Przesuwa wzrokiem dalej, po równo ułożonych na dużym mahoniowym blacie przedmiotach. Codziennie rano, nim zasiądzie do pracy poprawia je, choć poprzedniego dnia, przed pójściem spać, skrupulatnie ułożył je na swoim miejscu. Jedyną rzeczą, nie pasującą do pozostałych, jest ekran komputera. Wszystko inne, nie tylko na biurku, ale i w całym pokoju jest drewniane bądź skórzane. Nawet ściany, do trzech czwartych wysokości pokrywa ciemna, bukowa boazeria. Całe umeblowanie sprawia ciężkie, solidne, nieco przytłaczające wrażenie. Mężczyzna lubi jednak poczucie bezpieczeństwa, jakie mu dają.
Mężczyzna ponownie obraca się w fotelu i spogląda w ciemność za oknem. Dom jest położony w sporej odległości od ulicy, między gęstymi drzewami i nie dociera tu agresywna pomarańcz miejskich latarni. Podnosi głowę i kontempluje w zupełnej ciszy gwiaździste, pozbawione dziś towarzystwa księżyca, granatowe nocne niebo. Lampy w pokoju są również wygaszone i żaden poblask na szybie nie zakłóca równomiernego rozłożenia barwy nocy. Jest zupełnie cicho. Wiatr ustał. Jest późna jesień i zrzucił on już wszystkie liście, pozostawiając konary pozbawione odzienia, nagie i poskręcane. Na jednej z grubszych gałęzi siedzi ogromny, czarny kruk, jak strażnik pozostawiony by doglądać, czy nic nie zakłóca ponurej zmiany pór roku.
Nie musi otwierać koperty, by wiedzieć co zawiera. Adres kancelarii adwokackiej, w której pracował on, jak i wcześniej jego ojciec, może oznaczać tylko jedno. Dawno niewidziany, zawiedziony życiem i swoimi wyborami ojciec zmarł, nie przerywając trwającej między nimi od ponad dwudziestu lat ciszy. Czy naprawdę minęło już tyle lat, od czasu kiedy ojciec patrząc na niego, surowym jak zwykle wzrokiem, kazał mu opuścić dom, nie zważając na żarliwe prośby matki. Decyzja ojca zabiła ją niecały rok później. Ojciec nie zaprosił go na pogrzeb, jedynej osoby jaka okazywała mu czułość, a o jej śmierci dowiedział się ponad pół roku po pogrzebie. Pół roku gniły już w ziemi te delikatne ręce, które gładziły go kiedy wracał zmęczony ze szkoły i kiedy wreszcie skończył wszystkie zadane mu przez ojca ćwiczenia dodatkowe. Pół roku były już przysypane te usta, które gorąco całowały jago policzki przed zaśnięciem. Po kryjomu, tak by on – ojciec nie widział.
Mężczyzna przesuwa nerwowo dłonią po szorstkim obiciu fotela. Robił to już dzisiaj wielokrotnie. Nie jest zdenerwowany, tylko brakuje mu zajęcia. Od czasu odejścia żony, wieczory ciągną się niemiłosiernie. Wtedy, przeszło pięć lat temu, pod wpływem impulsu zrezygnował z pracy w kancelarii i poświęcił się pisaniu grubych tomów traktujących o filozofii. Nie mogła zrozumieć, jak może woleć, całe dnie spędzać w domu, tylko pisząc i unikając jak się da starych przyjaciół. I nie chciała mieć dzieci. Tak jak na początku i przez większość wspólnego życia zgadzał się z nią w zupełności, tak po porzuceniu palestry zmienił zdanie. Przedtem bał się, że będzie taki jak ojciec. Potem też się bał, ale obiecywał sobie i przyrzekał przed wszystkimi bogami, że będzie lepszym ojcem.
