Babcia Nońcia będzie na muralu w śródmieściu Gorzowa

 31 maja w Gorzowie zostanie odsłonięty mural poświęcony Alfredzie Markowksiej – matronie cygańskiej – Phuri daj, która uratowała od zagłady dziesiątki dzieci cygańskich, żydowskich w czasie  II Wojny Światowej.

Przed rokiem w Warszawie powstał mural przedstawiający “Babcię Nońcię”, bohaterską Romni, która podczas okupacji ratowała romskie i żydowskie dzieci. Nońcia, czyli Alfreda Markowska mieszka jednak w Gorzowie i również tutaj będzie mieć swój mural.

 Alfreda Markowska, polska Romni, podczas okupacji straciła całą rodzinę, ale zajęła się ratowaniem żydowskich i romskich dzieci z miejsc pogromów i transportów do obozów. Znajdowała rodziny, które zgadzały się nimi zaopiekować, wiele z nich ukrywała sama. Dzięki niej ocalało około pięćdziesięciorga dzieci. Za bohaterstwo w czasie wojny babcia Nońcia w 2006 r. odznaczona została Krzyżem Kawalerskim z Gwiazdą przez Prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego.

Przed rokiem w Warszawie powstał mural na ścianie Społecznego Gimnazjum Raszyńska, który przypomina postać Nońci. Zaprojektował go i namalował wspólnie z uczniami Dariusz Paczkowski z Fundacji Klamra.


Mural upamiętniający Alfredę Markowską na Ochocie fot. Fundacja Klamra

Gorzów jednak nie może być gorszy. Przecież to właśnie tu mieszka 92-letnia Alfreda Markowska, to tu odbudowała swój rodzinny tabor, wymordowany podczas wojny.

Ze społecznej inicjatywy, w którą szczególnie zaangażowana jest Katarzyna Miczał powstał projekt malowidła, które prawdopodobnie ozdobi ścianę sali gimnastycznej Szkoły Podstawowej nr 1.

Szkoła się zgadza, a lokalizacja nie jest wcale przypadkowa. „Jedynka” to szkoła w śródmieściu, gdzie uczy się wiele romskich dzieci z Gorzowa. Poza tym, „Nońcia” mieszka prawie po sąsiedzku, przy ul. Dąbrowskiego.

Projekt odpowiedniej uchwały przygotowało pięciu radnych: Grzegorz Musiałowicz, Jerzy Wierchowicz, Jerzy Synowiec, Krzysztof Kochanowski i Zbigniew Syska i chcieliby, aby podpisały się pod tym wszystkie kluby radnych. – Być może taka uchwała nie będzie potrzebna, bo władze miasta podchwyciły temat. Wiceprezydent Jacek Szymankiewicz zdeklarował poparcie dla tej inicjatywy – mówi radny Grzegorz Musiałowicz.

Rozważane są natomiast różne lokalizacja. Ściana w SP nr 1 byłaby odpowiednia, ze względu na związki szkoły ze społecznością romską i podejmowane przez placówkę działania. Natomiast byłby wtedy mniej wyeksponowany. Inna propozycja to ściana kamienicy przy tzw. Skwerze Malarzy, koło szkoły muzycznej. Tu należałoby jednak najpierw ocieplić ścianę budynku. Koszt wykonania muralu szacowany jest na ok. 3,5 tys. zł.
http://gorzow.wyborcza.pl/gorzow/

Poniżej dwa reportaże poświęcone Alfreddzie Markowskkiej  zwanej  Nońcią

 Fot. archiwum prywatne

Alfreda Markowska z mężem Janem zwanym Guciem

Alfreda Markowska zwana Nońcią
Witold Szabłowski
08 kwietnia 2013

Jednego dnia straciła całą rodzinę. Ponad 80 osób. Ale zamiast płakać, postanowiła Niemców pokonać i sobie ten wybity tabor odbudować

Na ramionach ma kwiecistą chustkę, w ręku laskę, a z jej dowodu osobistego wynika, że niedługo skończy 87 lat. Po tym, jak zmarszczki ułożyły się jej na twarzy, widać, że dużo w życiu przeszła, ale i dużo się uśmiechała.

Teraz jednak nie uśmiecha się wcale. Choć już późna noc, chodzi po mieszkaniu, wiąże ubrania w węzełki, pod poduszkę chowa chleb z kolacji, a gdy usłyszy za oknem najmniejszy hałas, mówi: – Przyszli po nas. Musimy uciekać.

