Formy te są albo pustosłowiem – kiedy mijają się ze stanem faktycznym, albo oddają stan faktyczny i w przypadku kiedy mowa o polityku, ani niczego mu już nie dodają, ani nie ujmują, ani tym bardziej nie czarują jeszcze bardziej tego, co i tak jest już zaczarowane na pewno. Z wytrawnymi politykami mamy jeszcze tę dodatkową formę mylącą, że kiedy trafiamy na wytrawnego gracza, przedstawi się on nam jako skromny jegomość, który nie bardzo jeszcze wie czego od niego właściwie chcemy. Jego skromność potęgowana będzie skrzętnie dozowaną nieporadnością do takiego stopnia, że będzie nam go wręcz jakoś żal. Jednak nie aż taką, aby nie mógł sprawować mandatu.
Każdy(a) a nie tylko polityk, może zbudować swój charyzmat, są na to dość proste i opisane wielokrotnie sposoby, jednak samo się to nie zrobi. Osobnik bez względu na płeć, który ma do zakomunikowania komukolwiek jakąś treść, zwłaszcza zaś publicznie, ociera się o taką szansę. Szansa ta niepomiernie rośnie, kiedy forma wypowiedzi jest dostosowana odpowiednio do eksponowanej treści, co powoduje, że dramaturgia przedstawienia, wciąga obserwatora w ciąg wywodu, skupiając uwagę na jakimś motywie, a odwracając tę samą uwagę od czegoś innego. Modulacja dźwięku, podkreślanie akcentów w zdaniu zgrabnie skleconym, jakaś błyskotliwość porównań czyni polityka wziętym. Zwłaszcza medialnie. Jest co pokazać, przekazać a nawet obśmiać, jeżeli taka akurat obowiązuje maniera sporu, zwanego gdzieniegdzie przez zupełne nieporozumienie, debatą publiczną.
Ostatnio w hemisferze zachodniej pojawił się charyzmat z nadania. Polega to na tym, że publiczności komunikuje się, że taki to a taki ów charyzmat już ma, a my mamy tylko w to uwierzyć. Okazuje się po raz kolejny, że wirtualna rzeczywistość posiada doprawdy niezgłębione zasoby, niczym buchalteria kreatywna.
Kiedy więc do wygłaszania tez zabiera się mówca niemrawy, byle jaki, wyrażający się nieciekawie, albo posługujący się nadmierną ilością fachowych określeń, buduje charyzmat odwrócony, zwany nudziarstwem. Kiedyś mówiło się na takiego „dobry fachowiec, ale bezpartyjny”. Dzisiaj mówi się, że nie jest medialny. Co się powie jutro? O to należałoby zapytać młodych, dwudziestoletnich. Bieda w tym, że komunikacja z naszymi zstępnymi, została zredukowana do zaspokajania potrzeb egzystencjalnych. Nasi zstępni innych problemów nie rozpoznają, ponieważ nie zostali przez nas do czegoś takiego przygotowani. Duch – nie ma ducha. Dusza – przecież tej też nie ma. Sumienie – co to takiego? Moralność – jeszcze jeden zgred i ściema. No to może polityka? Chybaś stary zwariował! Ci wrzeszczący na siebie bez końca dziadkowie, którzy nie mają nam nic do zaproponowania, opowiadający o czymś, czego żaden młody nie kuma, nie łapie nie jarzy, oni mieliby być tym kimś co nas pociąga? Spadaj!
Tyle, że w przyrodzie, w naszym otoczeniu próżnia natychmiast wypełnia się sama. Nie ma polityków – od razu pojawiają się sekciarze, uzdrowiciele, wróżki, przepowiadacze końca świata – nie zastępują polityków, bowiem ci ostatni, żyją swoim zrutynizowanym trybem medialnym, obrzędzie wzajemnego obrzydzania, napastowania, opluwania, potępiania, kompromitowania i da capo al fine. Po prostu inna galaktyka, zupełnie odległa od realiów, którymi żyją tak zwani wyborcy. Na takim gruncie pojawiali się zawsze i pojawiają się dzisiaj także różni zbawcy spod zupełnie ciemnej gwiazdy, którzy ku naszemu skrajnemu zdziwieniu, pociągają za sobą zdewastowaną i moralnie zneutralizowaną młodzież. No jakąś jej część w każdym razie. Ktoś został odrzucony, ktoś łaskawie to zauważył, podał brzytwę i wyciągnął z topieli. Zanim się kto połapie, będzie już dobrze po czterdziestce. Dość późno na cokolwiek a co dopiero na zmianę. A przecież nikt za nas nie nadrobi straconego czasu.
Zapytałem młodzieńca, co sądzi o artykule na temat budżetowego deficytu. Przeczytał i odpisał mi tak: „Nadajesz stary na długości fal, których mój odbiornik zupełnie nie rozpoznaje. Koduj inaczej, to pogadamy”. Zapytałem jeszcze: Co tam jest niejasne? Najtrudniejszym wyrazem był „deficyt”, czy to za trudne? Ale nie otrzymałem odpowiedzi.
Nie podejrzewam go, że nie wie, co to jest deficyt. Moje podejrzenie zasadza się na czymś znacznie gorszym a nawet obrzydliwszym: on nie chce słyszeć o czymś, co nie jest pozytywne, grozi niepowodzeniem, wymaga od niego wysiłku. Ma być łatwo, rozrywkowo, fajnie. Malkontentom mówimy – nie! Proszę więc zachować młodość, świeżość, wdzięk, dobry humor, zdrowie i wypasione konta w wielu bankach. Urodę także. Wtedy jesteśmy cool. I nie nudzimy.