Czy tych dwie skądinąd znane osobistości łączy tylko pierwsza litera nazwiska?
Jakże wiele jest podobieństw w tych splotach wydarzeń.
W jednym, jak i w drugim przypadku wiedziano o jakiejś tam współpracy, zdawano sobie sprawę z istniejących dokumentów i znano metody działania służb specjalnych. Prasa miała dostęp do wielu dokumentów, publikowano niektóre, podejrzewano o istnienie innych, jeszcze nieopublikowanych. Stąd też zrodziła się potrzeba dotarcia do źródeł ukazujących kulisy nie tylko Okrągłego Stołu, ale i ówczesnych metod walki politycznej, czy przekazywania władzy.
Wydaje się, że dopiero rzetelne poszukiwania naukowe wspomnianych autorów Centkiewicza i Gontarczyka rzucają światło na to jak było, a nie to, co myślimy – jak było.
Przedsiębrane badania naukowe między innymi nie tylko chcą wyjawić jak było, ale mają też za zadanie złamanie tabu milczenia przyjaciół agentów.
W wypadku arcybiskupa Wielgusa nie zastosowano reżimów naukowych, wystarczył autorytet papieża i zakulisowe zabiegi oraz w ostatniej chwili przedstawione dokumenty, aby decyzja mająca na celu dobro Kościoła została natychmiast podjęta. Nie chcę tutaj wspominać o zakulisowych działaniach IPN czy IWP.
Przypomnijmy sobie jazgot prasy, wywiadów telewizyjnych czy same wydarzenia pod katedrą w pamiętnym dniu (gdzie osobiście byłem obecny).
W grudniu i styczniu pamiętnego roku 2007 rozwinięto i odsłonięto pewnego rodzaju dramat polityczno-obyczajowy na arenie narodowej i międzynarodowej, którego bohaterem jest obecnie były prezydent RP.
Jednocześnie Ci, którzy wtedy jak i teraz rozwijają ten dramat, pokazują nieraz swoje słabości, emocje, wrażenia, jak też ukryte cele, niekoniecznie związane z dochodzeniem do prawdy, ale mające na celu zniszczenie pewnego ideału, jaki przypisuje się „autorytetowi”. W wypadku arcybiskupa Wielgusa zdano się mówić: Zobaczcie, Hierarchia Kościoła się pomyliła. A teraz zdajemy się dawać do zrozumienia: ”Zobaczcie, jak pomyliła się Komisja przyznająca Nagrodę Nobla Lechowi Wałęsie.
A czy czasem nie uszło naszej uwadze, że niestety nawet największe „autorytety” są zwykłymi ludźmi ze słabostkami. I tylko może oni właśnie nieraz zapominają to stare jakże sprawdzone przysłowie: „Ludzką rzeczą jest błądzić, ale szatańską trwać w błędzie”.
Niestety zarówno w jednym, jak i drugim przypadku nasz system ocen moralnych nie sprawdził się.
Arcybiskupa potępiono, odszedł w niepamięć i… pracuje spokojnie na uniwersytecie.
Tymczasem były prezydent dalej wypowiada się mówiąc o „fałszywkach” SB, próbując uzmysłowić nam, jaki to on wielki pod względem intelektu, a nie tylko wzrostu.
Niestety, jakże mało doceniamy czwartą władzę, czyli siłę środków masowego przekazu. Przy wielu niedocenionych i ogromnych walorach, niestety media jako potęga przekazywania informacji, zdołały w krótkim czasie „ustanowić prawo” w sprawie arcybiskupa Wielgusa: posądzić, oskarżyć, udowodnić domniemaną winę, ukarać, usprawiedliwić się… i przejść do porządku dziennego, jak by nic się szczególnego nie wydarzyło i dalej gonić za kolejnymi sensacjami, jak w przypadku osoby byłego prezydenta.
Wyjaśnienie prawdy, jak rzeczywiście było, prasę i inne media już nie obchodzi. Bo w końcu „prawdą” może się okazać sprawa „wyczucia” myślenia, a niekoniecznie żmudny proces dochodzenia, jak się dana rzecz przedstawia.
Widzieliśmy przecież bezradność milionów medialnych odbiorców, gdzie tylko jednostki mogły skandować przed warszawską katedrą: „Zostań z nami!”.
Jakże zadziwiające jest w mediach umywanie rąk od odpowiedzialności, jak też zwalanie winy tej rzeczywistej, czy domniemanej na innych, lub też nieudolne zasłanianie się realnymi czy urojonymi „autorytetami” bez brania pod uwagę tego, co zostało ustalone na temat osoby byłego prezydenta czy arcybiskupa Wielgusa.
Niestety jeszcze raz widzimy żywiołowe irracjonalne reakcje oparte na strachu, jako jednej z przyczyn naszego działania, a jednocześnie irracjonalną naszą obronę wiodącą do zaciemniania faktów, a w konsekwencji do kłamstwa.
Znowu możemy się przekonać, co znaczy zmasowany atak podejrzanych sił (przyjaciół agentów) o określonej opcji politycznej, które za wszelką cenę, nawet kłamstwa chcą przeforsować swój punkt widzenia, niekoniecznie zgodny z racją stanu, czy otaczającą nas rzeczywistością. Niestety nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się temu.
W wypadku Lecha Wałęsy usilne zaprzeczanie, czy połowiczne tłumaczenia na zaspokojenie „ciemnych mas” są zwykłym politycznym wykrętem, podobnie jak początkowe zaprzeczanie zaistniałej rzeczywistości przez arcybiskupa Wielgusa.
Jeszcze jedno próbuje się wmówić opinii publicznej, że atak na jednostkę przeradza się w atak na całą społeczność, której dana jednostka jest reprezentantem. W ten sposób chciano by „oczyścić” z zarzutu jednostkę, aby uwolnić społeczność od podobnej winy.
Tymczasem w naszym systemie ocen moralnych zapominamy znaczenia takich słów jak: winny, współpracował, wyrządził szkodę innym, powinien, nie powinien, na kogo donosił, czy też… jaki był cel jego donosów.
Zwykle wybiórcze lub bezmyślne i tendencyjne szafowanie tymi wyrażeniami ze strony mediów jest nieraz bardzo szkodliwe, bo od razu narzuca się nam czyjąś opinię forowaną przez określone środki masowego przekazu, zgodną z nadrzędnymi celami danej opcji politycznej.
A my „szarzy” odbiorcy „czwartej władzy” wyrabiamy własny osąd czy opinię nie na podstawie naszych przemyśleń lub faktów, ale bierzemy za własne to, co nam inni powiedzieli, lub podpowiedzieli ze swego tylko punktu widzenia, który z natury musi być lub jest subiektywny.
Przy tym całym medialnym szumie w sprawie pracy naukowej doktórów S. Centkiewicza i Piotra Gontarczyka nie zapominajmy o tym, że mamy do czynienia z zawirowaniami w ludzkich zachowaniach, gdzie strach, jakiś cel, czy ludzka pycha lub tylko słabość były też motorem działania.
Nasze oceny, zarówno arcybiskupa Wielgusa, jak i byłego prezydenta Wałęsy niech będą oparte na tych samych zasadach, a nie tylko na ocenach wybiórczych ze względu na stan czy przynależność instytucjonalną zainteresowanych.