Porzuca myśli o żonie, które zawsze wpędzają go w melancholię. Próbuje przywołać we wspomnieniach twarz ojca, taką jaką widział ją ostatnio, pięć lat temu na sądowym korytarzu po swojej sprawie rozwodowej. Jest to ogromny wysiłek. Widzi twarz ojca uformowaną w głowie na kształt pośmiertnej maski. Na półce, w wysokim regale pod ścianą stoi kilka albumów. W jednym z nich, jest ich ostatnie wspólne zdjęcie zrobione tuż po zakończeniu studiów. Wybrali się wtedy pierwszy i ostatni raz na męską wyprawę w Pireneje. Ma przed oczyma wyraźnie miejsce, gdzie zdjęcie zostało zrobione. Płot biegnący wokół schroniska, o który oparli plecaki. Drewniany, powycierany setkami rękawów stół i długie ławy. Jednak twarze zamazują się, jakby patrzył przez niedopasowane okulary. Zastanawia się, czy wstać i nie poszukać tej fotografii. Zaciska ręce na poręczach fotela, ale w ostatniej chwili rezygnuje. Nie chce widzieć twarzy ojca, a jeszcze bardziej swojej.
Znów siedzi obrócony w stronę biurka. Delikatnie sunie czubkami palców po kopercie zawierającą ostatnią wolę ojca. Nie spodziewał się, że ojciec umrze. W każdym razie, nie przed nim. Przez całe życie czuł na sobie jego oddech, nawet gdy tamten zaszył się w odległej głuszy na drugim końcu kraju, zrywając kontakt ze światem i nie dość zdolnym, jego zdaniem, synem. Dwadzieścia lat to mnóstwo czasu, całe pokolenie, a mimo to, nie przerwał milczenia. Od kiedy zrobił pierwszy krok, ojciec stał obok, ukryty w cieniu i naciskał. Naciskał niezauważalnie, jeden nic niby nieznaczący gest, jakieś półsłówko rzucone przez zaciśnięte usta, prawie niesłyszalne, a mimo to jego presja była odczuwalna.
Trzyma w ręce nożyk do otwierania listów i mimowolnie obraca go w palcach. Tak samo bawił się kluczykami od samochodu dziś rano, kiedy wysiadał na parkingu przed swoją dawną kancelarią. Zawiadomiono go dzień wcześniej, ale musiał dać sobie czas na przemyślenie czy chce przeczytać ostatnie słowo ojca. Ojca, nigdy taty czy tatusia. Nawet jako mały chłopiec czuł instynktownie, że to jedyna właściwa forma zwracania się do tego wiecznie zajętego, nienagannie ubranego mężczyzny. Czasami, nawet po tylu latach zastanawia się jak zwracała się do niego mama w chwilach, kiedy byli sam na sam. Pamiętał, że raz, kiedy był już starszy, próbował ją o to wypytać. Zacięła się w sobie i nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Po latach, zorientował się, że mama się go bała. Bała się całe życie i śmierć była dla niej ucieczką, ucieczką od strachu. Znalazł ją ojciec, leżącą w ich małżeńskim łożu. Połknęła cały zapas tabletek nasennych, popiła alkoholem i dla pewności podcięła sobie żyły. Znał to z opowiadań babci, eleganckiej starszej pani. Widział ją w życiu dokładnie czterdzieści osiem razy. Dwa razy do roku: w urodziny i w święta Bożego Narodzenia. Kiedy skończył dwadzieścia cztery lata, przestała przyjeżdżać, uznawszy, że wnuk jest wystarczająco dorosły, a jej obecność nie pozwoliłaby mu się odciąć od dzieciństwa. Skąd ta myśl przyszła jej do głowy, nie wiedział. Zawsze traktował ją jak obcą osobę, a ona była z tego rada.
