Adam Lizakowski
Gdyby przyjrzeć się bliżej temu, co się dzieje na zachodnim rynku wydawniczym – zainteresowanie Europą Wschodnią – wśród wydawnictw wydających polską literaturę piękną, to można by wpaść w depresję i to nie małą. Można odnieść wrażenie, że tak naprawdę polską książką nikt się nie interesuje za granicami. Trzeba też dodać, że w samej Polsce pisarze mają spore problemy z publikacją i promocją swoich książek, większość z nich sobie w ogóle nie radzi, cóż dopiero mówić o twórcach mieszkających na stałe od wielu lat lub dekad poza granicami kraju. Książka, wiersz, to taki sam towar jak każdy innymi, kto myśli inaczej jest w błędzie i do dzisiaj w uszach brzmią mi słowa poety Czesława Miłosza, który mówił; panie Adamie, nigdzie tak dobrze jak w Ameryce nie płaca za wiersze. Ale mimo tego powrócił do ojczyzny, w której jemu płacili, ale jak wspominają go redaktorzy, na przykład pan Jerzy Illg z wydawnictwa „Znak” powiedział; Miłosz był twardym negocjatorem, ale można dodać, że jako Noblista, mógł sobie na takie stanowisko pozwolić. Gdy jemu zaproponowałem nieśmiało wydanie moich wierszy, popatrzył na mnie dość chłodno i zapytał: a kto pana tutaj zna? Przecież pańska osoba nie przejdzie na zebraniu rady nadzorczej wydawnictwa. Ja sam za to, co u nas się ukazuje nie odpowiadam. Była to brutalna prawda powiedziana mi prosto w oczy, ale nie miałem do niego pretensji. Poczułem się jednak źle, bo przez 25 lat pobytu w Ameryce, uważałem siebie za promotora polskości, społecznika, działacza polonijnego, itp., a tutaj redaktor nawet o tym nie wspomniał, tylko otwartą ręką, po boksersku wymierzył mi policzek.
Podczas pobytów w kraju/ojczyźnie czułem się dość dziwnie, bo w Polsce kraju milionów emigrantów nikogo nie obchodzi to, co się dzieje poza granicami państwa na tak zwanej Polonii. Granice są nie tylko na mapie fizycznej świata, także w świadomości, ale przede wszystkim mapie duchowo-intelektualnej świata. Gdyby nie kilkanaście nazwisk emigrantów/pisarzy po II wojnie światowej, rodacy w ogóle by nie wiedzieli o tym, że poza granicą na Odrze i Bugu, Bałtyku i Tatrach są jeszcze jacyś ludzie, którzy piszą po polsku i myślą po polsku. Można z całą odpowiedzialnością powiedzieć „ignorancja totalna”.
Niestety tak jest, poza kilkoma uczelniami w kraju, gdzie naukowcy interesują się po akademicku literaturą polską powstałą po II wojnie światowej, a w szczególności od czasów Solidarności, po roku 1981. Organizują oni raz na kilku lat konferencje naukowe na których omawiają twórczość emigrantów przede wszystkim tych po roku 1945, zbierają się w wąskim gronie dostępnym tylko dla wtajemniczonych i sumie to wszystko lub aż wszystko. Rozjeżdżają się do domów, swoich zakładów pracy/uczelni i zapada cisza na następne kilka lat. W ojczyźnie milionów emigrantów niewielu chce o twórcach polskich zza granicy pisać, bo po prostu to nikomu się nie opłaca. Nie lepiej jest też na Zachodzie, bo na uczelniach na których są wydziały slawistyki lub polonistyki, czy kultury polskiej, wykładowcy przede wszystkim korzystają z materiałów naukowych, źródeł polskich, badaczy, którzy jak już zostało powiedziane, nie są zainteresowani emigrantami jako partnerami twórców przebywających na stałe w kraju. Jeżeli już tak, to jest to przede wszystkim sztuka dla sztuki, jako ciekawostka zoologiczna, nauczyciele akademiccy piszą o tych którzy są od dawno już dobrze znani, sami na własną rękę raczej niczego nie poszukują, ani nie odkrywają, są zajęci pracą zawodową (zarobkowaniem) na tyle, że właściwie na nic nie mają czasu. Emigranci im pracy też nie ułatwiają, korzyści materialne z nich są niewielkie, poza tym pisma założone przez emigrację żołnierską czy solidarnościową, dawno umarły śmiercią naturalną. Jeżeli jakimś cudem jest gdzieś jakiś miesięcznik na przykład w Kolorado lub w Vancouver publikujący od czasu do czasu wiersze żyjących emigrantów, to i tak jest ono poza zasięgiem badaczy literatury czy polskości, bo do Krakowa czy Rzeszowa lub Lublina one nie docierają. Praktycznie poza granicami Polski na Zachodzie nie ma już pism literackich, ani kulturalnych, które by pomogły w promocji swoich twórców.
