No i Polak (też) potrafi. Właśnie ogłoszono, że na Warmii i Mazurach Stowarzyszenie Warmińsko-Mazurskich Gmin Pogranicza rozpoczyna eksperyment gwarantowanego dochodu podstawowego. Polega on na tym, że przez dwa lata grupa od 5 do 31.000 Polaków będzie otrzymywać za nic 1.300 złotych. Nie chodzi tu tylko o to, że tego rodzaju pieniądze przypadną jedynie biednym – inicjatorzy chcą te pieniądze dać nie wyselekcjonowanej grupie, ale grupie losowej – od bogatych, po średniaków, aż do biedniejszej części tamtejszej społeczności. Naukowo prowadzi to Uniwersytet Adama Mickiewicza z Poznania. Budżet – dla 5.000 uczestników wynosi 78 mln zł.
Mają być zbadane reakcje społeczne na taki dar z niebios. Naukowcy chcą potwierdzić na polskim gruncie wyniki podobnych eksperymentów przeprowadzonych w innych krajach. Mamy za sobą eksperyment niemiecki (3 lata, 122 osoby, 1.200 euro miesięcznie), kataloński (2 lata, 5.000 osób, 700-900 euro miesięcznie), fiński (2 lata, 2.000 osób, 560 euro miesięcznie). Wybrano region graniczący z obwodem kaliningradzkim, o dużych problemach społecznych: wyludnienie, bezrobocie, niska aktywność gospodarcza, ubóstwo. Szczególnie region ten został dotknięty kryzysem po zamknięciu małego ruchu granicznego w 2016 roku.
Jest do zbadania i potwierdzenia sporo tez, które pokazały się w wyniku dotychczasowych eksperymentów. Zaobserwowano bowiem wiele pozytywów. Wcale te dodatki nie rozleniwiły ludzi, bo aktywność zawodowa nie spadła. Wzrosła konsumpcja, gdzieniegdzie zmniejszyła się biurokracja, zmniejszyło spożycie alkoholu i wzrosło dobre samopoczucie. Polscy organizatorzy tego przedsięwzięcia liczą, że zmniejszy ono ubóstwo, zniweluje nierówności, zapewni bezpieczeństwo socjalne, zmniejszy niepewność dochodu, wzmocni pozycję pracownika na rynku pracy, co sprzyjać ma zdobywaniu lepszego zatrudnienia z korzyścią dla gospodarki. Samo dobro, jak widać.
Ma to być walka z mitem, że jak się rozda to towarzystwo do pracy nie pójdzie tylko wyda dodatek na alkohol. Oznacza to odejście od myślenia, że „kto nie pracuje ten nie je”, widzenia pracy jako przymusu wynikającego z sytuacji finansowej, jak pisze guru „dochodowców”: „ludzi nie trzeba zmuszać do pracy warunkowymi przywilejami”. Tyle fakty.
Moim zdaniem jest to sztuczne oddzielenie pracy od dochodu, skoro płaca za pracę ma być „warunkowym przywilejem”. Teraz będzie się należała każdemu za żywota. Eksperymenty na taką skalę mogą mieć jakieś wyizolowane i idealistyczne efekty. Naukowcy się roztkliwiają, że to „dzięki” BDP (Bezwarunkowy Dochód Gwarantowany) powstała gdzieś kooperatywa rybaków, zaś spółdzielnia szwaczek kupiła maszynę do szycia. Widać, że eksperymenty przeprowadzają socjolodzy, bez podłoża ekonomicznego, bo kwestia skali rozwaliłaby cały „dorobek” takiego eksperymentu i miała bezpośrednie przełożenie na sferę społeczną, dodam – negatywne.
No bo dobrze, przyjmijmy, że badanie się powiodło. I co? Jego implementacja na skalę Polski kosztowałaby (zaraz dojdziemy do tego – kogo) 376 miliardów rocznie, czyli ponad drugie tyle, ile jest dziś wydawane na całość pomocy społecznej. Bo ten dodatek jest bezwarunkowy, dostanie go każdy, bez względu na status społeczny czy finansowy. Coś tak jak 500+ na dzieci. Sporo? No, ja myślę. Czy i jak to zadziała na inflację – można się domyśleć. Za czyje pieniądze to będzie? No jak i w przypadku wszystkich działań państwa, które przecież własnych pieniędzy nie posiada – zapłaci pan, pani, społeczeństwo.