Potem znów chodzi po pokoju. Chwyta telefon. Za drzwi. Dopiero nad ranem pozwala się córce położyć do łóżka i zasypia. – Starość – kiwają głowami jej bliscy, gdy Alfreda Markowska, Romka z Gorzowa Wielkopolskiego, 70 lat po wojnie wciąż ratuje dzieci z Holocaustu.

1.

Tabor kilkunastu przykrytych brezentem cygańskich wozów jedzie przez podlaskie wioski. To bogaty tabor z kresów, z okolic Stanisławowa. Mężczyźni handlują końmi, i to w ilościach hurtowych – mniej niż 30 do centralnej Polski czy Galicji nawet im się nie chce prowadzić.

Teraz jednak nie idą z końmi, ale uciekają. Miejsce na postój znajdują w lesie niedaleko Białej Podlaskiej. Kobiety gotują obiad, dbając, by nawet najmniejsza fałda ich długich spódnic nie dotknęła garnka – taki talerz zgodnie z tradycją można już tylko wyrzucić. Wszyscy starają się być cicho. Jest II wojna światowa. Cyganie uciekają przed Niemcami, którzy po napaści na Związek Radziecki zajęli Stanisławów i którzy – zgodnie z wytycznymi Centrum Badań nad Higieną Rasową i Biologią Populacyjną z Berlina – każdego, kto ma choć odrobinę cygańskiej krwi, wysyłają do obozu koncentracyjnego lub rozstrzeliwują. Cyganie, podobnie jak Żydzi, mają przestać istnieć. Po lasach krążą oddziały żołnierzy, które – jeśli znajdą tabor – mordują wszystkich jego członków.

Alfreda, 15-letnia dziewczyna zwana w taborze Nońcią, bierze talię kart i idzie na obchód najbliższych wiosek, by powróżyć i zorganizować coś do jedzenia. Ma dopiero 15 lat, ale jest zaradna. Kiedy matka, wujowie i ciotki odpoczywają, ona chodzi po wsiach i wypatruje w kartach, kto powinien uważać na blondyna z bujną czupryną, kto na chytre oko sąsiada, kogo spotka miłość, a czyj dom wojenne nieszczęścia będą omijać szerokim łukiem. Dostaje za to trochę jajek, ziemniaków, czasem kawałek mięsa.

Kiedy już wraca do schowanego w lesie taboru, drogę zabiega jej kobieta. – Nie możesz tam iść, zabiją cię! – krzyczy i chowa ją w stodole. Stamtąd słyszy strzały.

Do miejsca, gdzie zostawiła tabor, dociera następnego dnia. Po kolorowych wozach zostały zgliszcza. Ziemia jest czerwona od krwi. – Jednego dnia straciła wszystkich: ciotki, wujków, braci – mówi Parno, przyjaciel Nońci. – To było ponad 80 osób. Ale zamiast usiąść i płakać, postanowiła Niemców pokonać i sobie ten wybity tabor odbudować.

2.

Karol Parno Gierliński, dziś ciut po siedemdziesiątce, jest rzeźbiarzem. Jest z grupy Sinti, którzy razem z Romami tworzy grupę etniczną zwaną Cyganami. – Dlatego, wbrew politycznej poprawności, będziemy używać nazwy Cyganie – mówi. – Sami na siebie też tak mówimy.

Pracownia Parno leży przy otoczonej lasami szkole w Lipinach pod Odrzywołem. – Tu jest prawie jak w taborze – uśmiecha się, pokazując rosnące za oknem drzewa. – Nońcia? Jeśli miałbym powiedzieć o niej jedno zdanie, brzmiałoby: Urodziła mnie po raz drugi – zamyśla się Parno.

Jeśli miałby powiedzieć więcej, historia wygląda tak: pociąg do Auschwitz. W nim – Cyganie, wśród nich – mały chłopiec z matką. Pociąg staje po drodze. Robotnicy wyrzucają trupy. W tym czasie Niemcy pozwalają podać transportowanym trochę wody. Chłopiec z rąk matki potajemnie wędruje w ręce młodej dziewczyny opatulonej chustą. Trwa to dosłownie kilka sekund. Dziewczyna chowa się z nim pod pociągiem i okrężną drogą niesie malca do obozu cygańskiego, który ulokował się w barakach tuż przy stacji.