W dzisiejszych polskich mass mediach od wielu lat, nawet dekad wielomilionowa Polonia świata nie istnieje, dlaczego tak jest trudno jest powiedzieć. Jeśli już ktoś zwróci uwagę na tak zwanego twórcę polonijnego, czy emigracyjnego to przeważnie, aby się obśmiać, udowodnić, że ten twórcą, to żaden twórca, to Polonus, zagubiony w wielkim świecie, uparcie trzymający się wyobrażeń o Polsce jeszcze z XIX wieku. Twórcy emigracyjni często padają ofiarą kpin tzw. krytyków, recenzentów, czyli ludzi kultury, zarzuca się im, że są patriotyczni, religijni, często wspominają swoją ojczyznę w tonie patetycznym, piszą nostalgicznie, w sumie niewiele jest to warte, to nie są żadni poeci tylko jacyś tam grafomanii, nie mający ani pojęcia co się teraz w ich ojczynie dzieje, ani czym ona żyje. Tak mniej więcej pisze znany młody krytyk z Wrocławia J.S.: …to niestety nie tylko grafoman, nadprodukujący literaturę, ale też symptomatyczny przykład świadomości naszej polonii w USA i emigracji z czasów stanu wojennego, zabunkrowanej we własnym wyobrażeniu świata sprzed czterech dekach, obcej zarówno współczesnej poezji, jak i rzeczywistości społecznej… (Mały Format 1/2018)
Emigranci/Polonusi są źródłem do kpiny, wylewania jakieś dziwnej frustracji, w/w ludzi tzw. pióra, którzy są pozbawieni ogólnie mówiąc zasad dobrego wychowania. Te zasady dobrego wychowania widać na każdym kroku, np. 90% redaktorów pism literackich w ogóle nie odpowiada na listy, czy maile, dotyczy to także tzw. uznanych już pisarzy czy poetów, nie wspominając o wykładowcach akademickich, profesorach, etc., Ale nie można tylko upatrywać w kpinach czy szyderstwach krytyków/recenzentów, (porażki emigracyjnych/polonijnych twórców) bowiem często są oni bez przygotowania do pisania ze zrozumieniem o świecie im zupełnie nieznanym, (przykład pan J.S.) jakim jest Polonia świata mieszkająca na Zachodzie. Ta porażką spowodowana jest wieloma przyczynami, jak już zostało powiedziane brakiem zainteresowania rodaków w kraju tym, co się dzieje w literaturze poza jego granicami, chociaż co trzeci młody Polak marzy o wyjeździe i to jak najszybciej. Tak jak we wszystkim, co ma być sprzedane potrzebna jest promocja, i to ona jest główną przyczyną tego, że twórców spoza kraju nikt właściwie nie zna, nie wie, co oni robią. Żaden redaktor pisma ogólnopolskiego nie przeprowadzi (poświęci) pół strony emigrantom/Polonusom, nie mówiąc o całej stronie, na wywiad, czy rozmowę z kimś, o którym nikt nic w ojczyźnie nie wie, ani nie słyszał. Przecież z punktu biznesowego to wyrzucanie pieniędzy i szkoda miejsca w gazecie.
Do tego można dodać bardzo mały procent Polaków zainteresowanych książką i czytaniem w ogóle. Po prostu Polacy przestali czytać, przestali kupować książki polskich autorów, a wydawcy chcą wydawać, to, co się może sprzedać, nikt nie chce dokładać do interesu, to zrozumiałe. Łatwiej jest kupić prawa autorskie do przekładu niż promować twórczość rodzimą, dlatego w księgarniach 70% sprzedawanych książek to są lepsze czy gorsze, ale przekłady, przeważnie z języka angielskiego. Książka, która kiedyś, cztery, pięć dekad temu była powodem do dumy, dzisiaj stała się niepotrzebna. Jak to zrozumieć i jak to wytłumaczyć? Pokolenie kochające książkę wychowało swoje dzieci i wnuki, które nie czytają, którzy nie maja miejsca w swoim domu na książkę. Łatwo to dostrzec gołym okiem nawet na polskich współczesnych filmach czy serialach telewizyjnych, gdzie pokazywane są mieszkania, domy, do których wraca bohater serialu czy filmu, w których nie ma ani książki ani półki na książki. Książka przestała też być pożądanym prezentem od wielu dekad.
