Aby zrozumieć dogłębnie epokę Oświecenia należy najpierw zapoznać się z sytuacją społeczno-polityczną tamtych czasów. Cóż to były za czasy w czasach saskich ostatków? Otóż ówczesne społeczeństwo dzieliło się na dwie kategorie: oświeconą i sentymentalną. Nad pierwszą władzę sprawowały doświadczenie, zdrowy rozsądek i racjonalizm a nad drugą – sentymentalizm, czyli tzw. uczucie. Pierwsza kategoria, zbliżona do kół kamaryli dworskiej, grupowała się przy poszczególnych dworach saskich a ta druga przesiadywała przeważnie na „wsi spokojnej, wsi wesołej” lub pasała bydełko na leśnych polanach w otoczeniu nieprzeliczonych zastępów nimf i faunów. Z tego podziału społeczeństwa wzięło się zapewne słynne powiedzenie: „Jedni do Sasa, drudzy do lasa”.
Osoby z doświadczalnego bloku politycznego zwano empirykami czyli racjonalistami. Za najlepsze narzędzia ludzkiego poznania uważali oni „szkiełko i oko” (patrz: Mickiewicz). Taki naukowiec-racjonalista nie przepuścił niczemu i nikomu. Musiał dokładnie zbadać każde boskie czy nieboskie stworzenie. A co dopiero się działo, gdy dopadł z lupą (szkiełkiem) w ręku jakiejś młodej podwiki? Jeden z takich naukowców imieniem Prot, nie bacząc na żadne konwenanse, nurzał się wprost pomiędzy falbanami, kokardami i koronkami pewnej dziewicy Dorotki i nie popuścił, dopóty nie zgłębił i nie posiadł wszystkich tajemnic jej organów pod względem ich ” funkcyi i lokomocyi”. Z tej to przyczyny:
Oskarżyła przed sądem pacholika Prota
O gwałt sobie zrządzony, dzieweczka Dorota;
„Trzeba było – rzekł sędzia – w takowym przypadku
Gryźć, tłuc, drapać i zabić zuchwalca w ostatku.”
„Prawda – odpowie owa,
W złości tom zrobić gotowa,
Ale mości dobrodzieje,
Nie mam siły, gdy się śmieję.”
Dzięki takim zażartym doświadczyńskim przypadkom rozkwitły jak grzyby po deszczu różne arkana wiedzy i nauki, a ludziska przyszli nareszcie po rozum do głowy. Nawet nasza Matka-Ziemia mogła wreszcie spokojnie ruszyć z kopyta, a cały świat zaczął się kręcić, bo zdjęto klątwę z dzieła nieboszczyka Kopernika. Sascy racjonalizatorzy zaprowadzili w szlacheckiej Polsce różne mody. Zajmijmy się więc niektórymi z nich, aby bliżej poznać obyczajne życie naszych pradziadów.
Jedną z mód wprowadzonych przez Sasów była moda pijaństwa i obżarstwa, która przetrwała do naszych czasów. Król August Mocny pochłaniał wprost niezliczone ilości alkoholu. Jeszcze dzisiaj pokutuje powiedzenie: „Za króla Sasa jedli, pili i popuszczali pasa”. Biedni poddani zmuszeni byli czynić to samo a w szczególności zacni mężowie. Aby zadośćuczynić kanonom panującej mody i przypodobać się królowi, pochłaniali olbrzymie ilości piwa, wina i gorzałki. Poświęcali się do tego stopnia, że pili nawet, aby uczcić dzień imienin swoich żon! Na dowód, że nie zmyślam, przytoczę w tym miejscu słowa jednego grzesznika, które z kolei przekazał mi w wielkiej tajemnicy jego spowiednik – biskup Ignacy Krasicki:
„Upiłem się onegdaj dla imienin żony.
Nie żal mi tego było. Dzień ten obchodzony
Musiał być uroczyście. Dobrego sąsiada
Nieźle czasami podpoić. Jejmość była rada.
Wina mieliśmy dosyć, a że dobre było,
Cieszyliśmy się pięknie i nieźle się piło.
