Marcisz Bielski
Poprawka ta obowiązuje od 1791 r. i obejmuje: wolność religijną, wolność wypowiedzi, prawo do zgromadzania się, prawo do zadawania rządowi pytań, prawo do protestu.
Część rozważań, na których skupia się autor nie dotyczy kwestii praktycznych ani mielenia tychże w młynie bogatej historii USA. Autor zakłada, że zainteresowani sięgną po nie sami.
Przedmiotem zainteresowania autora jest istota celu, jaki przyświecał autorom, organizatorom i architektom wprowadzenia poprawki konstytucyjnej o tej skali natężenia.
• Przypomnijmy, że weszła ona w życie w 1791 roku, a więc właściwie w 2 lata po opracowaniu i wdrożeniu pierwszej (i ostatniej) Konstytucji (1787-1789) USA.
• Powstanie USA opierało się na proteście przeciwko tyranii króla Anglii.
• Dostrzeżono pożytki płynące z wolności osoby ludzkiej (po upływie 89 lat formalnie zlikwidowano niewolnictwo).
• Rządy w imię preambuły „My Ludzie” wyróżniały czynnik ludzki (udział zwykłego człowieka) od rządów „W Imieniu króla”; znajdziemy to w późniejszych, konstytucyjnych rozwiązaniach innych państw.
No dobrze — powiemy — tak wymarzyli sobie ojcowie Stanów Zjednoczonych. Ale po co im było expressis verbis wywracać to, co na świecie stało u podwalin porządku każdego z państw. Porządku sprawdzonego, działającego w miarę sprawnie, wypróbowanego. Przecież Washington, Jefferson czy Madison, to nie były jakieś dworskie pięknoduchy ale ludzie epoki, z różnymi, jakby to powiedzieli współcześni – grzechami, z ich politycznym nie zawsze poprawnym pojmowaniu rzeczywistości.
Prawda
Może nam się to nie podobać. Możemy pewne ustalenia uważać za niepraktyczne. Są tacy dla których prawda jest nieporozumieniem. Całe ich życie jest tak fałszywe, że nie odróżniają już prawdy od życzeniowych zadęć.
Twórcy Konstytucji Stanów Zjednoczonych musieli być skonstruowani inaczej. Być może nawet byli większymi hipokrytami niż się nam dzisiaj wydają. Washington utrzymywał gromadę niewolników ani myśląc o ich uwolnieniu. A jednak, kiedy zabrali się za budowę nowego państwa, kiedy dyskutowali o tym, jak to państwo ma działać, kiedy rozważali skutki różnych rozwiązań prawnych, musieli dojść do wniosku, że jedynym solidnym fundamentem nowoczesnego państwa, Stanów Zjednoczonych jest i musi pozostać prawda.
Nieważne, co z tą prawdą zrobi kiepski rząd, niechlujny polityk, czy opieszały urzędnik.
Założyciele USA życzyli sobie, swoim następcom i nam także, aby państwo było solidne, posadowione na solidnym fundamencie. Dlatego zdecydowali się chronić prawdę, choćby wydawała się niewygodna, dla kogoś bezużyteczna, nielubiana, wręcz niechciana.
To dlatego mamy pierwszą poprawkę do Konstytucji i z tego powodu była ona i jest niezmiennie uprzywilejowana przez prawo. Prawo, które z założenia opierać się musi na sporze (kontradyktoryjności), starciu słabego i silnego, dobrego ze złem, prawdy przeciwko fałszowi.
Rzeczywistość życia publicznego czy politycznego przynosi szereg pokus, rozwiązań oraz ścieżek do pójścia na skróty. Wynalazkiem ostatnich stuleci jest podstawianie w miejsce prawdy, czegoś w rodzaju prawdy zastępczej, prawdy modyfikowanej, prawdy podkolorowanej zależnie od potrzeb. „My Ludzie” takimi prawdami jesteśmy karmieni od świtu do późnej nocy, jesteśmy tak samo prawdziwi jak owe sfabrykowane, na różne potrzeby, prawdy zastępcze.
„Nas Ludzi” nie interesują prawdy absolutne. Chętnie oddajemy pole słoniom (mają głowy większe od naszych), autorytetom („znani amerykańscy uczeni odkryli…”), nawet celebrytom (taki czy ów, taka czy inna celebrytka, opowiada o… mniejsza o czym); oni wypowiadają swoje opinie na każdy temat.
Wyobraźmy sobie tekst Konstytucji Stanów Zjednoczonych, napisany przez celebrytów. Szczęść Boże!
Ludzie nie zawsze głoszą prawdy, choć sami przekonani bywają, że to oni są żywą, chodzącą prawdą. Jeśli nawet taki stan zdarza się, to na zasadzie wyjątku. Znacznie częściej zderzamy się z… odwrotnością.