Polscy twórcy mieszkający czy przebywający poza granicami kraju, powoli zaczynają rozumieć, że nie ma miejsca dla nich w ojczyźnie, że nie mogą liczyć, ani na pomoc ani na wsparcie, czy nawet tylko zrozumienie. O zrozumienie ich świata, że Polacy nie mieszkają tylko w Polsce, że poza nią jest duża grupa ludzi piszących po polsku lub w innym języku, w zależności od miejsca zamieszkania. Nawet, jeśli piszą np. po angielsku, to wciąż czują się Polakami, takimi sami jak ci w ojczyźnie, i nie chcą być poniżani ani obrażani przez rodaków w kraju. Nie mogą liczyć trzeba powiedzieć całą prawdę, bo pisarze/poeci mieszkający w kraju zostali przez „dziki kapitalizm” zepchnięci całkowicie na tor boczny. Organizacje/stowarzyszenia skąpiące twórców, ich prezesi, pracują za darmo lub prawie darmo. Jedynie pani sprzątaczka jest na pełnym etacie, reszta literatów, członków zarządów robi to, „ku chwale ojczyzny” lub „za Bóg zapłać”. I wniosek nasuwa się sam: jak można prosić o pomoc tych, którzy samo sobie nie radzą. Emigracyjni twórcy często nawet nie wiedzą, nie myślą w ten sposób. Im się wydaje, że w ich ojczyźnie literaci, koledzy po piórze wszystko mogę. Okazje się, że właściwie nic nie mogą, dlatego bez środków, pomysłów literatura na emigracji podobna jest do tej w kraju, czyli pozostawiona sama sobie.
Nie chodzi tutaj o jakąś taryfę ulgową dla emigrantów, czy przymykanie jednego oka przez krytyków, czy profesorów od literatury na to co oni piszą i jak piszą, czyli tzw. techniki przekazu. Polska krytyka, życie literackie w dużym stopniu zerwało nić komunikacji emigracja-kraju zaraz po „okrągłym stole”. Rok 1989 niby zatarł granicę pomiędzy emigracją a krajem, oficjalnie emigracja się skończyła, każdy kto tylko chciał mógł wrócić do ojczyzny, bo była wolna. A to były tylko pozory, bo jednocześnie otworzyły się granicę dla milionów Polaków do wyjazdu całymi rodzinami, czasem nawet na zawsze. Powstał nowy gatunek emigranta, nie żołnierza, który wygrał wojnę a utracił ojczyznę, za chlebem, politycznego, ekonomicznego, ani solidarnościowego, ale emigranta wygodnego. Emigrant wygodny to ten, co dla wygody wyruszył w świat za lepszym, wygodniejszym życiem, taka wygodna postawa życiowa podoba się/odpowiada coraz więcej i więcej ludziom.
Dlatego antologia prozy i poezji w języku angielskim pt. In Honour of the Artist, autorstwa niezmordowanych dwóch pań Danuty Błaszak z USA i Anny Marii Mickiewicz z Wielkiej Brytanii jest bardzo ważna w dyskusji emigracja – kraj. Została ona wydana w Stanach Zjednoczonych i jest skierowana do czytelnika znającego język angielski, interesującego się polską literaturą niekoniecznie Polaka. Autorki książki liczą na to, że uda im się zwrócić uwagę zachodniego czytelnika, który być może pomoże zwrócić łaskawie uwagę na ich twórczość w języku polskim, w kraju milionów emigrantów. Bo przecież Polacy w kraju szybciej docenią to, co już inni docenili poza granicami. (Może znalazłaby się kasa).
Ale trzeba pamiętać o tym, że w antologii znalazły się prace o tych co już odeszli. Jest to hołd ludzi żywych cieniom, jest to układanka dokonana przez redaktorki dla tych co chcą dowiedzieć się o tych, co już ich nie ma.
Książka ukazała się w ramach tak zwanej serii the Contemporary Writers of Poland i jest już dziesiątą pozycją wydawniczą w tej jakże potrzebnej serii promującej polską literaturę/kulturę w języku angielskim. Materiał w niej zamieszczony jest nie tylko napisany przez Polaków emigrantów, ale także do udziału zostali zaproszeni rodowici Amerykanie czy Brytyjczycy. Sporo jest też przekładów, które przeważnie zostały dokonane przez samych polskich autorów.
