Chciałbym wrócić do dwóch wątków od strony opozycji, które pojawiły się w związku z sytuacją na granicy. Jeden zaczyna już przebrzmiewać, ale wróci, bo się pojawia tu i ówdzie, a ma potencjał na odłożenie w czasie i w przyszłości do użycia przeciwko władzy. Drugi narasta, pojawia się coraz częściej i będzie kontynuowany, również z przyczyn taktycznych przez opozycję.
Wątek główny
Jak pisałem, opozycja zgrała się strasznie na temacie, nawygadywała na mundurowych nad granicą kalumnie, które, jak się okazało były pod prąd opinii publicznej. Teraz głowi się jak wylądować, że przecież cały czas była za, zaś ten przebrzydły PiS pokpił sprawę. Mamy więc wątek podstawowy – czemu nie zwracacie się po pomoc do instytucji międzynarodowych i sojuszników (w podtekście – skoro sobie nie radzicie)? To słabe jest, bo na razie sobie radzimy, jesteśmy głęboko pod artykułem 5. o natowskiej reakcji militarnej. A PiS zbiera punkty, prosić się nie musi (na razie). Nam tylko brakowałoby oddać sytuację na naszej granicy pod zarząd Brukseli z jej „humanitarnym” podejściem do imigrantów, która zrobiłaby zaraz z granicy rzeszoto.
Sytuacja wymaga ruchów dyplomatycznych, których Polska nie wykonuje, lub wykonuje w sposób niewidoczny, mających umiędzynarodowić konflikt i reakcję, chociażby sankcyjną, na postępowanie Mińska. Bez niej istnieje zagrożenie, że Bruksela, Berlin i Waszyngton będą znowu dogadywać się ponad naszymi głowami. Co prawda wyegzekwowanie takich ustaleń bez udziału i zgody Polaków wydaje się mało możliwe, ale jak coś tam ustalą a my się będziemy opierać, to znowu wyjdziemy na obrażalskich.
Wątek poboczny nr 1 – współpraca
Ale są dwa wątki w opozycyjnej narracji, o których wspomniałem, że zaczynam o nich myśleć coraz częściej. Pierwszy pojawił się już na sali sejmowej podczas pamiętnej dyskusji o sytuacji na granicy. Opozycja podniosła, że może by i powspółpracowała z rządem, ale ten nic jej nie mówił. No, bo jak by powiedział, że wie co się kroi, to może i wszyscy by się podłączyli (bardziej – nie daliby się sami wpakować w zgubną narrację). Ten argument należy uznać za bałamutny. No bo popatrzmy – wywiad donosił już w czerwcu, że coś się kroi, zresztą Łukaszenka sam się wygadywał) nasi się jakoś tam zaczęli przygotowywać, Straż Graniczna zaczęła już coś sygnalizować o wzmożonych próbach przekroczeń. Łukaszenka już wtedy testował dzisiejszy pilotaż. I co, trzeba było siąść z opozycją i pogadać jak Polak z Polakiem? Że idzie srogo na kraj i trzeba razem wzmóc? I co wtedy, opozycja uznałaby rację stanu za nadrzędną i zagłosowała murem za murem i za stanem wyjątkowym? A tak zagłosowała przeciw, bo… nic nie wiedziała.
A ja stawiam dolary przeciw rublom, że opozycja rozdarłaby od razu japę, że polski rząd faszystowski zaognia sytuację z Białorusią, bo mu w domu nie idzie, ekipy z TVN nocowałaby na granicy licząc każdy palik wbity w ziemię graniczną pod zasieki. Wyborcza z automatu robiłaby wywiady z biednymi Białorusinami, którzy ubolewaliby, że Kaczyński odgradza ich od Europy, popychając Łukaszenkę w łapy Putina. Tak by było na bank, a kto w to nie wierzy, niech uwierzy, że „tamta” strona jest w stanie zrobić wszystko na złość PiS-owi, nawet odmrozić uszy Ojczyźnie. A więc opozycji niewiele mówiono, zapewne z powodu, że tam nie ma z kim gadać o nadrzędnej racji stanu. Jej racją stanu, od dawna deklarowaną, jest pozbycie się PiS-u, nawet za cenę zaryzykowania integralnością państwa.
Wątek poboczny nr 2 – wpuścić media
Drugi wątek, coraz częstszy to: czemu media nie są wpuszczane na teren konfliktu? Ostatnio miałem małą dyskusję na ten temat z redaktorem (?) Igorem Janke. Gościu wydaje się rozsądny, ale na dopuszczeniu mediów na tereny przygraniczne się zafiksował. Jakie są argumenty? Pomijając naiwnie medialne z zeszłej epoki (był kiedyś taki mit o roli mediów, które kontrolują władzę w imieniu obywateli), to pozostaje jeden – wpuśćcie tam media z naszej strony, bo bez tego i my, i światowe przekaziory będziemy oddani w pakt tylko jednej narracji – Łukaszenki. A ten sobie poczyna coraz bardziej dziarsko w tym względzie. Jeśli nawet nasze media mainstreamowe powielają jego kalki, to co dopiero naiwniaki z Reutersa czy z CNN, które wiedzą jak ma być zanim przyjadą, a jak mają wątpliwości to zapytają się lokalnych ekspertów z Wyborczej jak jest.
