26 listopada, dzień 269.
Wpis nr 258
Od początku obserwując wybory w Stanach miałem przekonanie, że przy tak wyrównanym i formalnie niepewnym wyniku obie strony będą chciały zadziałać na zasadzie faktów dokonanych. Faktów, dodajmy, medialnych. Już w dniu wyborów Trump na konferencji prasowej podzielił się wnioskami z już nadchodzących wyników wyborczych i stwierdził, że wygrywa. Mieliśmy następnie „środę cudów”, to znaczy, że nagle zaczął tracić.
Medialne pole przyniosło nowe rozstrzygnięcie. Po pierwsze media rzuciły się na Trumpa, że przedwcześnie i kłamliwie ogłosił swoją wygraną, potem od następnego dnia zrobiły to samo, tyle, że ogłaszając zwycięzcą Bidena. Doszło nawet do, oczywiście usprawiedliwianego przez przeciwników Trumpa, kuriozalnego przerwania transmisji jego wystąpienia przez główne telewizje.
Wybór prezydenta Bidena ogłosiły media i to w takiej intensywności, że każdy wątpiący wylądował w mroku płaskoziemstwa. Choć w stosunku do mediów możnaby wymagać pewnej powściągliwości, ponieważ wynik wcale nie jest pewny, zaś gdyby doszło do faktycznej zmiany wyników wyborczych w stosunku do medialnej wyroczni to się co najmniej połowa zwolenników Bidena lekko wkurzy. I co wtedy będą robić media? Ano płakać na relacjach z amerykańskiego Majdanu, który same wywołały. Teraz już w Polsce, jest wytykanie, że nie dość ochoczo pogratulowała Bidenowi, oczywiście podnoszone przez przeciwników PiS-u. Ma to świadczyć o matołectwie polskiej dyplomacji, no bo już przecież wszyscy…
Ale tu wypadki i sytuacja nakazują jak największą ostrożność. To, że mamy zwycięstwo ogłoszone jako medialne de facto, to wcale nie powód by uznać je de iure, skoro „de iure” nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Ja wiem, że wielu by chciało, aby PiS się wychylił i pogratulował Bidenowi, zaś jak się wróci na stronę Trumpa to ten będzie im to pamiętał. No ubaw będzie na miesiące. A więc media sobie, zaś my pochylmy się nad tym jak to wygląda proceduralnie. Na spokojnie. Trump korzysta ze swoich praw – to takie nasze weto w UE – a jest za to odsądzany od czci i wiary, ale papiery ma niezłe, bo popatrzmy:
Obecnie przeprowadzane są przez ludzi Trumpa głębokie analizy systemu wyborczego i trzeba przyznać, że system, do tej pory oparty raczej na zaufaniu niż na procedurach, jest dziurawy jak sito. Wątpiący wskazali dwie duże dziury – komputerowy system liczenia głosów, nota bene pochodzący z… Wenezueli i służący od lat do wybierania prezydenta Chaveza. W systemie tym w wersji amerykańskiej pokazały się w ostatniej chwili przed wyborami niecertyfikowane nakładki, a jego serwery znajdowały się w… Hiszpanii i Niemczech. Co ciekawe Niemcy przejęli już te serwery i teraz weryfikacja systemu liczenia głosów jest w ich rękach. Czyli, skoro jak mówią nieliczni a złośliwi, za poprzednim podejściem prezydenta USA wybrał Putin, to teraz będzie o tym decydować… Merkel.
Druga dziura to głosowanie korespondencyjne. Chłopaki mieli tam od paru ładnych tygodni przed wyborami do czynienia z wysyłaniem (do kogo? tu też jest jazda) milionów znanych nam „zestawów Sasina”. Czyli trzech kopert-matrioszek: jedna w drugiej, a te dwie w trzeciej, z czego w tej wewnętrznej miał być oddany głos, zaś ta druga to była koperta z nazwiskiem i PODPISEM głosującego (karta głosowania, czyli pierwsza musi być anonimowa ze względu na jedną z ważniejszych cech demokratycznego głosowania). Trzecia zawierająca te dwie poprzednie, była znowu anonimowa, do wysłania do komisji wyborczej, tak by nikt nie widział czyja to koperta. I teraz w noc po zakończeniu wyborów w różnych stanach wyskoczyły tysiące GŁOSÓW, nie kopert, w niektórych stanach na ich tysiące – wszystkie na Bidena. 100%, czyli statystyczna niemożliwość.
W systemie dziura miała polegać na tym, że aby do „elektronicznej urny” wrzucić głos, to najpierw wyjmuje się go z podpisanej koperty i wtedy staje się on anonimowy. Główny zarzut Trumpa polega na tym, że ma on wiele zaprzysiężonych zeznań świadków, że w komisjach pojawiły się krytycznej nocy całe niepodpisane zestawy i zostały zaliczone, no już zgadnijcie na czyje konto. Wszystkie koperty rzecz jasna zniszczono.
To co powyżej to skrót tego, co główny prawnik Trumpa Rudy Giuliani przyniesie do Sądu Najwyższego. Obecnie pozwy o unieważnienie wyborów są przedstawiane w sądach stanowych i jeden z nich (Pennsylwania) odrzucił pozew, ale z zastrzeżeniem, że czyni tak, gdyż nie czuje się władny rozstrzygnąć sprawy. To dobre wieści dla Trumpa, bo to bezpośrednio przekierowuje ewentualne decyzje sądów stanowych do rozstrzygnięcia w Sądzie Najwyższym na poziomie federalnym.