Myślał, że spacer po korytarzach swojego dawnego biura będzie specyficzny. Obszedł swoje dawne piętro dwukrotnie. Za pierwszym razem nie potrafił się zdecydować. Zawrócił wiedziony myślą, że przecież nigdy więcej już tu nie przyjdzie. Dotknął drzwi wiodących niegdyś do jego gabinetu i stał tak dłuższą chwilę, z dłonią przytkniętą na wysokości klamki. Chciał poczuć, czy przed kilkoma laty podjął dobrą decyzję. Zastanawiał się wtedy długo, czy jego postępowanie nie jest egoistyczne. Myślał przede wszystkim o żonie, mimo, że ich namiętność przemieniła się w chłodną, lodowatą uprzejmość dwa miesiące po ślubie. Kochał ją dalej. Kochał ją w dzień, kiedy powiedziała mu, że wniosła sprawę o rozwód. Kochał ją, kiedy z pogardliwym uśmiechem pożegnała się z nim po rozprawie. I kochał ją teraz, siedząc w fotelu. Wstydził się przyznać, ale podejmując tę decyzję myślał, co pomyślą sobie koledzy z pracy. Udawał przed światem, że opinia innych go nie interesuje, że gardzi ludźmi, którzy mizdrzą się i podlizują, by tylko ich zauważyć. Nic nie poczuł i wyśmiał się w myślach za podobny pomysł.
Jego dawny podwładny, a teraz starszy wspólnik przywitał się z nim, ze źle skrywaną sztywnością i zdenerwowaniem. Nie wiedział, co należy powiedzieć w sytuacji, kiedy wręcza się krewnemu zmarłego testament. Mężczyzna nie utrudniał mu zadania i po podziękowaniu, za z trudem złożone kondolencje szybko wyszedł. Przy windzie spotkał swoją dawną sekretarkę. Chciał się przywitać, ale nie pozwoliła mu powiedzieć nawet słowa, pośpiesznie oddaliła się korytarzem. Nie wiedział, czym ją obraził. W drodze powrotnej przez chwilę żałował, że nie odstawił zrozpaczonego syna, by utrudnić rozmowę ze swoim dawnym współpracownikiem, ale nie było to w jego stylu.
Od chwili powrotu siedzi w tym fotelu, co jakiś czas obracając się w stronę okna i tonąc w rozmyślaniach. Ciche uderzenia zegara przebijają się z trudem przez grube, obite drewnem drzwi. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć liczy na głos uderzenia. Jedenaście. Siedzi tu od prawie ośmiu godzin. Zapomniał o świecie, a ten odwdzięczył mu się tym samym. To ironia losu, że zawsze tak otwarty, przeciwieństwo swego skrytego ojca, a mimo wszytko też niemal opuścił ten świat za życia. Ojciec starał się zwalczać jago kontaktowość i otwartość na innych. Zabraniał mu chodzić na urodziny do kolegów z klasy, jeździć na klasowe wycieczki. Często powtarzał, że ludzie służą tylko do pomocy przy realizacji celu. Potem należy ich porzucić i znaleźć nowych sprzymierzeńców, których też należy w odpowiednim czasie zniszczyć. W szkole, a potem na studiach miał wielu znajomych i przyjaciół, z którymi kontakt zerwał, gdy dostał pracę w renomowanej kancelarii. Wtedy przekonał się, że większość jego znajomych liczyła na jego protekcję u ojca i wygodną posadę. Z nielicznymi, którzy studia prawnicze skończyli z braku innego pomysłu i nie prosili go o żadne przysługi, zerwał kontakt, tak na wszelki wypadek. W firmie nie zaznajomił się z nikim. Kiedy awansował, znał tylko imię swojego asystenta i nazwisko sekretarki. Wydawałoby się, że zrobił wszystko co ojciec chciał. Jednak popełnił jeden, niewybaczalny błąd – ożenił się. Ożenił się z miłości, a nie z wyrachowania. Była piękna, biedna, nieco zamknięta w sobie. Był nią omamiony, jest nią omamiony, ale teraz widzi, że była taka jak ojciec. Nie zauważył tego w swojej głębokiej, ślepej miłości.
