Jan Czekajewski
Po napisaniu powyższego tytułu, zacząłem się zastanawiać, czy nie popełniłem logicznego błędu. Donos zwykle trzeba było pisać, natomiast słowo donos narzuca znaczenie fizycznego donoszenia donosu. Idąc wiec za tym logicznym śladem, donos wysłany poczta nie zasługuje na pełnoprawne miano donosu. Poniżej wiec informuję, zgodnie z ostatnia modą, jak zostałem nie donosicielem, ale informatorem organów bezpieczeństwa publicznego PRL-u, potocznie zwanymi UB. Przyznaję się, bez bicia, że informacje pisałem, ale donosił je mój przyjaciel z ławy szkolnej, Reniek Oduliński. Czyli była to praca zespołowa i dwuosobowa. A było to jak następuje.
Kiedy 48 lat temu, we wrześniu 1961 roku, wróciłem do Wrocławia po mym pierwszym pobycie w Szwecji gdzie pracowałem jako asystent w Instytucie Fizyki Uniwersytetu w Uppsali, mój powrót wywołał zrozumiałe zdumienie, a zgodnie z urzędowym rozumowaniem, podejrzliwość w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego.
W owym czasie, jeśli komuś udało się wyrwać z objęć siermiężnego socjalizmu Towarzysza Gomółki, już do takiej Polski nie wracał. Dlaczego więc Czekajewski wrócił? Czy wrócił z zadaniem spenetrowania obronności krajów Paktu Warszawskiego, czy tez moim zadaniem było moralne rozłożenie Polski Ludowej metodą szeptanej propagandy lub co gorsza drwiny? Przed takim dylematem postawiłem, bezwiednie czyli niechcąco, cały aparat wrocławskiego UB.
Myśliciele z urzędu wojewódzkiego UB nie mogli moich intencji rozszyfrować, aczkolwiek sprawa była niezwykle prosta. Byłem oczarowany, a raczej zaczadzony obfitym biustem pewnej studentki medycyny z Łodzi, a moje oczarowanie było w konflikcie moralnym z niefortunnym, a raczej przedwczesnym, związkiem małżeńskim, do jakiego skłoniła mnie przed wyjazdem do Szwecji inna urocza Wrocławianka.
Będąc wychowany na poezji romantyków, wierzyłem wtedy w monogamie uczuciową ( proszę nie mylić z małżeńską) i dlatego, aby nabrać oddechu i perspektywy na spawy moralne, po powrocie do PRL-u, zamiast wrócić do mej kawalerki we Wrocławiu na ul. Podwale, gdzie mieszkała moja ślubna podwójnie, bo cywilnie i kościelnie, Wrocławianka, wyprosiłem kąt i łóżko u mego kolegi szkolnego, Reńka Odulińskiego. Reniek dostał, po studiach na Politechnice Częstochowskiej, „nakaz pracy” i pokój „gościnny” we Wrocławskiej Fabryce Urządzeń Przemysłu Spożywczego przy ul. Krakowskiej.
Mieszkanie Reńka było iście spartańskie, gdyż pozbawione łazienki i cieplej wody. Skarpetki trzeba było prać w zlewie, które to doświadczenie przydało mi się właśnie teraz, we wrześniu 2009, kiedy mieszkając w pięciu gwiazdkowych Hotelu „Monopol”, skarpetki musiałem prać w bidecie. Chciałbym ostrzec bogatych turystów, że granitowe umywalki w Hotelu „Monopol”, po jego wykwintnej renowacji, mogą spełniać role spluwaczek, ale do mycia się ani do przepierki skarpetek się nie nadają, z uwagi na swą centymetrową głębokość, a raczej płytkość. Ponieważ obserwacje agentów nie stwierdziły u mnie wyjazdów w okolice Legnicy, gdzie koncentrowały się siły zbrojne Paktu Warszawskiego do ataku na wojska NATO, zwrócono się do Reńka aby napisał charakterystykę mej tajemniczej osobowości. Być może zakładano, że śpiąc w tym samym co ja pokoju, Reniek podsłuchał tajemnice, które wyjawiam mamrocząc przez sen albo, że wyjawiam je nieopatrznie w pijanym widzie. Reniek zwrócił się do mnie z zapytaniem, czyżbym mu nie pomógł w tym trudnym i ambitnym polonistycznym zadaniu, gdyż Reniek w polskiej ortografii jest biegły ale w składni słaby.
