12.04. Wojna polsko-polska w czasie wojny

1.623/61 ( dzisiaj, ja już durnieję, muszę się spytać jakiegoś statystyka (Paweł?) o co chodzi z tymi zgonami czy to tak na serio – dwa dni nic, a potem po kilkadziesiąt w jedną dobę? Jak się dowiem – obiecuję, że dam znak, na razie – na tropie)

Wojna ukraińska nie niweluje wojny polsko-polskiej. Można powiedzieć, że ją wzmacnia, bo jak widać, jest od niej trwalsza. Ma też dłuższą historię, zaangażowane armie, dla których ta prawdziwa wojna jest tylko źródłem kolejnych argumentów, by przywalić przeciwnikowi. Zmieniają się epizody, skala porównań, odniesienia do konkretnych działań czy bezczynności, ale istota wciąż jest ta sama: eliminacja wroga, izolacjonizm przeciwnika, utwardzanie własnego elektoratu, nieczęste przepływy pomiędzy grupami i coraz bardziej ogłupiony środek, tak już zdesperowany tą jałową dwójpolówką, że pozwala po sobie grasować różnym Hołowniom.

Nie ma co nawet mówić, że naród ma się jednoczyć wobec groźby wojny. Nic z tego. Wprost przeciwnie – wojna wyostrza argumentację do narracji ostatecznych. Chodzi o to czy damy się wmanewrować w wojnę czy nie? I tu zaczynają się mnożyć sprzeczności, nad którymi do porządku dziennego mogą przejść już tylko stotemizowani członkowie plemion, bo przynależność rodzi w nich niechęć do logiki, jeśli może ona zaprzeczyć mitologii danego szamaństwa.

PiS ma tu mniej za pazuchą, bo „on w baju”, nie musi się tłumaczyć, zwłaszcza, że – jak zwykle – niewchodzenie w kłótnie powoduje, że drze się wyłącznie opozycja, czym się podkłada, bo od powtarzania tego samego ***** *** nie należy się spodziewać innych rezultatów niż te obecne, czyli kontrproduktywne. Przoduje więc w hałasowaniu opozycja, szastając się od sprzeczności do sprzeczności, wszczynając różne przyczynkarskie narracje, które padają zaraz po negatywnym teście na odbiorcach, bo nie chwyciły.

Jednak pojawiły się stałe zjawiska. Na przykład „putinizm rozszerzony”. Zdefiniował go właśnie szeroko przywódca opozycji Donald Tusk:  Jeśli podważasz jedność Europy i promujesz nacjonalizm, jesteś sojusznikiem Putina. Jeśli atakujesz praworządność, wolność mediów i prawa człowieka w swoim kraju, jesteś Putinem.”  Czyli „wszyscy możemy być Putinami”. Argumentu samouzsadniającego dostarczył pluszak Tuska, redaktor Lis: „kto postępującego w Polsce putinizmu nie widzi, jest albo ślepcem, albo głupcem, albo oportunistą”. W skrócie – kto nie widzi putinizmu ten jest putinistą. Takie putinuum mobile. I co państwo wybieracie? Którą opcję?

Mamy więc i uzasadnienie i opis. A kto decyduje o tym czy jesteś wrogiem praworządności decyduje ten kto definiuje praworządność. Jak widać z pragmatyki europejskiej może to być zarówno to, że się kradnie unijne (Węgry), jak i to, że się nie chce, by sędziów wybierali sami sędziowie (Polska). Wolność mediów i prawa człowieka to już kolejny worek bez dna interpretacji, które mogą niewinnego rusofoba sprowadzić do roli putinisty.

A więc każdy może nim zostać. Czemu? Bo tak. Wredni ludzie mówią, że gorliwość w tropieniu tej nowej choroby wynika z zaangażowania „synów marnotrawnych”, którzy po latach błądzenia wracają do ojca, pełni napomnień wobec rodzica o dobrym prowadzeniu się i wrażliwości na zło. Czyli odkupienie grzechów nadgorliwością. No ale taki Jaki skontrował te rewelacje Tuska na tę właśnie, biblijną (przypowieść o belce w oku): Ale jeśli jesteś szefem partii, której członkowie budowali z Rosją Nord Stream i na co dzień dzięki niemu finansują mu bomby, które zabijają cywilów, to nie jesteś sojusznikiem Putina.” No bo wiele w tym racji, jak już pisałem o tej taktyce „łapaj Putina!”. I tak można się wozić bez końca. Pod warunkiem, że nie widzi się sprzeczności w bardziej konkretnych narracjach.