Trwała uczta do świtu…”
Piło się wtedy na zdrowie i za zdrowie wszystkich, i na oczach wszystkich, a kochane i litościwe jejmoście parzyły rankiem ziółka i wyciągały z domowych apteczek zapasy absyntu i różnych ziołowych nalewek na spirytusie, aby umiłowany pan mąż mógł spokojnie wybić klin klinem. Niestety, ten modny nawyk nie przestał nękać naszych kochanych mężów do dnia dzisiejszego. Obecnie upijają się jednak inaczej, przeważnie bardziej skrycie przed okiem żon. Posłuchajmy w tym zakresie znawcy tematu – Ludwika Jerzego Kerna:
W ogóle
Patrząc wzdłuż i wszerz,
To każdy ma swój kącik.
A my, Polacy,
Co mamy?
My, Polacy, mamy bramy.
O, jak nam błogo w cieniu bram,
Gdzie żonin wzrok nie sięga.
Przeciąg zakąską jest nam tam,
A korkociągiem – ręka.
Gul – gul – gul
Zawartość spływa ładnie.
W bramie się czujesz jak ten król.
Pluć możesz, gdzie popadnie.
Moda ta, której przyklaskiwała cała ówczesna kamaryla dworska i hołdowała cała brać szlachecka, rozpowszechniła się także wśród chłopstwa. Doszło nawet do tego, że sztuce picia poświęcali się nie tylko chłopi, ale też ich baby zaczęły rej w niej wodzić. Roniło nad tym po karczmach rzęsiste łzy całe chłopstwo, ale czyniło to po cichu, aby przypadkiem nie oberwać od krewkich małżonek jakimś narzędziem np. orczykiem od wozu.
Na udokumentowanie tego faktu przytoczę poniżej autentyczne słowa pewnego anonimowego piosenkarza-wajdeloty:
Gęś pierze* na jeziorze
Na lipowym moście,
Chłop orze – na ugorze,
Żona pije w mieście.
Ona jedzie z miasta
Pokrzykujący,
A on idzie z roli
Popłakiwujący.
pierze – bije skrzydłami
Nie dziwota, że takie uwłaczające zachowanie własnych bab upokarzało bardzo mężczyzn-chłopów. Użalali się więc po karczmach całymi dniami na swój srogi los przy wódce-pocieszycielce, a jejmoście codziennie taskały gorące jagły w glinianych garnkach owiniętych lnianym spłachetkiem, aby tylko mężulkowie mieli ciepłą strawę i mogli zaoszczędzić parę szelągów na gorzałę. Ci ostatni pozwalali łaskawie pozostać swym połowicom i posilić się resztkami z miski i dzbanka. Potem ruszali w tany ze swymi jejmościami.
Muzykant w karczmie rżnął skrzypce od ucha do ucha a poza nią w opłotkach młodzież oczekująca wyjścia ojców bawiła się wesoło w drzewo i piłę w myśl fraszki filozofa Sztaudyngera: „Ty jesteś drzewem a ja piłą i rżniemy się, że aż miło”. Po miastach zaś mieszczki donosiły pożywienie panom-mężom do miejscowych domów lekkich obyczajów, aby przypadkiem nie opadli z sił. Te przyjazne dla męskiego stanu zwyczaje nie dotrwały do naszych czasów ze względu na likwidację za komuny zarówno karczem, jak i zamtuzów. Rzadki jest też obecnie zwyczaj bijania żon dla ich zdrowia po powrocie z pijatyki. Spytacie; dlaczego dla zdrowia? Trzeba Wam wiedzieć, że staropolskie przysłowie mówi wyraźnie: „Jak się żony nie bije, to jej wątroba gnije”. Nic dodać, nic ująć.
W czasach Oświecenia wielkiemu przeobrażeniu uległo życie rodzinne i erotyczne naszych pradziadów. Zapanowała wtedy nagminnie moda na struganie kołków i przyprawianie rogów na głowie przez jejmoście swoim jegomościom. Namnożyło się wtedy tej zwierzyny płowej co niemiara. Król został nawet zmuszony wydać specjalny edykt, który dawał wytyczne myśliwym jak odróżnić jelenia z przyprawionymi rogami od takiego z rogami stałymi. Nie dość, że mężowie-jelenie musieli dźwigać ciężkie poroże, to jeszcze zagrażało im wystawienie na odstrzał. Wszystko to działo się za sprawą mody, która wówczas zalecała mężczyznom zawieranie związków małżeńskich w późnym wieku.