– To był Rozwadów, dziś dzielnica Stalowej Woli – mówi Karol Parno Gierliński. – A ta dziewczyna to Nońcia. Była jeszcze nastolatką i ratowała dzieci wiezione na śmierć.

Jak ratowała, skoro sama ledwo śmierci uniknęła?

– Tamtejsi Cyganie dogadali się z Niemcami, dali im łapówę i dostali papiery, że są pracownikami kolei – tłumaczy Parno. – Takie papiery w czasie wojny mogły uratować życie.

Część Cyganów rzeczywiście wykonywała prace renowacyjne przy torach – Rozwadów to bardzo ważny węzeł kolejowy. Ale część papierów była wydana na lewo. – W cygańskim obozie dzieciaków kręciło się co niemiara, więc łatwo było ukryć kilka dodatkowych – tłumaczy Parno. – Nońcia miewała ich nawet kilkanaście naraz.

Czy się nie bała? – Nie sądziłam, że sama przeżyję tę wojnę, więc nie bałam się zupełnie – mówiła Nońcia po wojnie. Dzieci zbierała, skąd się tylko dało. Wyciągała z pociągów jadących do obozów zagłady. Jeździła po wsiach wróżyć z kart i gdy tylko dowiadywała się o pogromie Cyganów, jechała szukać, czy nie ocalały z niego jakieś dzieci.

– Jak kwoka je zbierała – mówi zaprzyjaźniony z Nońcią Leszek Bończuk, gorzowski urzędnik i działacz lokalny. – Chowała gdzieś w pierzynach, a jak trzeba było, to i pod spódnicę. Potem rozdawała jakimś rodzinom. Miała w tym wielką determinację.

– Najczęściej znajdowała niemowlaki porzucone przez matki, do których Niemcy strzelali jak do zwierząt – dodaje Parno. – Czasem cygańskie, czasem żydowskie. Nie uważała tego za bohaterstwo. Po prostu ratowanie było silniejsze od niej.

3.

Mały parczek przytulony do centrum Gorzowa Wielkopolskiego, między ulicami Dąbrowskiego, Krzywoustego i Chrobrego, nazywa się Kwadratem. Cyganie się śmieją, że to ich Hyde Park – wystarczy tu postać pół godziny i wiadomo, kto się z kim pokłócił, kto się rozwodzi, a kto się będzie żenił. Trzy dekady temu można tu było spotkać słynną cygańską poetkę Papuszę, której tabor osiadł w Gorzowie. Do dziś można tu spotkać jej krewnych. A także krewnych Nońci.

Sama Nońcia mieszka trochę z boku, w poniemieckiej kamienicy, w mieszkaniu z piecem kaflowym, makatką z Matką Boską i plastikowymi oknami. Rzadko już wychodzi z domu. Po przekątnej od niej swoje biuro ma Patryk Doliński, wnuk, szef świetlicy dla romskich dzieci. Popijam z nim rozpuszczalną kawę z ceramicznych filiżanek. Wspólnie podziwiamy repliki cygańskich strojów, w których występują jego podopieczni. – Dla nas wojenne opowieści babci były jak bajki – mówi Patryk. – Całe wieczory słuchaliśmy z otwartymi buziami. Ale bez dat, bez konkretnych miejsc, bez porządku. Ta opowieść jest w mojej głowie jak chmury: tu gęstsze, tam rzadsze, ale całości nie dam rady uchwycić. My, Cyganie, nie dbamy o daty.

Polka Irena Sendlerowa, która uratowała w czasie wojny dwa i pół tysiąca żydowskich dzieci, prowadziła dla każdego z nich notatki, żeby po wojnie mogło znaleźć swoich rodziców lub krewnych. – Ale Nońcia, jak większość ówczesnych Romów, była niepiśmienna – rozkłada ręce Andrzej Grzymała-Kazłowski, były urzędnik MSWiA odpowiedzialny za sprawy dotyczące Romów. – Po wojnie o swoich przeżyciach prawie nie mówiła. Nie czuła, że zrobiła coś wyjątkowego. A już na pewno nie mówiła o tym żadnym gadziom, czyli nie-Cyganom. To nie było w jej zwyczaju.