Podstawowa sprzeczność to putinflacja. Opozycja jednocześnie nawołuje do zwiększenia sankcji na Rosję, co spowoduje przecież drożyznę, bo za sankcje się płaci w obie strony, a z drugiej na tę drożyznę narzeka. I mówią o tym w jednym zdaniu, na jednym oddechu. Jednocześnie swymi działaniami, głównie medialnymi, eskalują konflikt wypychając Polskę na front walki z Putinem, z drugiej oskarżają Kaczyńskiego o militaryzm i nieodpowiedzialną chęć wciągnięcia Polski w wojnę. Z jednej strony Kaczyński chce nas wciągnąć w wojnę, bo się chce zemścić na Putinie, bo mu zabił brata, z drugiej – jest gorącym zwolennikiem nowego cara na Kremlu, wręcz wykonawcą jego woli.

Ta kwestia rodzi najwięcej sprzeczności, a znowu – mieści się ciągle w jednej i tej samej głowie totalnego opozycjonizmu, nie wywołując żadnego konfliktu poznawczego. To się nazywa dwójmyślenie, według Orwella to: umiejętność wyznawania dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz. Partyjny inteligent wie, kiedy powinien zmienić swoje wspomnienia, a zatem w pełni się orientuje, że przekręca fakty; równocześnie jednak, dzięki dwójmyśleniu, święcie wierzy, iż prawda nie została pogwałcona. Proces ten musi być świadomy, gdyż inaczej brakowałoby mu precyzji, a zarazem bezwiedny, aby człowiek nie zdawał sobie sprawy z faktu dokonania fałszerstwa, bo to mogłoby wywołać w nim poczucie winy”.  

Tylko dwójmyślenie daje narzędzia do jednoczesnego oskarżania Kaczyńskich o taką nienawiść do  Putina, że chcą oni popchnąć naród do straceńczej wojny, a w tym samym czasie wymyślać i wskazywać przykłady nowo zdefiniowanego putinizmu, jakby Kreml reformował sądy. Kiedyś się przecież mówiło: „po co ci Kaczorze ta prawda o Smoleńsku? No i jak by był zamach, to byś zaatakował za kare Rosję?” Czyli wychodziło, że zaatakować chce. A teraz mu sprzyja, pali ruskim węglem, puszcza TIR-y przez granicę, czyli kolaboruje. Właściwie to pomaga.

Najciekawszy był wątek odjazdowy. Myślałem, że odjazdowy a la duet Giertych/Lis, który ukuł tezę, że Kaczyński przed wojną uzgodnił z Putinem rozbiór Europy i to dowód (z d…y, dodajmy) na ostateczne braterstwo ofiary (brata) z katem (brata). Ale spotkałem się na żywo, w postaci osoby zdawałoby się rozumnej, z argumentem, że do rozbioru tylko dlatego nie doszło, że ludzie polscy swą heroiczną pomocą wobec uchodźców sprawili, że taki numer by nie przeszedł. I Kaczor, wraz z Wołodią, musieli się wycofać. Nie teraz bratcy. Ja już tam nie wiem, a nie chce mi się sprawdzić, czy to tezy wzmacniane po G/L przez któreś z radiów wolnych (Tok FM, czy Nowy (wspaniały, rzecz jasna) Świat. Ale odjazd, c’nie?

Kolejna teza wojny polsko-polskiej jest lizusowska wobec ludu wszelkiego (pomoc Ukraińcom idzie ponad podziałami, a więc można się starać o przepływy pomiędzy grupami w tym temacie) i obraźliwa wobec rządu. Brzmi ona: władza nie zdała egzaminu, zdali ją ludzie. No, bo gdyby nie oni, po domach, to Polska nie byłaby w stanie przyjąć tylu gości, zaś jak już się zaczęła tym zajmować to było tylko gorzej. I jeszcze teraz teza poboczna – nie tylko naród spontanicznie dał radę, ale dały radę i NGO-sy i samorządy. To pokłosie starej tezy, uwojennione tylko. Opozycja, zwłaszcza PO, nie wiadomo dlaczego ubzdurała sobie, że skoro państwo jest okupowane przez rodzimych Putinów, to jedynymi oazami są organizacje (sic!) pozarządowe i samo(sic!)rządy. A więc struktury (trochę) poza państwem, w tym wypadku – wrogim. I tak już jadą od lat: bez Owsiaka służba zdrowia dawno by padła, a wojewodów trzeba zastąpić (naszymi, miejmy nadzieję) marszałkami. I teraz też – państwo to koszmar jakiś a lud samorządowo-pozarządowy to fiołki zaangażowania.

Tak więc wojna polsko-polska trwa w najlepsze. A co na to odpowiada waadza? Niewiele tam gardłuje, jeden argument za to jest kończący: wyobraźcie sobie, że dzisiaj rządzi np. Kopacz. I taki obraz zamyka wszystko.   

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.