Ale najciekawsze jest to co dzieje się potem. Oświetla tę sprawę zaskakująca analiza poszczególnych kroków proceduralnych, której autorem jest profesor Grzegorz Górski prawnik, amerykanista, rektor Kolegium Jagiellońskiego Toruńskiej Szkoły Wyższej.
1. Prawnicy D. Trumpa będą składać pozwy sądowe w sądach stanowych tam, gdzie z pewnością doszło do sfałszowania wyborów przez Demokratów (Arizona, Nevada, Georgia, Płn. Karolina, Pennsylwania, Michigan i Wisconsin).
2. Sądy ustosunkowywać się będą do tych pozwów w ciągu kolejnych 10-14 dni (jedna lub dwie instancje + stanowe Sądy Najwyższe). Część tych wyroków będzie dla niego pozytywna, część nie (bo w przynajmniej w połowie tych stanów sądy są opanowane przez Demokratów).
3. Od niekorzystnych wyroków sądów stanowych, D. Trump odwoła się do Sądu Najwyższego i uzyska w ciągu ok. 7-10 dni odpowiednie nakazy skierowane do władz stanowych – Sąd Najwyższy będzie odwoływać się do precedensu z 2000 roku w sprawie Bush v. Gore.
4. W tym czasie komisje stanowe będą kontynuować liczenie głosów, a większość tych stanowych komisji będzie lekceważyć nakazy sądowe.
5. Stany muszą do 14 grudnia sformować swoje reprezentacje do Kolegium Elektorskiego i można przypuszczać, że Demokraci – idąc w zaparte – wyślą delegacje, nie bacząc na nakazy sądowe wedle „wyliczeń” przygotowanych przez CNN i AP.
6. Kolegium Elektorskie 14 grudnia dokona wyboru Bidena, nie bacząc na to, iż część stanowych grup elektorskich, głosować będzie bezprawnie.
I TU ZACZYNA SIĘ ETAP DRUGI – zgodnie z ustawą z 1876 roku oraz 12 poprawką do konstytucji z 1804 roku:
7. Wyniki wyborów w stanach POTWIERDZA KONGRES na wspólnym posiedzeniu obu izb, które odbędzie się 6 stycznia.
8. Posiedzeniem połączonych izb kierować będzie wiceprezydent Mike Pence. Na pisemny i umotywowany wniosek jednego kongresmena i jednego senatora (łącznie) przewodniczący posiedzenia (wiceprezydent Pence) może potwierdzić nieprawidłowość stanowego certyfikatu. Jeśli owe certyfikaty będą sprzeczne z wyrokami i nakazami sądowymi, jest to raczej oczywiste.
9. Decyzja przewodniczącego izb NIE PODLEGA GŁOSOWANIU, bo tego nie przewiduje ani poprawka ani ustawa. W konsekwencji może to doprowadzić do sytuacji, w której część głosów elektorskich zostanie zakwestionowana, a żaden kandydat nie uzyska 270 głosów elektorskich.
10. Tu trzeba zastrzec, że sytuacji takiej nigdy nie było, a więc otwiera się tu przestrzeń do ukształtowania nowego precedensu konstytucyjnego.
11. Jeżeli okaże się, że tą drogą nie można potwierdzić wyboru prezydenta, bo nie uzyskał on wymaganej większości w kolegium elektorskim, to – I TO JEST NAJCIEKAWSZE:
12. Wyboru prezydenta dokonuje Izba Reprezentantów (contigent election). Jednak głosowanie nie odbywa się większością głosów członków Izby (czyli z 435 kongresmenów).
13. Głosowanie odbywa się stanami (czyli oddawanych jest 51 głosów) – każdy stan ma jeden głos i jaką on ma barwę decyduje to, która formacja ma większą ilość kongresmenów w tym stanie.
14. Na tę chwilę (w konsekwencji obecnych wyborów) Republikanie mają większość wśród kongresmenów z 28 stanów, Demokraci w 20. trzy stany nie mają większości którejś ze stron.
15. Ta procedura musi się zakończyć do 20 stycznia 2021 roku do północy. Jeżeli taki wybór nie zostanie przeprowadzony w tym terminie, prezydentem (acting president) zostanie …. speaker Izby Reprezentantów wybrany przez zwykłą większość w Izbie – a więc zapewne Nancy Pelosi.
Tyle Pan Profesor. Jak widać będzie się jeszcze dziać i nawet zgromadzenie elektorów może nie przynieść rozstrzygnięcia. Jedno jest więc pewne – po takich jazdach, nabieraniu medialnej pewności przez każą z połówek elektoratu żadna z przegranych stron nie pogodzi się łatwo z niekorzystnym werdyktem. Bo wynik będzie o włos, zwłaszcza, że o ostatecznym rezultacie rozstrzygnąć może skomplikowana stopklatka prawnicza. Wróży to pierwszą poważną odsłonę do tej pory zwiastowanej jedynie na ulicach wojny amerykańsko-amerykańskiej. Ale i klęskę systemu demokratycznego, który nie jest w stanie bezkonfliktowo wyłonić władzy.
Czyli sprawa przeciągnie się i w rezultacie zaostrzy. To nie są dobre wieści również dla nas, skoro w domu naszego głównego sojusznika nastąpił chaos. Ameryka będzie coraz bardziej zajęta samą sobą, dla świata będzie miała tylko dobre słowo i własne interesy. Interesy, których priorytety właśnie się zmieniają. Trzeba obserwować pilnie i z uwagą, gdzie będziemy w tym nowym rozdaniu. Wychodzi niestety na to, że nasze notowania spadną. Ale my też jesteśmy zajęci własnymi sprawami…
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.