Eksperymenty pokazują jakieś pozytywy, ale już zweryfikowane w całościowej skali badawczej pokazują różnice między społeczeństwami w podejściu do tematu, co oznacza, że przy wprowadzeniu takich zasad do całego systemu wyniki mogą być różne. Otóż w 2016 roku, w drodze referendum Szwajcarzy odrzucili pomysł wprowadzenia dochodu gwarantowanego na poziomie 2.500 franków na głowę, przeciwko temu zagłosowało 76,9% głosujących. Tak, Szwajcarzy odrzucili pomysł „kasy za żywota”, co np. w polskiej prasie uznano za niemożliwą sensację. No bo w Polsce badania wskazały, że rodacy w ponad 50% popierają ideę, ale o tym czym jest BDG wie 13% Polaków. Z kolei, jak by się ich spytać czy gotowi są na sfinansowanie tej idei ze wzrostu podatków, długów państwa czy poprzez zmniejszenie obecnej pomocy socjalnej to poparcie dla tego rozwiązania spada już do kilkunastu procent. Czyli Polacy są za, byleby pieniądze na takie pomysły… spadły z nieba.
Po przeskalowaniu na całość państwa ten eksperyment się nie spina. Głównie finansowo. No i ma, zapowiedziane już przeze mnie, katastrofalne rezultaty społeczne. Jak widać z polskich badań rodacy z chęcią przytulili by taką kasę w imię zasady – jak dają – brać, jak biją to uciekać. Coś jak z naszymi motywacjami przy wejściu do Unii. Głupi by nie wziął. Ale skutki są poważne. Rozdzielenie dochodu od pracy, dostawanie kasy za sam fakt istnienia to nowa lewacka ideologia ekonomizacji równości. Nowa, bo stara – wspomniane już leninowskie „kto nie pracuje ten nie je” – przekształca się w ideę, że sam fakt egzystencji zasługuje na wsparcie ze strony państwa. Właśnie – państwa. Dzisiaj państwo jest pracodawcą sfery publicznej, zaś podatki pobiera od sfery niepublicznej. (To, że pracownicy publiczni płacą podatki jest de facto przekładaniem tych samych podatkowych pieniędzy z jednej do drugiej kieszeni państwa). W przypadku BDG państwo staje się płacącym wszystkim, stanowić więc ma jeszcze większy mechanizm redystrybucyjny. Tworzy to dwa trendy – coraz większe zapotrzebowanie na wolumen dystrybucyjny ze strony państwa (podatki, dług) oraz rozszerzenie się grup społecznych zależnych od pieniędzy państwowych.
Na końcu tego ciągu logicznego mamy rosnący fiskalizm państwa wobec ludzi, którzy sami zarabiają coraz mniej. Bo w stymulujące działanie BDG nie wierzę, zaś wzruszające inicjatywy kupowania sobie za pozyskane pieniądze maszyny przez kooperatyw szwaczek mogą ekscytować może kliku naukowców i to z dziedziny socjologii, nie ekonomii. Realizując ten eksperyment na skalę światową dojdziemy do żołdu wypłacanego wszystkim na tym samym poziomie, zasilanym ze słabnącej bazy podatkowej albo z dodruku pustych pieniędzy. Mielibyśmy coś takiego jak w kowidowym lockdownie – płacenie pustą kasą (która teraz wraca w postaci koronainflacji) – płacenie za siedzenie w domu. Demoralizujące, rozkładające gospodarkę i społeczeństwo. Mamy więc wyniki tego eksperymentu „za kowida” jak na dłoni. Nie wiem dlaczego pchamy się w to na całego? Nie trzeba już kowida, by postulować tego rodzaju rozwiązania. Wystarczy tylko lewacki pęd ku idei równości, który zamiast wymierzać ludzką aktywność wartością pracy sprowadza dochody ludzi do równego minimum. Jak już kiedyś cytowałem – równość jest tylko w więzieniu. A podobne rozwiązanie przypomina mi więzienną wypiskę – parę groszy na fajki, bo jedzenie dostaniemy i tak z więziennego kotła. Serwowane przez strażników, którzy już tej naszej równości dopilnują.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.