Fot. archiwum prywatne
Alfreda Markowska z mężem Janem

– Jeśli liczy pan na jakieś pewniki, to się pan zawiedzie – mówi zaprzyjaźniona z Nońcią reżyserka Agnieszka Arnold. – Pamiętam, jak Nońcia z pełnym przekonaniem opowiadała, że jej ojciec zginął razem z całym taborem pod Bielskiem. Ale innego dnia przeglądałyśmy zdjęcia. Patrzę – pogrzeb, lata 30. Czyj? Ojca! Czy ona mnie okłamała? Nie! Cyganie są ahistoryczni. Przez wieki żyli wyłącznie dniem dzisiejszym, nie myśląc o przeszłości. Nie potrafią jej opowiadać tak jak my.

Skąd więc pewność, że historia Nońci jest prawdziwa? W 2006 r. Andrzej Grzymała-Kazłowski przekonał urzędników z Kancelarii Prezydenta, że Markowska powinna dostać medal. Gdy Lech Kaczyński dał zielone światło, Kazłowski przygotowywał odpowiednią dokumentację: – Udało mi się dotrzeć do kilku uratowanych przez nią dzieci. Po rozmowach z nimi miałem wrażenie, że Nońcia raczej się umniejsza, że tych dzieci mogło być jeszcze więcej.

– Poza tym najmniejsze detale, które podała, zawsze okazywały się prawdą – dodaje Agnieszka Arnold. – Mówiła na przykład o obozie pracy w Bełżcu, w którym więzieni byli jej wujkowie. Nosiła im tam chleb. Nikt w Warszawie nie miał o tym obozie pojęcia; wszyscy znali tylko obóz zagłady. Dopiero jak sama pojechałam do Bełżca, miejscowi potwierdzili słowa Nońci. I okazało się, że część zabudowań tego obozu stoi do dziś.

Nońcia nie opowiadała swojej wojennej historii jeszcze z jednego powodu. – Część dzieci, które uratowała, była Żydami – mówi Agnieszka Arnold. – W Polsce być jednocześnie Cyganem i Żydem to naprawdę za dużo.

Choć oficjalnie Cyganie nazywają Żydów swoimi braćmi w Holocauście, antysemityzm nie jest wśród nich rzadki. Karol Parno Gierliński: – Nońcia zaraz po wojnie miała kontakt z większą liczbą dzieciaków, które ratowała. Ale potem się okazało, że każdy jest podejrzewany, że jest Żydem. Więc ludzie woleli się nie przyznawać.

On sam takie podejrzenia może ignorować. Jego ojciec dotarł do Rozwadowa miesiąc po tym, gdy matka oddała małego Karola Nońci. – Przyjechał po mnie z kuzynem, który miał mundur Wehrmachtu – opowiada. – To były paradoksy wojny. Kiedy jedni Sinti jechali do Auschwitz, drudzy byli sterylizowani, a trzeci – wcielani do niemieckiej armii.

4.

Stacja kolejowa. Wieczór. Nońcia czeka na pociąg do Rozwadowa. Podjeżdża do niej dwójka Niemców. Chcą ją rozstrzelać. Niemka ze śmiechem proponuje młodej Cygance, że jeśli powie z kart coś prawdziwego o jej życiu, wypuszczą ją.

Nońcia trzyma karty w ręku, ale przez całą wróżbę patrzy kobiecie na twarz. I mówi, powoli, ważąc słowa, wiedząc, że od tego, co powie, zależy jej życie. Kiedy kończy wróżbę, Niemka jest blada. Bez słowa ładuje ją do samochodu i odwozi do rozwadowskiego obozu.

– Nie mam pojęcia, co babcia jej powiedziała – przepraszająco uśmiecha się wnuk Patryk. – Ale mówiła nam, że karty po tej wróżbie miała całe w strzępach. Nie patrzyła w nie, ale bezwiednie, ze stresu, je darła.

Zaraz po wojnie Nońcia i jej mąż Gucio – dla Polaków Jan Markowski – ruszyli taborem na Ziemie Odzyskane. – Wzięła z nim ślub jeszcze przed wojną – mówi Parno. – Na początku bardzo się martwiła, bo jej wybranek w ogóle nie pił wódki. Na szczęście szybko nadrobił to z nawiązką. Masakrę przeżył, bo akurat pojechał odwiedzić swoją rodzinę.