Odpowiedzią jest wolność (a nie zakaz) głoszenia swego poglądu, prawo do jego swobodnej obrony. Ergo, instytucjonalny, na trwałe zamontowany ustrojowo spór, którego intencją uczestników jest dochodzenie prawdy.
Jak każda prawda, tak i ta, do której dochodzimy, ma swoje drugie i kolejne dno. Tego rodzaju sytuacja generuje pokusę pokazania prawdy, a jakże, tylko z jednej strony. Ta druga strona, mniej dla nas wygodna, pozostaje nadal nieodkryta. Taka prawda „do połowy” jest nam najczęściej serwowana. Gdyby było inaczej, za dużo byśmy wiedzieli, rozumieli, czy zadawali o wiele więcej, jeszcze bardziej niewygodnych pytań.
Pochodna Prawdy
Pomijając taki drobiazg jak prawdy trudne w percepcji, zawsze możemy posłuchać wspaniałych rad, aby wiedzieć „jak to rozumieć”. Towarzyszy temu okrasa w wykonaniu ulubionego celebryty, podobna do dawniejszej: „co autor miał na myśli”. Na horyzoncie życia publicznego pojawiają się zupełnie użyteczne wnioski, których budulcem są i pozostaną ludzkie opinie. Warunkiem koniecznym poznania takich „opinii” jest gwarancja wolności dla tych, którzy je głoszą.
Washington, Jefferson czy Madison nie mieli pojęcia o czymś takim jak telefon czy internet. Nie ma się więc co dziwić, że ich sposób pojmowania rzeczywistości, czy zbliżania się do prawdy, był dość ograniczony, nie wychodził poza próg, mówiąc brutalnie, zwykłego donosu. Ubrano to ostatnio w strój sygnalisty, aby nadać działaniu jakąś bardziej przystępną urzędowo oprawę.
Z tego punktu widzenia, a także biorąc pod uwagę postępujący w tempie eksponencjalnym rozwój nad badaniem mózgu i pozaustrojowych sposobów komunikacji z nim, pierwsza poprawka do Konstytucji traci znaczenie praktyczne. Ergo, staje się powoli martwą, pomimo swojego waloru konstytutywnego, a może właśnie wbrew tej uznaniowej a nie naukowej rekomendacji.
Tym bardziej, że kwestie filozoficzno-doktrynalne, będące u zarania Konstytucji USA solidnym punktem odniesienia, współcześni albo lekceważą (powierzchowność kształcenia), albo ignorują (brak wiedzy), albo dryfują w kierunku zupełnie odmiennym (por.: filozofie materialistyczne), albo działają tak celowo. Ich celem może być rozmontowanie urządzeń konstytuujących, dekompozycja systemu, wykreowanie innych zasad ustrojowych.
Ci którzy o tym myślą perspektywicznie, nie muszą tego robić z udziałem tak zwanych płatników podatku. Zwykły obywatel, dowie się o tym, gdy wszystko już będzie zapięte na ostatni guzik, a nowa konstytucja zatwierdzona. Po co straszyć na zapas.
Dla osób, które lubią zagadki, mam następującą propozycję: co zrobisz, kiedy zgłosi się do Ciebie sygnalista, aby Cię poinformować, że właśnie ustalił, jakoby z Twojej firmy wypływały systematycznie różne kwoty, które mają pozorny charakter należności regularnych, ale nimi nie są. Ty wiesz o tym, ale ostatnią rzeczą, której byś sobie życzył jest, aby ktoś jeszcze o tym wiedział. Poza Tobą. A jednak…
Co to wszystko ma wspólnego z prawdą?
Wszystko to prawda, tylko nam do niczego niepotrzebna.
Hipokryzja
Istnieje. Ma się dobrze a nawet jeszcze lepiej. To właśnie wtedy, kiedy prawda jest ostatnią naszą potrzebą.
Konkurencja
Przez wielu, nie tylko doktrynerów, uważana jest za bezpłatną (to akurat nieprawda) siłę napędową rozwoju, postępu, nadzwyczajnych ludzkich osiągnięć. Dodać tu należy pewnie ambicję, jeśli służy wymienionym celom.
Kiedy ktoś (współcześnie np.: przedsiębiorstwo) bierze udział w jakiejś konkurencji, zwykle ponosi nakłady. W pewnym momencie bywa tak, że w wyścigu trzeba konkurenta neutralizować, aby nie stracić już wyłożonych nakładów (pieniędzy). Pokusa jest zatem oczywista a działanie w celu „utarcia nosa” konkurencji nieetyczne. Jakiego wyboru jednak dokonać aby przetrwać i rozwijać się?
