Ewa Strusińska – dyrygent

strusinska2

Nie miałam wtedy jeszcze pojęcia o tym wszystkim, co związane jest z dyrygenturą. Podobał mi się pomysł prowadzenia grupy ludzi i robienia czegoś wspólnie. Zaczynałam edukację od gry na fortepianie, a to jest specyficzny instrument, gra się mniej kameralistyki, mniej pracuje się z ludźmi, a mnie zawsze pociągało grupowe tworzenie muzyki.


Jakie trzeba mieć predyspozycje osobowościowe, żeby uprawiać ten zawód?


Trzeba być dobrym psychologiem, to jest chyba najważniejsza rzecz, bo jest to stanowisko kierownicze. To nie są czasy, w których dyrygenta uważa się za Boga. Dyrygent to nie jest dyktator, ale osoba, która mądrze prowadzi grupę. No i potrzebna jest oczywiście charyzma i dyplomacja.


Brała Pani udział w bardzo wielu kursach dyrygenckich prowadzonych przez wybitnych mistrzów batuty, od kogo nauczyła się Pani najwięcej?


Jest wiele osób, które na coś nam wskazują i te wskazówki zostają w pomięci. Najważniejszą osobą na początku mojej edukacji był prof. Bogusław Madey, u którego zaczynałam studia. On dał mi podwaliny sztuki dyrygenckiej. Później (kiedy prof. Madey zmarł) prof. Ryszard Dudek, Jerzy Salwarowski (wtedy pierwszy raz dyrygowałam orkiestrą), Antoni Wit i Vladimir Kiradjiev – obecny szef artystyczny Filharmonii Rzeszowskiej.
Teraz mam wielu mentorów angielskich. Dla młodego dyrygenta ważne jest, żeby mieć koło siebie kogoś, kto pomaga przedzierać się przez ten świat, bo to jest ciężki zawód.

 

Kto teraz pomaga Pani torować tę zawodową drogę?


Niewątpliwie szef mojej orkiestry Mark Elder – jestem jego asystentką. To doskonały muzyk, fantastycznie pracuje nad partyturą, potrafi wydobyć z orkiestry to, co najlepsze.

Wiele się od niego uczę.

 

Czy jest jakaś różnica między techniką pracy dyrygenta w Polsce, a w Wielkiej Brytanii?


O tak. W Wielkiej Brytanii pracuje się bardzo szybko. Orkiestra, z którą pracuję potrafi przygotować program symfoniczny w ciągu trzech godzin. Mam często próbę tylko w dniu koncertu. Jeżeli przygotowujemy jakiś większy koncert, to wtedy próby zaczynamy we wtorek, a pierwszy koncert jest w środę, lub w czwartek. Zupełnie inna jest metoda pracy. Wiele problemów rozwiązuje sama orkiestra, w przeciwnym razie koncert nie byłby tak dobry. Atutem jest to, że orkiestry angielskie niezwykle szybko czytają a vista i świetnie reagują na gesty dyrygenta. Czasem gramy jakiś utwór w całości po raz pierwszy dopiero w czasie koncertu.


Kluczową sprawą jest chyba sposób kształcenia młodych muzyków?


Bardzo duży nacisk kładzie się w Anglii na czytanie a vista, dzieci grają w orkiestrze niemal od początku swojej edukacji, odkąd właściwie są w stanie zagrać cokolwiek. Nawet uczeń bardzo mało zaawansowany w grze na instrumencie już próbuje grać w orkiestrze.


Na koncerty przychodzi dużo publiczności?


Tak, dlatego właśnie przygotowujemy trzy różne koncerty w tygodniu, czasami przyjeżdża gościnny dyrygent, który pracuje nad jeszcze innym repertuarem. Kładzie się duży nacisk na szybką pracę. Jest to ogromny trening dla dyrygenta. Często takie „spięcie się” zespołu pomaga w uzyskaniu zamierzonego efektu.


Jaka jest angielska publiczność?


Dobrze wyedukowana, wiele osób działa w amatorskim ruchu muzycznym. Koncerty orkiestr amatorskich są na bardzo wysokim poziomie, czasami takie zespoły nie różnią się od naszych orkiestr zawodowych, grają trudne programy.


Jak wspomina Pani swój debiut operowy?


Mój debiut operowy, to było prowadzenie opery Janáčka- Przygody lisiczki chytruski. Tytuł brzmi bardzo infantylnie, ale jest to muzyka trudna dla wszystkich wykonawców.

To było wrzucenie mnie na głęboką wodę. Nie pracowałam wcześniej nad żadną operą, więc wydawało mi się, ze tak musi byś (śmiech). Poszło bardzo dobrze i w tej chwili wspominam to z dużym rozrzewnieniem, lubię operę. W następnym roku pracowałam nad Weselem Figara, w którym było zdecydowanie mniej problemów technicznych dla dyrygenta.


Jest Pani finalistką Międzynarodowego Konkursu Dyrygenckiego im. G. Mahlera w Bamberg, czy konkursy są wciąż przepustką do kariery?