Po wojnie Gucio został liderem taboru. W międzyczasie jego brat Pyko nauczył go cynować kotły. Właściciele piekarni, cukierni czy sklepów przynosili Cyganom pordzewiałe naczynia, konwie i haki, a ci oddawali im ocynowane, błyszczące jak nowe. Zanim w sklepach pojawiły się garnki z aluminium, kotlarze zarabiali dziennie średnią krajową pensję.

Kotlarzem był też Karol Parno Gierliński. – Kiedyś cynowałem kotły i łapy do kotłów w piekarni w Grodzisku Wielkopolskim. Miały niezwykły, niespotykany kształt. Zapytałem właściciela, skąd je ma. A on, że to kotły z piekarni w Auschwitz; kupił je zaraz po wojnie. Aż musiałem usiąść. Ja w Auschwitz straciłem matkę i pół rodziny.

7.

Milicjanci, którzy przyjechali do taboru Gucia i Nońci w 1964, mieli dla nich hiobową wiadomość. Polskie władze zabroniły Romom poruszania się w taborach. Od tej pory wszystkie istniejące przepisy – drogowe, sanitarne, nawet szkolne – będą interpretowane na ich niekorzyść.

Świat wozów, którymi Cyganie przybyli do Polski z Indii przed tysiącem lat, skończył się niemal z dnia na dzień. Dawni koczownicy dostawali mieszkania albo baraki do zasiedlenia. Za jeżdżenie wozami groziło kolegium. Gierliński: – Myśmy kochali życie w taborze. Przyroda, powietrze, wspaniali ludzie. I ja, i Markowscy, robiliśmy wszystko, żeby sobie tabor przedłużyć. Pomogło nam kotlarstwo. Założyliśmy spółdzielnie, brało się zlecenie w jakimś mieście i jechało tam wozami. Jak nas zatrzymywała milicja, mówiliśmy: nie jesteśmy w taborze. To nasz zakład pracy. Nie mieli wyjścia, puszczali. Ja tak jeździłem aż do 1968, aż ktoś na mnie doniósł do UB. Nońcia z Guciem osiedli trochę wcześniej, w Przeźmierowie pod Poznaniem.


 

Alfreda Markowska zwana Nońcią z wnukiem Robertem

 

Wnuk Patryk taborów już nie pamięta. Ale pamięta wyjazdy do babci i dziadka do Przeźmierowa. – Siedzieliśmy tam z kuzynami i kuzynkami całe wakacje. A babci największym zmartwieniem było zawsze, żeby w domu było jedzenie. Tak jej zostało z wojny, gdy musiała zdobyć coś do garnka i dla siebie, i dla tych dzieci. Romski bigos gotuje wspaniały: tłusty, z lubczykiem, papryką i kukurydzą.

Z głosem Markowskiej liczył się nawet Śero Rom, cygański król. Kiedyś przed jego sądem stanęła mężatka, która pocięła dziewczynę brzytwą po twarzy. Ta druga flirtowała z jej mężem. Rodzina pociętej chciała, by agresorkę wykluczyć ze społeczności. – Nońcia poprosiła o głos – wspomina jeden z gorzowskich Cyganów. – I powiedziała: szanowni wujkowie. Jakby jakaś się za mojego chłopa zabierała, to też bym ją przejechała brzytwą.

– W Przeźmierowie Nońcia nie miała kogo ratować, więc się przerzuciła na koty – śmieje się Parno. – Każdego chorego, słabego czy samotnego przynosiła do domu. Miała ich ze 40. Gucio cynował kotły dla miejscowej spółdzielni mleczarskiej, więc mleko zawsze jakoś dla nich skombinowali.

Któregoś dnia mąż Nońci wkurzył się na okupującą ich dom kociarnię. Wsadził kilkanaście z nich w bagażnik i wywiózł za Poznań. – Jeszcze nie wrócił, a one już były w domu – bo on musiał przejechać przez centrum, a koty przybiegły przez las – śmieje się znajomy rodziny. – Nońcia się z niego śmiała, że kot szybciej umie do domu trafić niż on.

Markowska jeździ po Wielkopolsce i sprzedaje po wioskach ubrania i bele materiału. Trochę wróży. Córka Maria, przez Cyganów zwana Ciuchcią, do dziś jest znaną w Gorzowie wróżką. – Wszystko, co wiem o kartach, wiem od mamy – mówi. – Król kier? Blondyn, przyjaciel. As karo? Ważna wiadomość. Nawet z Warszawy dzwonią do mnie ludzie po wróżby.

