„Wróżenie, moje wróżenie
Wypatrywanie przyszłości,
Szukanie, moje szukanie
Moje szukanie miłości….
(I. Iredyński)
„Święty Jędrzej adwent przytwierdzi” – tak, mówiono dawniej na wsiach w wigilię św. Andrzeja. Kościół zakazał wtedy wesel, tańców w karczmie. Trzeba w ciszy i w pokorze oczekiwać na narodziny Dziecięcia. Ale to tylko przez miesiąc. Później nastanie czas godów i weselisk.
Teraz natomiast każda dziewczyna rada by wiedzieć, czy i jej ślub po tym adwencie pisany. A która nie chciałaby wyjść za mąż wydać jak najszybciej i jak najlepiej?
Wróżba, choćby mocno zawiła, stawiana w samotności nie dostarczy tylu emocji, co dokonywana w gronie wesołych rówieśniczek.
Wieczór andrzejowy zaczynano najczęściej od lania wosku roztopionego na piecu, cyny albo ołowiu do szkopka z zimną wodą. W zakrzepłych dziwnych kształtach starano się znaleźć podobieństwo do jakichś przedmiotów, marzeń. To dopiero pole do popisu dla wyobraźni! A ile przy tym śmiechu, ile gwaru! Kawałek wyciągniętego z wody ołowiu przypomina muchę? Pszczołę? — panna wyda się za syna bartnika; wosk zastygł w kształcie zwierzęcia? — może krowa do dobytku przybędzie. Najczęściej jednak wszystkie wróżby służyły odsłonięciu tajemnic matrymonialnych: „Na świętego Andrzeja dziewkom z wróżby nadzieja”.
Przyszłość przepowiadano na wiele sposobów. Na wschodzie Polski dziewczęta piekły w tym dniu małe bułeczki — bałabuszki. Właściwie przygotowanie bałabuszek trudno nazwać pieczeniem, gdyż był to istny rytuał; bułeczki te należało robić z mąki ukradzionej w domu kawalera albo, gdy takiej nie było, z mąki świeżo zmielonej na żarnach obracanych pod słońce, to jest w stronę przeciwną niż zwykle. Mąka taka nabierała niezwykłej mocy, gdyż znalazła się w bałabuszkach nie jak ta z ojcowskiej spiżarni, ale innymi przeszła drogami, ocierając się niemal o granice innego świata.
Podobnie i woda potrzebna do zagniecenia ciasta musiała być przyniesiona ze studni tylko w tym jednym, wróżebnym celu. Niosącej ją dziewczynie nie wolno było oglądać się za siebie ani z nikim rozmawiać. Najstosowniejszą porą do przyniesienia tej wody było południe lub północ — czas najłatwiejszych kontaktów z zaświatami. Upieczone bałabuszki, jeszcze gorące, smarowano po wierzchu tłuszczem.
Niekiedy podobne bułeczki sporządzano z naparstka mąki, naparstka wody i naparstka soli. Sól… Jej niezwykłość pochodzi od samego Boga, który już w Starym Testamencie z minerału tego uczynił symbol Przymierza, a później Chrystus nazwał swoich Apostołów solą ziemi. Bałabuszki gotowe.
A oto jak wykorzystywano je na początku naszego wieku w pow. bobreckim: „W wigilię św. Andrzeja dziewczęta poszczą przez cały dzień do samego wieczora. Wieczór myją się, czeszą i ubierają, mówią pacierz, przynoszą kwartę wódki i zastawiają wieczerzę, na którą dają gołąbki z liści kapuścianych (hołubci], kaszę gryczaną z olejem, pierogi z kapustą i suszone owoce. Na wieczerzę tę zapraszają swoich chłopaków. Po wieczerzy nakrywają mały stół ręcznikiem lub kawałkiem płótna, na brzegu naokoło kładą tyle upieczonych bałabuszków, ile jest dziewcząt i chłopaków. Chłopaki przyprowadzają z podwórza psa [nie sukę] do dziewcząt. Jedna z nich zdejmuje z warkocza wstążkę czerwoną i przywiązuje ją psu do ogona; następnie chłopcy puszczają psa, który kręcąc się koło stołka z bałabuszkami porywa bałabuszkę i zjada; czyja była bałabuszka, ta wyjdzie pierwsza w przeciągu roku za mąż. Tę zabawę powtarzają trzy razy.
Aby pies jadł bałabuszki, nie dają mu w tym dniu nic do jedzenia.
Zdarzało się, że nawet wygłodzony pies nie chciał jeść tak słonego ciasta, więc tylko rozgryzł je i porzucił. Marny to przepowiadało los właścicielce takiej bałabuszki; porzuci ją kochanek albo, co znacznie gorsze, dziewczyna sprawi panieńskie chrzciny. Ale najstraszliwszej przyszłości mogła spodziewać się ta młódka, której gałkę pies zaniósł pod okno i tam pozostawił. To przepowiadało dziewczynie śmierć.
Można też było podobną wróżbę postawić sobie samej; należało upiec tyle gałek, ilu było upatrzonych chłopców, ułożyć je równo i wpuścić wygłodniałego psa. Zachowanie się zwierzęcia tłumaczono tak, jak w przypadku wróżb w gronie rówieśnic.