Wybór zawiera prozę, eseje oraz wiersze wielu poetów mieszkających w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii oraz Polsce i Australii. Można westchnąć i dodać, że do pełnego wymiary (według mnie) brakuje twórców z Kanady i Afryki Południowej, Nowej Zelandii, wtedy bym powiedział, że autorki trafiły pod „wszystkie strzechy” tam, gdzie bije polskie serce i polska myśl literacka/poetycka. Zrobiłyby coś, czego jeszcze na emigracji i w polskiej kulturze nie było, zebrałyby „wszystkich” piszących/tworzących po polsku i angielsku, od bieguna do bieguna. Ale wracając do antologii In Honour of the Artist, czyli uhonorować artystę, jest to arcyważna książka, mówiąca bardzo szeroko o naszej polskiej kulturze, rozpoczyna ją zbiór dwunastu esejów. Są tam między innymi eseje o Januszu Różewiczu, najstarszym bracie Tadeusza, który został zamordowany przez gestapo pod koniec 1944 roku. Praca pani Barbary Bogoczek z UK. Są też wspomnienia o Salwadorze Dalim (Isabel de Rio, UK) i o Andrzeju Wajdzie, (David Clark, UK). Prace poświęcone znanym polskim poetom Zbigniewowi Herbertowi (Ewa Hryniewicz-Yarbrough, USA) i Czesławowi Miłoszowi i Allenowi Ginsbergowi (Adam Lizakowski, USA) oraz Tadeuszowi Różewiczowi (Weronika Girys-Czagowiec, Polska). Są też prace omawiające postacie znanych polskich pisarzy; Tadeusza Wittlina (Peter Obst, USA) Jerzego Kosińskiego (Thaddeus Rutkowski, USA) i Marka Hłasko (Leszek Szymański, Australia). Nie sposób nie wspomnieć o pracy poświęconej życiu i twórczości poety grupy „Współczesność” Zdzisławowi Jerzemu Bolkowi (Ewa Kretkowska, Polska) oraz dyplomacie Władysławowi Bartoszewskiego (Klaudia Natalia Jaissle, Polska). Jak zawsze w publikacjach tej serii nie zabrało wierszy, poeci dopisali i jest ich sporo, nie sposób będzie wszystkich wymienić, ale są
ze Stanów uznani poeci o polskich korzeniach tacy jak, John Guzlowski, Leonard A. Kress czy emigranci z czasów Solidarności tzw. Złodzieje czereśni, Danuta Błaszak, Adam Lizakowski oraz David Radovich i Andrena Zawiński. Z Wielkiej Brytanii mamy; Steva Rushtona, Jo Sandres, Annę Marię Mickiewicz, Teda-Smith-Orra i innych. Autorki nie zapomniały i rodakach mieszkających w Polsce, są wiersze Ewy Lipskiej, BarbaryOsuchowskiej, Elizy Segiet Lidii Kosk i wielu innych poetów i poetek.
Antologia ta jak mozaika oddaje piękno i różnorodność polskiej kultury, polskiej myśli literackiej – ale jak już wspomniano w języku angielskim – wciąż tak mało znanej i omawianej poza granicami Polski. O potrzebie wydawaniach takich książek/antologii nie trzeba dużo pisać, bo wiadomo, że takie „małe arcydziełka” powstają raz na wiele lat, brakuje ich pod każdym względem na rynku czytelniczym w Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych, czy nawet w Polsce.
Pracy redaktorskiej nad taką antologią jest wiele, nie wspominając już o nakładzie finansowym, który tak szybko się nie zwróci, jeśli w ogóle się zwróci. Składające się na ten tom eseje i wiersze w pewnym stopniu przybliżą czytelnikom anglojęzycznym dorobek naszych twórców, a także przez pryzmat ich twórczości zobaczą „kawałek polskości”. Zamysł pani Danuty i Anny Marii był jednoznaczny, poprzez literaturę chcą przekroczyć granicę wyznaczoną przez słowo. Jest to szalenie trudne i nieopłacalne, one o tym wiedziały od początku, ale podjęły się tej pracy. Obie są poetkami i poetycka wyobraźnia poniosła je, bo dość mają nieobecności, pisania w „próżni” , chcą, bo są ambitne reprezentować polską kulturę poza jej granicami. Napiszę w pewnym stopniu, bo polska kultura nie tylko, że nie jest znana poza naszymi granicami, ( tego nie trzeba nikomu tłumaczyć dlaczego), to musi borykać się z ogromną konkurencją ze strony kultury rodzinnej wspomnianych już bogatych krajów i nie ma wielkiej siły oddziaływania na „zwykłego zjadacza chleba” w Londynie, Chicago czy w Nowym Yorku. Mieszkańcy w/w krajów nic lub bardzo niewiele wiedzą o Polsce, cóż dopiero mówić o polskiej kulturze, a jeśli już z czym kojarzy się im się Polska, to z głupimi dowcipami o Polakach. Dlatego tym bardziej należą się ogromne brawa dla autorek tej książki, ogromne podziękowania za ich wkład i czas w promocję polskości poza granicami naszego kraju.
Adam Lizakowski
Polsko-amerykański poeta, prozaik, tłumacz, laureat Międzynarodowej Nagrody Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich (Canada, 2000) i Award World Poetry Day UNESCO