9.

W Gorzowie Nońcia zamieszkała po śmierci Gucia. Kotlarstwo, choć dochodowe, rujnowało zdrowie – Cyganie pracowali w oparach kwasu solnego.

– Kazio Doliński, który się potem nazwał Don Vasylem i jest dziś znanym muzykiem, miał tu mieszkanie od miasta – opowiada jeden z gorzowskich Romów. – Mówią, że w czasie jakiejś alkoholowej imprezy niechcący je podpalił. Miasto uznało, że nie jest mile widzianym lokatorem. Ktoś – może sam Vasyl? – Nońci o tym mieszkaniu powiedział. Udało się załatwić, że to ona się tam na jego miejsce wprowadziła.

Mieszkanie Nońci stoi na szlaku do szkoły podstawowej nr 1, w której uczy się większość dzieci z rodzin romskich. – Wszystkie te dzieci po drodze do szkoły i ze szkoły zachodzą do Nońci – uśmiecha się Parno. – Ona im szalik zawiąże, nos obetrze, da kompotu. Jak tylko usłyszy, że jakaś Cyganka jest w ciąży, zaraz się wzrusza. “Będzie nas więcej” – mówi i płacze.

Zaledwie dwie ulice od Nońci mieszkała inna cygańska wróżka, słynna poetka Papusza, której wierszami zachwycali się Jerzy Ficowski i Julian Tuwim, a która miała twarz oszpeconą brzytwą przez zazdrosną żonę. W parku, gdzie jeszcze w latach 80. wróżyła z kart, w 2007 roku Nońcia uroczyście odsłoniła jej pomnik. – Poprosili ją, to odsłoniła – wzrusza ramionami Agnieszka Arnold. – Ale na pewno zachowanie Papuszy jej się nie podobało; nie mogłyby się zaprzyjaźnić. Nońcia jest niesamowitą konserwatystką; rodziny przysyłały jej młode dziewczyny, żeby uczyła je romskiej etykiety. Sama widziałam, z jakim niesmakiem patrzyła na takie, które założyły za krótką spódnicę. Za krótką – czyli taką, która nie zasłoniła całej kostki. W spodniach chyba żadna kobieta nie ośmieliłaby się do niej przyjść. Ja też, kiedy filmowałam nasze rozmowy, zakładałam długą spódnicę.

Romowie z Gorzowa szanują Nońcię tak bardzo, że ich zdaniem to ona, a nie Papusza powinna mieć pomnik. – Jedna uratowała 50 ludzi od śmierci. A druga wiersze pisała. Którą się powinno uhonorować? – pyta jeden z nich.

– Wiadomo, jak Cygan kogoś obrabuje albo zgwałci nieletnią, zaraz wszystkie gazety o tym piszą – dodaje drugi. – Ale jak Cyganka ratuje dzieci, nie interesuje to nikogo.

Potwierdza to Agnieszka Arnold, która od dziesięciu lat nie może dokończyć filmu o Nońci: – Mam 80 procent materiału, w tym unikalne rozmowy z Nońcią, ale nie wiem, czy ten film powstanie – mówi z żalem. – Telewizje nie są zainteresowane takim tematem.

Na tak postawiony problem wnuk Patryk może tylko wzruszyć ramionami. Jego bardziej boli, że ludziom stawia się pomniki, gdy już ich nie ma. – A jak człowiek żyje, to się mu nie pomaga – zauważa smutno. – Jak Papusza chorowała i nie dojadała, to nikt jej nie pomógł. Tak jest i dziś. Babcia ma trochę ponad tysiąc złotych emerytury. Połowa tego idzie na leki: ma cukrzycę, miażdżycę, chore biodro. W dodatku miasto już dawno obiecało jej, że będzie mogła wykupić swoje mieszkanie na własność. Ale do dziś jej tego nie umożliwili. Myślę, że babcia będzie kiedyś miała w Gorzowie pomnik. Szkoda tylko, że nikt nie pomaga, póki jeszcze żyje.

10.