Gdyby ktoś zapytał go, kto ma gabinet obok niego, nie potrafiłby udzielić odpowiedzi. Zaczął coraz bardziej odsuwać się od ludzi. Sam dziwił się, że przepracował tam aż dwadzieścia lat, zanim porzucił pracę i zajął się jedną z niewielu rzeczy jakie można robić samemu, pisaniem. Teraz gdy wychodził na spacer coraz rzadziej zapuszczał się poza przydomowy ogród i rosnący zaraz za nim brzozowy zagajnik. Na ulicach, w sklepach czy miejskim parku denerwowali go przechodnie. Swoim krzykiem, gadulstwem, nie kontrolowanym spazmatycznym chichotem. Spacer po ulicach odbywał teraz tylko nocami, koło pierwszej, czasem drugiej w nocy. Wtedy też robi zakupy, przemykając się między sklepami w ciemnym płaszczu w zimie, w szarej koszuli w lecie, jak złodziej z gotyckiej powieści. Pusto, cicho i ciemno. Pokochał ciemność, pomimo, że w dzieciństwie panicznie się jej bał. Była teraz jego schronieniem, jego przyjaciółką. Mógł jej powierzyć swoje największe sekrety i wiedział, że go nie zdradzi. Otulała go od wieczora do brzasku. Cudownie czuł się w jej ramionach – spokojny, lekki, odurzony. Nie wymagała od niego niczego. Akceptowała takim jakim był, a on szanował jej awersję do światła. W jego domu ostatnia lampa zgasła pięć lat temu.
Podjął decyzję. Podnosi kopertę i z jeszcze widocznym wahaniem rozcina ją. Odkłada nożyk do odpowiedniej przegródki. Rozchyla ją i wysuwa ze środka złożoną na pół kartkę papieru. Zwykła biała kartka, jakby wyrwana z bloku rysunkowego albo wyjęta z ryzy papieru do drukarki. A jednak w tej jej zwykłości jest niezwykłość. To jedyny list, który w całym życiu dostał od ojca. Jego pierwsze napisane do niego słowo. Ironia, że kieruje je do niego po swojej śmierci.
Co myślał ojciec, kiedy ją składał? Ile lat temu zapisał na niej swoje ostatnie słowa? Pierwszy raz w życiu się boi. Panicznie boi się, że to co przeczyta zmieni jego życie, albo co gorsza nie zmieni i pozostawi dalej obojętnym. Nie dowie się, czy w końcu udało mu się zyskać to, czego chciał od zawsze. Jakiś gest aprobaty, że jego życie, mimo wszystko, miało sens. Jego wyrzeczenia zadowoliły ojca, choć przez krótką chwilę.
Ręce lekko mu drżą, kiedy rozkłada papier. Kładzie rozłożoną kartkę zapisaną stroną do spodu i szuka po omacku włącznika lampki. Ostre światło razi go w oczy i wycina równy, biały krąg na środku stołu. Mężczyzna przymyka oczy i czeka, aż oślepienie minie. Przejście ze świata ciemności do światła zawsze jest bolesne. Otwiera je ostrożnie i próbuje przebić się wzrokiem przez czystą stronę. Papier jest jednak za gruby i nie widzi nawet zarysu liter. Przesuwa po niej dłonią, szukając śladów palców ojca. Obraca ją bardzo powoli. Zamyka oczy, kiedy kładzie ją przed sobą i odwraca się w stronę okna. Już nie jest taki pewny, czy chce ją przeczytać. Po co otworzył kopertę? Teraz żałuje, że nie przespał się z tym. Nie ma jednak odwrotu. Nie wstanie i nie pójdzie spać. I tak nie byłby wstanie zasnąć. Powoli obraca się w stronę biurka. Lampa rozgrzała się i kolor światła zmienił się z jasno białego na ciemną żółć. Bierze trzy głębokie wdechy i opuszcza głowę, by odczytać przesłanie ojca.
Kartka jest pusta.