Wyobraźmy sobie, że w konkursie z matematyki startują dwie najlepsze klasy uczniów po 20 osób w grupie. Zwycięża ta klasa, która w sumie rozwiąże więcej zadań w ciągu jednej godziny. Zwycięska klasa, wyłoniona w ten sposób, będzie mogła z całą pewnością powiedzieć, że potrafi szybciej rozwiązywać zadania o znanej nam skali zaawansowania. Być może jest to rezultat dłużej trwającego treningu lub jakiegoś szczególnego talentu uczestników. Natomiast z istotą „matematycznego myślenia” rezultat konkursu może mieć bardzo odległy związek. Choć konkurs był z matematyki, naprawdę.
Inne rozdanie; po dziewięciu latach prac rozwojowych naszemu zespołowi udało się zbudować falownik o mocy 23 razy większej niż najlepszy produkowany przez konkurencję, a w dodatku 18 razy lżejszy. Zgłosiliśmy już patent. Następni muszą być znacznie od nas lepsi. Teraz rynek jest nasz. Załatwiliśmy to dla firmy i jej pracowników.
Kiedy byliśmy w szkole średniej ustaliliśmy z kolegami (w tym zespole nie było koleżanek), że pracujemy zespołowo. Wynik był rewelacyjny, średnia w klasie 4.0 i to przez 4 lata. Kiedy było już po egzaminach końcowych, spotkaliśmy się jeszcze raz i to było strzałem w dziesiątkę.
Ustaliliśmy, że ten, któremu uda się wygrać wyścig szczurów, pociągnie resztę zespołu.
Nie wierzyliśmy, że tak się stanie. Tymczasem jeden z naszych kolegów tuż po studiach został szefem fabryki. Wkrótce cały nasz zespół był znowu razem. Obsadziliśmy najważniejsze stanowiska. I wtedy stało się coś, na co nie byliśmy przygotowani w pracy zespołowej. Tym czymś była zespołowa solidarność. Widziana z innej perspektywy niezdolność do wewnętrznej konkurencji. I to nas ostatecznie załatwiło.
Jeden z kolegów stwierdził wówczas: konkurencja to wspaniały ożywczy powiew wiatru na pustyni; pod warunkiem, że nas tam nie ma.
Skąd to się bierze
Są takie zjawiska jak: segregacja, rasizm, priorytet, przywilej (np. szlachectwo), monopol, wyższość w rankingu, albo wyższość rasowa, grupowa, plemienna.
Cel jest praktyczny: zapewnienie sobie przewagi pod warunkiem (sine qua non) przynależności do grupy. Potem już idzie gładko. Wystarczy być.
Teoria segmentacji
Nie jest wymysłem na użytek filozofii, doktryny lub czystej teorii czegoś. W inżynierii społecznej, znane jest pojęcie badanej populacji oraz jeśli jest to populacja mająca wyróżniki (np.: nauczyciele matematyki), mówimy wtedy o badanej grupie.
W tym kontekście pojawia się szklany sufit. Jest synonimem przebijania się przez barierę niemożności tych osób, którzy do grupy nie należą. Imigranci, kolorowi, ludzie mówiący z obcym akcentem, w każdym miejscu na świecie traktowani są w ten sam sposób. My i oni.
Segmentacja jest zjawiskiem obiektywnym, jakkolwiek spowodowanym przyczynami subiektywnymi, często nawet racjonalnymi.
„Teoria konwergencji systemów” wg Zbigniewa Brzezińskiego
Jest taka i ma się dobrze, a w miarę upływu czasu dojrzewa do miary Nobla.
Autor, którego nie poznałem osobiście, w pierwszym okresie jego funkcjonowania cieszył się moim bezwzględnym podziwem. Potem podziw ten stał się bardziej pragmatyczny.
Tym niemniej jego „Teoria konwergencji” wydaje mi się coraz bardziej potwierdzona.
W kontekście tego, co napisano powyżej, należy zauważyć, że warunki konwergencji (upodobnienia się) sformułowane i dobrze przecież udokumentowane wraz z przenikliwością Brzezińskiego, odnieść można wprost do tego, czym charakteryzuje się życie publiczne a nie koniecznie międzynarodowe.
Deklaracje mogą być najszlachetniejsze. Plany najbardziej potrzebne. Hasła zupełnie dotąd nieznane i jakże nośne. Ludzie wiecznie młodzi i piękni. Szczepionki na koszt Kościoła (jakiegokolwiek). Bogactwo pcha się oknami i kominami. Koszty? Nie do przewidzenia, ale co tam koszty. Wolność od – od takiego co tylko wybrzydza.
I tylko zbawienia nikt nam już jakoś nie oferuje, nawet za pieniądze. Za to polecieć możemy na Księżyc lub na Marsa. Już wkrótce. Wścibskim z „Timesa” odpowiadam: Nie, nie wszyscy – no w każdym razie nie naraz.
Marcisz Bielski GH, USA 3/1/2021