Van z urzędu wojewódzkiego podjechał pod poniemiecką kamienicę o trzeciej w nocy. Był październik 2006 r. W środku siedziała już wiceprezydent miasta i kilku innych oficjeli. – Jeszcze dwa dni przed babcia Nońcia próbowała się wykpić z tej wycieczki – uśmiecha się Leszek Bończuk, gorzowski urzędnik i lokalny działacz. – Że cukrzyca, że biodro ją boli, że się nie czuje najlepiej. Wiedziałem, że może tak być, bo ona przecież jest prostą kobietą, a tam czekali prezydent, oficjele. Myślałem, że będzie się stresować i że może nam zrobić w ostatniej chwili niespodziankę i nie pojechać. Powiedziałem więc: babciu Nońciu. Tylu ludzi przyjedzie z całej Polski dla babci. Nie można ich zawieść. Podziałało.

Van jechał do Warszawy prawie siedem godzin z kilkoma przystankami. Parno zapamiętał, jak w czasie postoju olbrzymi kot przeparadował przed wszystkimi uczestnikami wyjazdu, żeby na koniec wtulić się w nogi Nońci. – Zwierzęta rozpoznają dobrych ludzi – mówi.

Wreszcie o 10 rano delegacje Cyganów z całej Polski biły brawo, gdy Alfreda Markowska odbierała z rąk Lecha Kaczyńskiego Krzyż Komandorski z Gwiazdą. “Jeżeli dziś istnieje naród żydowski (); jeżeli istnieje naród romski () to dlatego, że byli tacy ludzie jak Pani” – mówił prezydent. I choć niektórzy przyjaciele szeptali po kątach, że Nońci należało dać Order Orła Białego i że gdyby umiała czytać i pisać, pewnie by go dostała, to i tak uroczystość była wzruszająca.

Kiedy z części oficjalnej goście przeszli na obiad, Leszek Bończuk zebrał kartki z nazwiskami gości, by dać je Nońci w prezencie. Byli wśród nich ambasadorowie Niemiec i Izraela, prezydenccy ministrowie, wojewoda lubuski i cała romska śmietanka.

Babcia Nońcia nie zabierała głosu w czasie uroczystości. W czasie przyjęcia na jej cześć pani prezydentowej kazała dbać o bolący kręgosłup, a dziennikarzom powiedziała, że jej serce zostało w lesie. W taborze.

11.

To, że gadzie poznali historię Nońci, stało się trochę przypadkiem. Ile takich biografii nam umknęło? – Dużo – kiwa głową Parno. – Nawet Nońcia nie działała sama. W obozie w Rozwadowie była też jej kuzynka Mamcia, która robiła dokładnie to samo. Rywalizowały między sobą, której się uda więcej dzieci uratować. Byłem kiedyś u niej w Witnicy po drodze na Kostrzyn, bo tam osiadła. “Raz Nońcia była lepsza, innym razem ja” – śmiała się.

Relacji Mamci nigdy nikt nie spisał. Odeszła razem z nią. Mnie nie udało się porozmawiać z samą Nońcią. Stan jej zdrowia na to nie pozwolił.

– Najważniejsze, że udało im się zrealizować cel – mówi Karol Parno Gierliński. – Najbliższych krewnych – dzieci, wnuków i prawnuków – Nońcia ma już ponad setkę. Z dziećmi tych, których uratowała, będzie prawie trzysta. Swój wymordowany tabor odbudowała z nawiązką. 

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy

Kolejny reportaż:
Dziś takich ludzi już nie ma
2013-09-30
Jeszcze jak mogła chodzić, to wyglądała jak wszystkie romskie kobiety w Gorzowie. Zamaszysta spódnica, złote kolczyki w uszach, chustka na głowie, bo z tych starszych jest.

Sprawiedliwa wśród Narodów Świata, jeszcze bez dyplomu z Yad Vaszem, ale kto wie, może już za chwilę?

Dziś Alfredda Markowska, polska Cyganka, nazywana romską Sendlerową jest na tyle chora, że już nie wychodzi nigdzie. Mieszka z rodziną, która się nią opiekuje w okolicach gorzowskiego Kwadratu, na ulicy Dąbrowskiego. A gorzowianie nadal w słabym stopniu wiedzą, że wśród nich mieszka ktoś, kto powinien mieć własne drzewko i tabliczkę w Instytucie Yad Vaszem w Tel Awiwie oraz medal i do tego legitymację z jednym z najbardziej pożądanych tytułów świata – Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Więcej:
http://www.echogorzowa.pl/