Odsłonić przyszłość można było jeszcze w inny sposób; panna wychodziła z pokoju, a wtedy jej koleżanki odwracały do góry dnem trzy garnki, pod jednym z nich chowając obrączkę albo czepek małżeński, pod drugim — kawałek chleba, czasem różaniec, a pod trzecim — grudkę ziemi czy też kawałek drewna. Wołano dziewczynę. Podnosiła tylko jeden z garnków. Czepek oznaczał szybkie zamążpójście i była to najszczęśliwsza przepowiednia. Różaniec — staropanieństwo, a ziemia — grób.
B. Baranowski podaje: „W Raduszycach w Wieluńskiem zachowało się wspomnienie z końca ubiegłego stulecia o dziewczynie, której wróżby w wigilię św. Andrzeja rzepowiadały staropanieństwo i ciężką chorobę. Przerażona tak straszliwą perspektywą próbowała utopić się w Warcie. Szczęśliwie uratowana w najbliższym karnawale stanęła na ślubnym kobiercu.
Dość popularne w tym dniu było skakanie do zawieszonego u sufitu słodkiego ciasta, aby je ugryźć. Której udało się tego dokonać, była pewna, że już niedługo jej panieństwa. Ciasto było okrągłe, posmarowane miodem i obsypane makiem — ulubionymi pokarmami duchów zmarłych przodków. Może, zwabione miodem i makiem, przybędą one w pobliże? Zmarli przodkowie znają przyszłość i jeżeli zechcą, odsłonią wszelkie tajemnice.
Czasem, dla większej uciechy, do izby przychodził młodzieniec — śmieszek, z wiechciem słomy umoczonym w wodzie z sadzą. Dziewczęta ustawiały się gęsiego i kolejno przechodziły pod wiszącym u góry ciastem, a młodzieniec ich rozbawiał śmiesznymi minami. Która nie wytrzymała i roześmiała się, zostawała natychmiast usmolona, a która wytrzymała, miała prawo ugryźć kawałek ciasta.
Duże znaczenie przywiązywano do snów z andrzejkowej nocy. Mężczyzna we śnie oznaczał szybki koniec panieństwa, kołyska — narodziny dziecka, pies — staropanieństwo, trumna – śmierć itp. Ale nie wszystkie sny miały tak oczywistą wymowę. Tłumaczenie wielu z nich wymagało nie lada fantazji.
A jak żal, kiedy przez całą noc pod powiekami pełno barwnych obrazów, a rano, po przebudzeniu, pustka w głowie! Piękne sny uleciały gdzieś i choć wzywa się Bożej pomocy, nic a nic nie można sobie przypomnieć. W takich przypadkach pociechą są karteczki z imionami chłopców, którzy nadaliby się na mężów. Wystarczy sięgnąć ręką pod poduszkę, wyciągnąć kawałek papieru i odczytać. Jakże wiele znaczy zapisane tam słowo! Noc św. Andrzeja sprawiła, że słowo to określi całe przyszłe życie dziewczyny. Dziewczyny wierzą, że tak będzie. Ale zawsze lepiej jeszcze się upewnić. Jest na to kilka sposobów; można puścić na wodę dwie jednakowe bułeczki. Czy popłyną ku sobie jak myśli dziewczyny ku temu, którego symbolizuje bułeczka na wodzie?
O stałości uczuć chłopca zaświadczy też wiśniowa gałązka; ścięta w dniu św. Andrzeja i włożona do dzbanka z woda powinna zakwitnąć na Boże Narodzenie. Piękna to wróżba, tylko szkoda, że gałązki tak często schną.
30 listopada jest najlepszym dniem dla wróżb matrymonialnych. Wiedzą o tym młode panny, więc nawet idąc po gałązkę wiśni do ogrodu, liczą napotkane po drodze kołki w płocie: wydam się… nie wydam…
Wróżby w gronie koleżanek były nieporównanie weselsze od tych czynionych w samotności. Czyż można było powstrzymać się od śmiechu, kiedy o zmroku, zastawiwszy na drodze sieć, widziało się bezradną szamotaninę młodzieńca, który w nią wpadł? O, gdyby to tylko znaczyło, że zaplątał się w sieć, ale wydarzenie takie ma znacznie głębszy sens; wkrótce będzie się tak szamotał jako mąż tej dziewczyny, która zastawiła pułapkę na drodze.
I kolejny sposób: ….wreszcie odbywają się w tę noc podsłuchiwania przez przyłożenie ucha do szyby swojego domu, a słowa usłyszane gdzieś z dala mają stanowić o losie podsłuchującego, a niekiedy i całego kraju.
Rozmarzone dziewczęta jedno tylko mają w tym dniu w głowie. Gospodarz, trochę rozdrażniony, napomina:
— Nie jędrusić; a na koszulę gnuśić (prząść).
Roboty w polu pokończone, teraz czas zająć się domem, zadbać o ubiory: „Na święty Jędrzej szukają kobiety przędzy”.
Na dworze ziąb… Co oznacza, że zima tuż, tuż. „Na świętego Jędrzeja trza kożucha dobrodzieja”.
Na podstwie książki: “Rok kościelny a polskie tradycje”. Ewa Ferenc-Szydekowa