Często niewinne żony małżonkowie winią,
Iże im rogi na łbie jak satyrom czynią.
Lecz każdy niech swej spyta; wiem, tak mu odpowie:
„Niech będzie róg, gdzie trzeba, nie będzie na głowie!”
Nie zdawali sobie sprawy sędziwi wiekiem mężowie-rogacze, że stary mąż młodej żony podobny jest do introligatora – oprawia książkę, którą inni czytają. Staropolskie przysłowie mówi też dobitnie, że „gdy stary pojmie młodą oblubienicę, zasiewa dla cudzych wróblów pszenicę”. Na pocieszenie rodzajowi męskiemu muszę dodać, że mężczyźni i tak mają szczęśliwsze życie od kobiet – zwykle później się żenią i wcześniej umierają.
Nie tylko poważni wiekiem mężowie mieli problemy ze swymi starymi matronami, ale także młodsi ze swymi białogłowami i podwikami. Jakich rozkoszy i katuszy doznawali z rąk płci pięknej w swych alkierzach, to się wprost w zakutej pale nie mieści. Trzeba wiedzieć, że ówczesne alkierze spełniały w życiu społeczeństwa większą rolę niż dzisiejsze sypialnie. Posłuchajmy poety z tamtych czasów, co mówi o tym przybytku:
Alkierzyku, tyś serca mego
Tłumaczem niewidomego,
Tyś mym zwyczajem gospoda,
Tyś mym frasunkom ochłoda,
Tyś wszech rozkoszy skarbnica,
Tu modlitw mych świątnica,
Tu pracowitej zabawy
Warstat, tu mnie klasztor prawy,
Tu ja, Juno, z łaski twojej
Bywam ojcem płci obojej,
Tu mię Wenus mężem czyni
I Lotny Kupido przy niej,
Tu imię wolność z pany kładzie,
Tu sen w boskiej stawia radzie.
Pomimo że społeczeństwo epoki Oświecenia było nastawione do wielu spraw bardzo sentymentalnie, to za ścianami rodzinnej alkowy górę brał zimny racjonalizm a nawet zwykłe wyrachowanie. Ponieważ w tamtych pruderyjnych czasach nie wypadało mówić wprost o seksie, więc Ignacy Krasicki z Adamem Naruszewiczem wyszli tym problemom naprzeciw i wymyślili modne bajki z morałami, z tym, że nie dla dzieci. A oto jedna z nich autorstwa Naruszewicza.
Jurny wróbel z czarną łatką
Upędzał się za dzierlatką.
I słowik się do niej palił,
A chcąc rywala odsadzić
Czułość swoją przed nią chwalił:
„Nigdy nie znam co to zdradzić.
Zawszem jest dla ciebie stały,
Te ci pienia będę nucić,
Które bogów zachwycały,
I wszystkie siły będę na to łożył”
„ A ja – rzekł wróbel – będę cię chędożył”.
I zaraz spór rozsądzony,
Wróblowi kazano zostać,
Słowik z głosem odpędzony,
Oto kobiet naszych postać.
W sprawach tzw. łóżkowych obowiązywały wówczas brać szlachecką sztywne konwenanse, do których musieli się dostosować zarówno młodzi jak i starzy wiekiem. Pan mąż spragniony erotycznych doznań padał na kolana przy łożu w alkierzu i wypowiadał sakramentalną formułkę: „Acz gwoli swawoli ludzkiego rodzenia plemienia, racz mi aśćka użyczyć swego przyrodzenia”. I aśćka przeważnie użyczała, albo… i nie!
Podsumowując tą ciekawą epokę z panującym wszechwładnie empiryzmem i sentymentalizmem, należy podkreślić, że choćby nie wiadomo co będziemy wygadywać na płeć nadobną, to trzeba wiedzieć, że dla mężczyzny kobiety są tym, czym żagle dla żaglowca – nie popłynie bez nich
Aleksander Wietrzyk