Chciałbym wyjaśnić, że nowe kwestionariusze UB z gotowymi już zeznaniami, opracowane przez bratnią organizację w Związku Radzieckim, nie były jeszcze w powszechnym użytku. Chętnie się więc zgodziłem na pomoc koledze, pomny wielu okazji, kiedy Reniek uchronił od zdeformowania moje szlachetne oblicze i uzębienie. Chuligani na zabawach tanecznych mylnie przyjmowali mój zalotny uśmiech, jako drwiący i zwykle robili wysiłki aby mi dokopać. Obecność Reńka u mego boku chłodziła ich młodzieńcze ambicje. Należy tutaj dodać, że Reniek zawsze górował ode mnie wzrostem i tężyzna fizyczną i dlatego pełnił i pełni do dzisiaj funkcję mojego Honorowego Body Guard, czyli Ochroniarza.
W pisaniu donosu najtrudniejszym było, że nic ujemnego o sobie nie mogłem wymyślić, a do głowy przychodziły mi wyłącznie same superlatywy. Bez ujemnych informacji, całkowicie pozytywna charakterystyka budziłaby podejrzenie fałszywki. Po namyśle, doszedłem do wniosku, że władza musi znać mój niewyparzony język i że z PRL-u i komuny „robiłem balona”. Zapodałem, więc w mym elaboracie, że Czekajewski ma szkodliwe dla PRL-u poczucie humoru, ale w gruncie rzeczy, w głębi serca, jest socjalistą, bo do kościoła nie chodzi, a zaświadczenie o odbyciu spowiedzi, konieczne do własnego ślubu, własnoręcznie sfałszował. Na dodatek, wbrew naciskom zacofanej rodziny, kleru i dewotek, Czekajewski nie poddał się bierzmowaniu!
Reniek własnoręcznie przepisał mój elaborat poprawiając błędy ortograficzne na „rz” i „ó”, z którymi walczyłem od dzieciństwa, a których obecność mogłaby mnie zdekonspirować. Reniek podpisał go własnym nazwiskiem (jako że nie nalegałem na uprawnienia autorskie) i zaniósł na umówione spotkanie z „oficerem kontrolującym” czy też „prowadzącym”.
W czasie następnego „kontaktu Władzy Ludowej” z Reńkiem przy kawie i ciastku zwanym„wuzetka”, w kawiarni Kryształowa, jego „kontakt” pogratulował Reńkowi talentu, który pozwolił mu spenetrować zagadki i tajniki duszy Jana Czekajewskiego. „Panie Reńku, takiego świetnego opracowania jeszcze żeśmy nie mieli”. W tym chyba oficer trochę przesądził, bo na pewno dużo literacko lepsze donosy pisał znany wrocławski literat, Hrabia Wojciech Dzieduszycki, do czego się sam przed śmiercią przyznał. Oficer kontaktowy zapewnił Reńka, że kiedykolwiek by zechciał odbyć podróż na wrogi nam, ale interesujący Zachód, otrzymanie paszportu nie będzie stanowiło dla niego problemu. Panie Reńku, niech Pan się nie krępuje i proszę dzwonić do mnie, jeśli jakaś pomoc będzie potrzebna, oficer zaoferował.
Kiedy już władza ludowa znała moją duszę na wylot, pewnego ranka podszedł do mnie młody człowiek na przystanku tramwajowym ubrany dla kamuflażu w wyświechtany, można by powiedzieć plugawy, długi płaszcz i powiedział, że pewien człowiek z kontrwywiadu chciałby ze mną porozmawiać na temat mego pobytu w Szwecji. Zaproszono mnie więc do tego samego hotelu „Monopol”, w którym mieszkałem z Reńkiem we wrześniu 2009 roku, gdzie, kontrwywiadowiec odebrał klucz od portiera i zaprowadził mnie do apartamentu nr. 101 na pierwszym piętrze, w którym wedle jego opowieści mieszkał Hitler, kiedy przyjeżdżał do Breslau. Jak się domyśliłem luksusowy apartament był wynajmowany „na godziny”, do celów oszołomienia „interesantów” UB-owskim przepychem. Tam poprosił mnie o informacje o mym zajęciu w Szwecji, czym się szczerze podzieliłem, popierając swe zeznania właśnie otrzymaną odbitką publikacji w czasopiśmie amerykańskim „Electronics”, opisującą skonstruowany przeze mnie przyrząd do liczenia nietoperzy zamieszkujących szwedzkie jaskinie.
