Jak można czytać „Mein Kampf”?

 www.bellona.pl

Wydawnictwo Bellona wypuściło na rynek polskie tłumaczenie „Mein Kampf” Adolfa Hitlera. Jest z tym ciekawy kłopot, o którym napiszę trochę w końcówce wpisu. Ta książko to wydawniczy ewenement, bo w wielu krajach jest nielegalna (np. w ojczyźnie Hitlera), w kilku dozwolona z ograniczeniami, w kilku jej publikacja i obrót są legalne. W 2016 roku wygasły prawa rządu Bawarii, który z woli Amerykanów po II wojnie światowej był dysponentem wszystkiego co zostało po furerze. Tak, że od tej pory dostęp do możliwości publikacji stał się sprawą publiczną.

Ale główny problem polega właśnie na jej zakazywaniu. No bo jak to jest? Mamy książkę „od której się wszystko zaczęło”, pokazującą zbrodniczą ideologię i cały świat chowa ją pod kamień cenzury? Czemu? Czemu świat nie ma się dowiedzieć na czym to polegało? By zapamiętać, by „nigdy więcej”. Wygląda to tak jakbyśmy chcieli ludzi ocalić od kontaktu z tą diatrybą, bo obawiamy się, że… znajdzie swoich zwolenników? Nie widzę innego wytłumaczenia. I jest ono… niepokojące.

Kwestia publikacji „Mein Kampf” ma też drugie dno. No bo o czym jest ta książka i kto z powodów ideologicznych (no bo jakich innych) nie chce jej publikować? Właściwie jak się je przeanalizuje to jest ona nowym podejściem do ideologii socjalizmu. „Mein Kampf” jest książką lewacką, zaś „twórczy wkład” Hitlera w ideolo polega na tym, że tam, gdzie socjalizm marksistowsko-leninowski dzielił ludzi na klasy z ich walką i „uprzywilejowaniem” klasy robotniczej, tam Hitler wstawiał rasy z takąż walką i uprzywilejowaniem rasy nordyckiej. I właściwe tu kończą się różnice. Reszta jest taka sama, łącznie z eliminowaniem jednych grup społecznych przez aparat socjalistycznej rewolucji. I o tym jest jego książka i głównie dlatego – by nie unaoczniać tej wypieranej wspólnoty – jest moim zdaniem sekowana.

To, że Hitler był socjalistą jest kompromitującą lewicę okolicznością – do dziś. W nazwie NSDAP nasze „S” to przecież socjalizm, zaś ideologia Hitlera to tylko jego narodowa odmiana. Dlatego ta „wada” jest zamulana przez inne nazewnictwo – nazizm, hitleryzm. Tak – Hitler był wyznawcą… hitleryzmu. W rzeczywistości był socjalistą w narodowej nie klasowej odmianie. Ta wstydliwa okoliczność jest powodem wściekłych ataków ze strony lewicowo-liberalnej, zawsze kiedy wskaże się na tę kompromitującą wspólnotę źródeł. W końcu Europę i pół świata puściła z dymem lewacka ideologia klasowo-narodowa.

Dlatego Hitler i Stalin się (od pewnego czasu) nie lubili. Byli jak dwa wilki, samce alfa, które na czele swoich czerwonych watah walczyły o prymat nad swoimi terenami i ich rozszerzaniem w kierunkach niekonfliktowych z drugą watahą. Ten sam gatunek, małe różnice i konflikt interesów. Na początku Stalin wspierał Hitlera, bo go chciał napuścić na zachodnią Europę, by później ją od niego „wyzwolić”, mniej więcej tak jak wyzwolił Polskę, czyli – zostać i chronić ją na stałe przed powrotem swastyki. Stalin w okresie 1939-1941 (a wielu historyków mówi, że politycznie i finansowo również w latach początków kariery ideologia monachijskich piwiarni) zaopatrywał hitlerowskie Niemcy w paliwa i materiały potrzebne do rozjeżdżania Europy. Ostatnie pociągi z dostawą militariów do Niemiec przejechały granicę obu krajów nawet wtedy kiedy 22 czerwca 1941 roku Hitler zaatakował Sowietów. Taki był rozpęd tej machiny.

Wtedy odwróciła się karta. Dawni wspólnicy taktyczni stali się strategicznymi wrogami na śmierć i życie. Dopóki dwie czerwone watahy żerowały na swoich terytoriach i poszerzały je nie wchodząc sobie w paradę, gdy się okazało, że interesy są sprzeczne – skoczyły sobie do gardeł. Ja jestem przekonany do teorii Wiktora Suworowa, że Hitler tylko o kilka dni uprzedził atak Stalina na Niemcy, przygotowanego w celu opisanego wyżej „wyzwolenia”. Ba – odkrycie, że Stalin jest gotowy miało zmusić Hitlera do ataku na Sowiety i otwarcia sobie (mimo lekcji z I wojny światowej) śmiertelnego zagrożenia – drugiego frontu. Zresztą to może tłumaczyć błyskawiczne sukcesy Hitlera, bo nie ma bardziej odsłoniętego przeciwnika niż ten, który szykuje się do ataku. To jest jak z bokserami – najlepiej łapie się gościa na kontrze, jak ten zaczyna wyprowadzać cios.

