Kobiety, ach te kobiety…

Kobiety

Część IX i być może nie ostatnia

Okres Młodej Polski
Poprzez strony ostatniego odcinka przewinęła się plejada Polek pozytywnie nastawionych do pozytywizmu, które nie dbając o piękno swojej płci, ponad wszelkie doczesne przyjemności przedkładały syzyfową pracę, orkę na ugorze czy „pracę organiczną” u wiejskich organistów. Harując dzień i noc wydały na świat liczne potomstwo, które już za młodu dało podwaliny pod Młodą Polskę.

Kobiety

Każdy wiek ma to do siebie, że w końcu przemija. Podobnie rzecz miała się i z wiekiem dziewiętnastym. Pod jego koniec coraz powszechniejsze stawało się niezadowolenie szerokich mas z panujących stosunków społeczno-politycznych. Narastał protest przeciwko zaborcom. W zaborze pruskim chłop Drzymała, chcąc przeciwstawić się polityce żelaznego kanclerza Bismarcka, rozpoczął prace projektowe nad wozem nowej generacji (patent Nr XIX/XX 01 – „Wóz Drzymały”), który w czasie jazdy omijałby prawo pruskie. W zaborze rosyjskim silna klasa robotnicza pierwsza wywalczyła Dzień Pracy jako dzień bez pracy, a który jest obchodzony w Polsce do dzisiaj. Carowie zaś na poczynania kół rewolucyjnych odpowiadali przeważnie gwałtami, mordami i zsyłką na Sybir. Trzeba przyznać, że państwa europejskie na carskie mordy patrzyły nieprzychylnym okiem. W Królestwie Galicji i Lodomerii pod „szczęśliwymi” rządami zidiociałego i skretyniałego Jaśnie Pana Franciszka Józefa królowała z kolei taka bieda, że aż piszczała z uciechy.

Badacze historii Polski w swoich opracowaniach pomijają jednak jak jeden mąż głębokim jak ocean milczeniem pewien istotny fakt, który zaistniał w tamtej epoce. Otóż przełom XIX i XX wieku przyniósł pewną poprawę doli chłopów-włościan, a pogłębił ucisk chłopów-mężczyzn, którzy zostali pozbawieni nawet prawa do emancypacji. Kobiety to prawo powoli wywalczyły, a mężczyznom niestety zabrakło na to czasu z powodu ciągłego użerania się z zaborcami, kapitalistami i własnymi żonami.

W tym czasie wraz z Młodą Polską, której właściwie na mapach nie było, zabłysła na firmamencie kulturalnym nowa kometa w postaci tzw. cyganerii artystycznej, która od prawdziwych Cyganów różniła się tym, że była inna. Pojawiała się ona na ulicach dopiero po zmroku, a za dnia ukrywała się po różnych jamach. Jedną z nich tajna policja zidentyfikowała w mieście Krakowie jako tzw. „Jamę u Michalika”. Obecnie po obfitym księżowskim pokropku pełni ona rolę lokalu-muzeum.

Przedstawiciele cyganerii w cyganieniu bogobojnych obywateli dorównywali oryginalnym Cygankom, a ich ofiarami padały przeważnie biedne chłopskie panny. Jeden z takich przypadków opisał pewien z cesarskich konfidentów w sprawozdaniu pod kryptonimem. „Wesele”. Okazało się, że niejaki cygan-Rydel popełnił w Bronowicach mezalians na jednej chłopskiej dziewicy, a jego kumpel po fachu Wyspiański tak omamił po cygańsku jedną chłopską młódkę, że mu dała wszystko, co chciał. Później jednak ta dziewoja, gdy przyszła po rozum do głowy, to zamiast dawać swemu chłopu to, co Bóg nakazuje, dawała mu… wałkiem po głowie. Zanim zdążył zrozumieć stare polskie przysłowie, że mądry Polak po szkodzie, to od tego ciągłego bicia tak ogłupiał, że w końcu umarł.

Na tle mezaliansów z przedstawicielkami innej sfery mieli problemy nie tylko wymienieni wyżej, lecz doznał ich także poeta Tetmajer, który pełen poświęcenia dla swej bogdanki i niechętny „filisterskiej” moralności pisał:
 Nie z „mojej sfery”, Bogu dzięki,
 była kochanka ma,
nie miała wypieszczonej ręki,
kocham pisała przez ha.

Zupełnie była bez maniery,
mówiła często cas,
a jednak wszystkie z „mojej sfery”
oddałbym za nią wraz.