Moje wiadomości o nietoperzach nie wzbudziły wielkiego zainteresowania, mimo że są to zwierzęta tajemnicze, łatające w ciemności i posługujące się własnym radarem. Z kolei opowiedziałem oficerowi o bardzo mdłej diecie, do jakiej byłem zmuszony jadając w stołówce szpitala uniwersyteckiego, ale oficer nalegał żebym coś zapodał o ludziach. Ku memu zdumieniu, także moje informacje o Szwedkach, które traktują nas męższczyzn, użytkowo i fizjologicznie, a nie jak nasze Polki, duchowo i uczuciowo, nie znalazły u niego spodziewanego zainteresowania. Wyraźnie pruderyjny kontrwywiadowca bąknął, że „my wszystko o Szwedkach wiemy”, chodzi nam o Polaków, którzy szkalują PRL, „srając we własne gniazdo”. Niestety nic nie wiedziałem o Polakach, szczególnie takich co srają we własne gniazda, więc oficer skończył wywiad ze mną i uprzejmie nakazał, nieco zdegustowany, abym niepozornie opuścił apartament Hitlera, nie czekając na niego.
Apartament 101 zapadł mi głęboko w pamięć i kiedy w roku 1990 przyjechałem ponownie do Wrocławia z moja amerykańską, wówczas jeszcze nieślubną małżonką, nalegałem żeby zamieszkać w tym samym apartamencie. Moja współtowarzyszka łóżka i stołu nie wiedziała, że szczególną uciechę miałem w toalecie, kiedy siusiając, puszczałem wodze fantazji wyobrażając sobie, że czasami siusiam na spodnie Furera, a czasami na głowę pracownika UB-owskiego kontrwywiadu.
O ile sobie przypominam, w tamtych latach, przed renowacją Hotelu „Monopol”, w owym słynnym apartamencie Nr.101 mogłem prać skarpetki w umywalce, a nie jak, 20 lat później, w pięciu gwiazdkowym bidecie. Do dzisiaj męczy mnie pytanie, czy Hitler też sam sobie prał skarpetki, czy prała mu Ewa Brawn. Ani wtedy ani dzisiaj nikt nie mógł mi odpowiedzieć na to pytanie.
No a co stało się z Reńkiem? Otóż wkrótce po tych wydarzeniach „donosiciel” Reniek opuścił PRL pojazdem jednośladowym marki Jawa 350, ze zdecydowanym przekonaniem, że do niego nie powróci, tak długo jak długo PRL będzie istnieć, motywując, że jego stała wrocławska dieta rosołu z makaronem i rurek z kremem mu doszczętnie obrzydła. Tak się złożyło, że po prawie 50 latach, przybyłem z Reńkiem do Wrocławia i zamieszkaliśmy w tym samym hotelu „Monopol”.
Teraz jednak, po powrocie do mego amerykańskiego domu, gnębi mnie niepokój czy Reniek nie zwróci się do mnie o pomoc w ocenie mego stosunku do siłowego wprowadzania Globalnej Dwupartyjnej Demokracji (GDD), za pożyczone od Chińczyków pieniądze. Wiem, że Reniek mieszkając w Montrealu włada biegle językiem francuskim, ale jego opracowanie winno wyglądać porządnie i bezbłędnie w języku angielskim. Nie pozostanie mi więc nic innego niż wciągnąć do konspiracji moją małżonkę, Laurę, która język amerykański wyssała z mlekiem matki. Jaki z tego wniosek? A no taki, że Świat i Historia nie są płaskie, ale okrągłe, jak jedziesz daleko lub długo, to w końcu wrócisz w to samo miejsce.
E-mail: [email protected]
O autorze
Dr.inż. Jan Czekajewski urodził się w Częstochowie, studia inżynierskie skończył na Politechnice Wrocławskiej ( elektronika), a później doktoryzował się w Instytucie Fizyki Uniwersytetu w Uppsali (Szwecja). W Stanach Zjednoczonych przebywa od roku 1968 gdzie założył i do dzisiaj prowadzi firmę „Columbus Instruments” produkującą przyrządy naukowe w dziedzinie biomedycyny, eksportowane do ponad 50 krajów. Na marginesie swej pracy zawodowej, Jan Czekajewski publikuje artykuły w prasie krajowej i polonijnej na tematy społeczne i polityczne. Jest także członkiem Polskiego Instytutu Naukowego w N.Y. (PIASA)