No to podsumujmy ten wątek. Otóż on już pokazał swoją moc. Przecież przed wprowadzeniem na terenach przygranicznych stanu wyjątkowego media hulały jak chciały w tamtej przestrzeni. I co nam przyniosły? Kotka co przyszedł z Afganistanu, przerzucanie ciężarnej przez druty kolczaste, kucharza co zrobi potrawkę i dzieci z ośrodka dla uchodźców, co to ich się wabiło cukierkami pod płot, by cyknąć fotkę na jedynkę. Media już więc pokazały jak się „relacjonuje” takie wojenne sytuacje. Czemu więc miałyby nagle zmienić swoje podejście? Celem nie jest pokazanie jak jest, ale jaki to ten PiS jest nieludzki, głodzi i chłodzi dzieci, które akurat przechodziły przypadkiem koło granicy z tragarz…, przepraszam – rodzicami.
Nie wiem czy zauważyliście, ale w kontekście granicy zginęli celebryci i celebro-politycy. No bo oni lecą ZA mediami jak muchy do powiedzmy… miodu. A teraz jak tam mediów nie ma to i atrakcja wraz z okazją do lansu „na uchodźcę” się skończyły. Co prawda przedrą się tam, ale poza strefę zakazaną, jakieś niedobitki, ale tu już trzeba się naszukać i czasami jedyne co zostaje to rzewny dziecięcy bucik. Przynajmniej człowiek nie musi być świadkiem tej żenującej hipokryzji. W tym roku, jak co roku, na ulicach polskich miast i po polskich rowach zamarznie wielokrotnie więcej Polaków niż tam tych nieszczęśników na granicy. A takich Polaków to my wszyscy, łącznie z celebrytami w drodze do swego SUV-a, mijamy setki. I co? Widzieliście jakieś akcje pomocowe, promocję pomocy, choćby i na ściankach? Zero. No bo przecież to takie cebularsko-obciachowo polskie. I mediów przy tym nie ma.
A takie taktyczne zabawy z poważnych spraw mają zawsze poważne reperkusje. Obecnie media tak skupione na „humanitarnym” aspekcie konfliktu, wpuszczone na jego teren jeszcze bardziej zaogniłyby sytuację. Dlaczego? Ano dlatego, że jak się tam wybierają by się poużalać nad ofiarami (nie Łukaszenki, ale PiS-u), to nie tylko tańczą jak im zagrał Mińsk. Obecne podejście mediów jedynie zwiększa strumień nachodźców. No, bo jak oni tam w tych Irakach czy Somaliach dostaną medialną zwrotkę, że Polacy się cackają, że współczują, że ganiają do nich z foliówkami, to będzie ich to odstręczać od przyjazdu czy zachęcać? Moim zdaniem – zachęcać. I każdy z takich wyrywnych humanitarnie na pokaz dziennikarzy przyczynia się do zapełniania kolejnych samolotów. A na przekaz przeciwny, realny i zniechęcający, że jest ciężko nad granicą i no pasaran, to mediów nie stać. I tak jak rację miał poseł Winnicki, że debatowanie pod portretem zmarzniętej dziewczynki w Sejmie zapełnia kolejne samoloty uchodźców do pułapki Łukaszenki, tak codziennie robią to media. Dopuszczone do strefy nadgranicznej miałyby tylko lepsze fotki do takiego samego przekazu. A tak naprawdę do wylewania krokodylich łez na pokaz, nad sytuacjami, które same prokurują.
Racja stanu ceną za wojenkę
Ja jestem człowiekiem mediów od 1981 roku, prawie bez przerwy. Przeszedłem długi szlak od dziennikarstwa, do wydawcy i komercjalizatora prasy. Nigdy bym nie przypuszczał, że w wolnej Polsce dożyję takich czasów. Takich, w których ja, wierzący w obiektywizującą rolę mediów, dojdę do tego, żeby lepiej nie relacjonowały największego kryzysu i niebezpieczeństwa dla Polski od początków III RP. A tu się poddałem. Ale tylko dlatego, że te media nie są używane do pokazania światu świata, ale do taktycznych rozgrywek w sumie szkodzących Polsce. Po raz któryś stawiam tezę, że zmorą III RP, za którą coraz bardziej słono będziemy płacić, jest używanie rzeczy śmiertelnie poważnych do miałkich rozgrywek o lokalną władzę. Jako kraj będziemy na tym zawsze tracić i to na dłużej niż będzie trwała ta cholerna wojna polsko-polska.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.