Na konkursy przyjeżdża wiele osób, które są zainteresowane znalezieniem młodego, utalentowanego dyrygenta. To jest tak forma dyrygenckiego rynku. Musimy się pokazywać. Przy okazji uczymy się nowego repertuaru, poznajemy nowych ludzi, dzielimy się naszymi doświadczeniami, ale i frustracjami i problemami. Niebezpieczeństwo jest wtedy, gdy jeździ się tylko z konkursu na konkurs – to jest już hazard. Zresztą wszystkie stanowiska zdobywamy właściwie na zasadzie konkursu, to czy orkiestra zaprosi nas raz jeszcze też zależy od tego, czy jej się spodobamy, czy zadziała między nami to, co nazywa się chemią.

 

W 1998 roku założyła Pani własny zespół…

To był pierwszy zespół, na którym właściwie „ćwiczyłam” swoje umiejętności. Wtedy jeszcze studiowałam chóralistykę. Nie wyobrażałam sobie życia bez posiadania własnego zespołu – to jest bardzo ważne dla każdego dyrygenta. To był zespół założony od podstaw przeze mnie, składał się wtedy z moich przyjaciół ze studiów. Bardzo dobrze sobie poczynał. Początkowo nosił nazwę „Strussingers”- od mojego nazwiska, później byliśmy Polskim Chórem Jeunesses Musicales, a teraz jesteśmy Warszawskim Towarzystwem Scenicznym. Braliśmy udział w realizacji Zemsty Nietoperza z Warszawskim Teatrem Muzycznym, pod batutą Jerzego Maksymiuka i wielu innych znakomitych dyrygentów. Cieszy mnie to, że ten zespół cały czas istnieje i koncertuje, mimo, że na razie nie ma mnie w Polsce.


To właśnie z tym zespołem otrzymała Pani nominację do nagrody Fryderyka w 2001 roku…

 

Tak, nagrywaliśmy wspólną płytę z orkiestrą Jeunesses Musicales – Kantatę do Świętej Cecylii Franciszka Lessla. To interesująca muzyka, w tamtym czasie rzadko wykonywana – spodobało się, i stąd ta nominacja.


Jaki rodzaj dramaturgii muzycznej najbardziej Pani odpowiada?


Obecnie lubię pracować nad muzyką słowiańską, może dlatego, że w Anglii jest jej niewiele. Oczywiście Czajkowski jest obecny na wszystkich scenach, cieszę się z tego, bo odnajduje się w tej muzyce, kocham ją. Lubię także muzykę Dvořáka i Janáčka.


A muzyka polska? Nie słyszy się jej często na zachodzie…


To prawda. Boleję nad tym, że tak niewiele robimy, żeby ją promować. Kiedy wyjeżdżałam z kraju, myślałam, że jednak muzyka polska istnieje intensywnie za granicą. Bardzo się zawiodłam, bo przez pierwsze dwa lat pobytu w Anglii słyszałam tylko kilka razy Koncert fortepianowy Chopina. Do Szymanowskiego podchodzi się z dużą rezerwą pomimo tego, czego dokonał Simon Rattle. Cenione jest szczególnie Stabat Mater Szymanowskiego, ale jest oczywiście problem ze śpiewaniem tekstu w języku polskim. Będę niebawem dyrygować utworami Karłowicz, pracowałam też nad Canzoną di barocco Henryka Czyża – to przepiękna miniatura na smyczki. Kiedy zagrałam ten utwór z moją orkiestrą w Sheffield, to Anglicy, którzy z reguły nie pokazują swoich emocji prawie się popłakali… Wszyscy łamali sobie języki, żeby wymówić nazwisko polskiego kompozytora. Jeden z moich muzyków tak był poruszony, że założył nawet w Wikipedii hasło o tym kompozytorze.
Powinniśmy więcej wykonywać naszej muzyki, uporządkować materiały nutowe, żeby zagraniczne orkiestry zainteresowane tą muzyką miały łatwy do nich dostęp.


Trzeba przyznać, że Anglicy doceniają swoją muzykę, nawet tę, która nie jest z tzw. najwyższej półki…


Tak, pracuję z najstarszą orkiestrą w Anglii, jej szefem jest wspomniany przeze mnie Sir Mark Elder – nacisk na „angielskość” tej orkiestry jest bardzo duży. Za dwa miesiące będę prowadzić koncert w całości poświęcony muzyce angielskiej, a będą to utwory, których nigdy wcześniej nie słyszałam. Powinniśmy brać z Anglików przykład.


Dyrygent to, primus inter pares – pierwszy pośród równych?


Poniekąd tak.., pracujemy z orkiestrą razem, ale oczekuje się przecież od dyrygenta, że to on będzie prowadził.


Trudno połączyć życie osobiste z pracą dyrygenta?


Nie jest to łatwe. Trzeba szczęśliwie znaleźć partnera, bo jest to zawód pełen wyrzeczeń, życie domowe podporządkowane jest zawodowej pracy. To ciągłe podróżowanie, ciężko jest zapuścić korzenie, a przecież musi być kiedyś czas na założenie rodziny.

Wierzę, że uda się to połączyć.


Życzę Pani tego z całego serca

 

Z Ewą Strusińską rozmawiała Anna Wiślińska

Wywiad autoryzowany