczyźnie, ale był pierwszym uczestnikiem Polish Open 2009, o którego pytali dziennikarze. „Popularność jest spoko. Lubię poznawać ludzi, lubię z nimi rozmawiać, jak ktoś chce ze mną zagadać, to nie uciekam” – mówi.

Być jak Andrzej Grubba
W turniejach cyklu Pro Tour startuje od kilku lat. „W USA nie za bardzo mam z kim trenować. Tam wszyscy grają na zasadzie ‘utrzymaj piłeczkę na stole’, czyli czekają na błąd przeciwnika, a ja jestem energiczny, ja muszę grać ofensywnie, zgodnie z moim charakterem. Po prostu walczę przy stole, zapytajcie tych, co ze mną grali na Pro Tourach – zwykle jestem najgłośniejszy w całej stawce” – opowiada z przejęciem Green.

W 2000 r. wychodzący na życiową prostą nowojorczyk miał okazję ćwiczyć przez kilka miesięcy w Niemczech, z graczami pingpongowej Bundesligi. „To było jak lot w kosmos, o takim ping pongu w Stanach mogłem tylko pomarzyć” – wspomina. Trenował m.in. z zespołem z Grenzau, którego trenerem był wówczas… Andrzej Grubba.

„Jak przyszedłem na pierwsze zajęcia i powiedzieli mi, że tutaj trenerem jest Grubba, to nogi się pode mną ugięły… Pamiętam, że pomyślałem wtedy ‘no nie, co ja tu robię, ale będzie wstyd, przecież to jest wielki mistrz Grubba’! Przez chwilę chciałem stamtąd wiać” – wspomina Green. – „Miałem szczęście, że mogłem ćwiczyć pod okiem Grubby, to był wielki gość. Dziś przyjaźnię się z synem pana Andrzeja, czasami gramy ze sobą”.

W zawodach Pro Tour Amerykanin nie wygrał jeszcze nigdy, jego początki były katastrofalne. „Wydawało mi się, że skoro robię duży postęp w treningach, to szybko uda się wygrać. Bzdura. Rąbali mnie do jednego punktu, 1:11, 0:11 – to były wyniki moich setów. Postanowiłem zmienić cel” – opowiada Green – „Dobić do pięciu punktów na set, potem jeszcze więcej. W końcu udało się wygrać seta. Ależ to był szał radości!”.

„Dwa razy byłem już blisko wygranej. Raz prowadziłem 3:0, a raz 3:1 w setach. Ale wciąż mam za mało praktyki. Teraz do Nowego Jorku przyjechał jeden chłopak z Chin, jest po prostu świetny, od przyszłego roku mamy trenować prawie codziennie. Będzie dobrze” – przekonuje Green. – „Wiem, mam już 30 lat, ale Grubba w tym wieku osiągał największe sukcesy. Ja też tak chcę. W ping pongu wiek jest nieważny, ważna jest wola walki”. 

Amerykanin w Warszawie
W Polish Open 2009 Green wystąpił w grupie z mistrzem Polski Arturem Danielem, Bułgarem Stanislavem Golovanovem i Japończykiem Yutą Morishitą. Wally przegrał wszystkie starcia po 0:4, ale autografów rozdał więcej niż wszyscy jego rywale. „Temu Japończykowi powinienem chociaż seta urwać, cholera jasna” – śmieje się, ale w jego oczach widać sportową złość.

„To miasto ma charakter, podoba mi się. Torwar ma swój klimat, szkoda, że mój udział w zawodach trwał tak krótko” – mówi Green. W Warszawie zostaje do końca turnieju, będzie podglądał lepszych od siebie, trochę z nimi „poodbija”. Udzieli kilku wywiadów, odwiedzi też kilka stołecznych klubów, żeby posłuchać polskiego hip hopu.

http://www.pzts.pl/index.php

Wally Greek o sobie:
http://www.youtube.com/watch?v=e_UmggMTwPE&feature=channel

 

Turniej