I od tej pory socjalizm klasowy nienawidzi się z socjalizmem rasowym. I wszelkie ślady poprzedniej kooperacji obu lewicowych wersji totalitaryzmu są przez dzisiejszą lewicę wstydliwie skrywane, zaś próby ujawnienia tego braterstwa krwi – wściekle atakowane. Ale nie tylko przez lewicę – zakładnikiem tej narracji niewinności jest bowiem… Rosja. Ta zbudowała sobie własną wersję II wojny światowej, w której „wkroczyła” prewencyjnie do Polski 17 września 1939 roku – tu mamy nagle przerwę do 1941 roku kiedy „nic się nie działo”, Sowieci byli w tym okresie ostoją pokoju (tak? zagarnięcie choćby Finlandii, Rumunii, pribałtyki), a potem w 1941 zostali podstępnie zaatakowani przez zbrodniczego Hitlera. Niestety jak się popatrzy na pierwsze komunikaty Sowietów o wojnie z nazistami, to mówi się tam o „zdradzieckim” ataku Hitlera, a zdradzić może tylko ktoś bliski.

Tylko taka narracja może tłumaczyć to, że po styczniowej publikacji Mein Kampf w Polsce zostaliśmy zaatakowani za ten fakt przez MSZ rosyjski i oskarżeni o… fałszowanie historii. Polskie wydanie jest zaopatrzone w ponad 2000 przypisów pod redakcją profesora Eugeniusza Króla, które – jak wiele innych podobnych publikacji – tłumaczy na bieżąco kontekst książki. Jej objętość w rezultacie jest kilka razy większa niż samo dziełko. Mimo to okazuje się, że publikacja broszury Hitlera jest fałszowaniem historii. Oczywiście Rosjanie nie byliby sobą, gdyby nie dodali coś o bezczeszczeniu pomników radzieckich żołnierzy i tych wszystkich zwyczajowych kantyczek pokrzywdzonej przez niewdzięczników ofiary.

Czemu Rosja to robi? Na poziomie własnego MSZ zajmuje się Polską dość rzadko, bo przecież dla nich „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”. Czemu więc publikacja jednej książki wywołuje taką reakcję? Z kilku powodów. Po pierwsze Rosjanie sprzedają w świat swoją rolę jedynych po tej stronie globu ofiar, które w dodatku jako jedyna nacja podjęła wyzwanie i pogoniła Hitlera w „zapomnianej wojnie” (tu winy są rozłożone równo – Zachód ma narrację, że to on położył na łopatki Hitlera, zaś na wschodzie były jakieś potyczki, Rosja ma na odwrót). W tej opowieści nie ma miejsca na Polaków. A w „Mein Kampf” występują oni jak równy z równym z Rosjanami w kolejce do eksploatacji i eliminacji rasy podludzi. A tu nie może być konkurencji.

Druga sprawa to wpisywanie Polaków w kontekst i to rosnący… popleczników Hitlera. W tej narracji Polacy przecież już faszyzowali przed II wojną światową (cudowny chwyt i udany – zlanie pojęcia faszyzm i nazizm w jedno), coś tam knuli z Niemcami, AK eksterminowała Żydów, ciemny lud polski wydawał ich w ręce Gestapo po to by ginęli w „polskich obozach koncentracyjnych”. Wszystko się składa w całość. Fakt wydania „Mein Kampf” w 2021 roku jest super okazją do pogłębiania takich kontekstów – proszę: polskie pany mają jednak ciągoty, demony nie śpią – w Polsce. Tylko jak można „fałszować historię” drukując co do słowa książkę choćby i najgorszego totalniaka?

Kolejna sprawa to jednak ten socjalizm. Rosja, która wcale się nie wstydzi, ba – jest nawet z tego dumna, swego socjalistycznego okresu nie może być zadowolona, że świat ujrzała kolejna edycja w sumie samodemaskatorskiej książki o wspólnych ideologicznych źródłach nazizmu i socjalizmu. Ponieważ wynikają one wprost z treści książki są one pośrednio wymierzone w kryształową przecież historię Rosji. Dlatego publikacja takiej pozycji jest nie na rękę Rosjanom, bo bezpośrednio uderza w ich historyczną bajkę sprzedawaną własnym obywatelom i światu.

No i zobaczymy czy publikacja „Mein Kampf” zwiększy grono polskich zwolenników faszyzmu, bo na razie niedobitki musiały się chować po wodzisławskich lasach na batonikowych sabatach. To zaiste musi być diabelska książka, która nie czytana przez gros ludzi wzbudza takie emocje. A może tylko dlatego, że jest zakazana? Może…

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.