Obrazem typowego ówczesnego mieszczańskiego światka może być salon w kamienicy pani Dulskiej, która była stara, trzypiętrowa i odrapana. Zachodziłem tam w wolnych chwilach do jej męża na karty, więc mogłem sobie wyrobić zdanie na temat typowej moralności panującej w tym świątobliwym domu. Gdy z rana gramoliłem się po stromych schodach dla służby, z daleka dobiegał mnie już krzyk poważnej matrony: „…Heśka, Mela! wstawać! lekcje przepowiedzieć, gamy do grania… prędzej… nie gnić w łóżkach!…

U córeczek pani Dulskiej ujawniły się talenty muzyczne, odziedziczone po matce, która pięknie grała mężowi… na nerwach. Hesia w szkole śpiewała w dziewczęcym chórze mieszanym a Mela wyżywała się na fortepianie. Jej gra cieszyła niezmiernie i przynosiła ukojenie uszom sąsiadów, o czym świadczy wymowny epizod:
– Mamciu, przyszedł stroiciel fortepianów.
– Ależ ja wcale nie zamawiałam stroiciela!
– Mówi, że sąsiedzi z dołu go przysłali.

W tym czasie w warstwach średnich i wyższych modne były wyjazdy do „wód” małych (badów) i do „wód” dużych (nad morze). Aby utrzymać się na odpowiedniej pozycji społecznej rodzina Dulskich też musiała korzystać z tych ekscentrycznych i zepsutych miejsc. Czasami wysyłano córunie nad morze na kolonię prywatną pod opieką bliskiej cioteczki. W trakcie pobytu nad morzem do pani Dulskiej nadchodziły często liściki o takiej treści: „ Droga mamo! Bawimy się jak damy. A jak nie damy, to się nie bawimy. „Radowało to wielce panią matkę, że jej latorośle obracają się pośród wyższych sfer.

Wszystko w tej „arcymiłej” skołtuniałej rodzince układałoby się szczęśliwie, gdyby nie jeden poważny zgrzyt, który wkradł się w mieszczańskie szczęście. Tym dysonansem był mój kumpel śp. Felicjan Dulski, który złożył swe życie na ołtarzu małżeńskiej moralno-obyczajowej obłudy.

Ogromnie mi było żal tego typowego przedstawiciela płci brzydkiej z przełomu wieków. Znajdował się pod ciągłą presją i kontrolą ze strony swej umiłowanej żoneczki. Raz tylko zabrał oficjalnie głos w szerszym gremium krzycząc: „A niech was wszyscy diabli!”. I na tym skończył się jego słynny bunt przeciwko babskiej dominacji.

Gasł mi w oczach. Doradziłem mu więc wizytę u lekarza, który z miejsca zabronił mu palenia cygar, picia alkoholu i… kochania się ze swą umiłowaną połowicą.

Czułem, że ten ostatni zakaz najbardziej go ucieszył. Kiedy po trzech miesiącach wstrzemięźliwości nie wytrzymał i zapalił ulubione cygaro, usłyszał od żony: „No tak, palić to możesz…”

Często byłem niemym świadkiem małżeńskich kłótni, w trakcie których przykładni małżonkowie wypowiadali około tysiąca słów, z czego Feluś aż dwadzieścia. Groziła mu często:
– Jak umrzesz, natychmiast wyjdę za mąż!
– A rób co chcesz, cóż mnie może obchodzić nieszczęście obcego człowieka?!
Pewnego razu w trakcie kolejnej awantury doprowadzony do ostateczności nie wytrzymał i wygarnął: „Noo, teraz wreszcie powiem ci całą prawdę. Wiedz, że piętnaście lat temu zagwizdałem na dorożkę, a nie na ciebie!”

Żalił mi się, że w domu czuje się jak mucha, lecz nie z powodu słabości, lecz dlatego, że gdzie tylko usiądzie, to go zaraz madame Dulska przegania. Nawet w nocy nie dawała mu spokoju, lecz jak karabin maszynowy przeszywała go serią pytań:
– Panie mężu, czy kupisz mi futro?
– Kupię.
– Tak się cieszę!
– Nie ma z czego.
– Dlaczego?
– Bo ja mówię przez sen.
O szerokich horyzontach myślowych oblubienicy Dulskiego może świadczyć poniższa rozmowa między małżonkami:
– Całymi dniami tylko słyszę: toalety, halki, garsonki… Czy ty nie masz już innych zainteresowań?
– A pantofle, to co?
 Felicjan, nie mając wpływu na bieg domowych wydarzeń, lubił przesiadywać nad gazetą „Czas”, w której najbardziej fascynowały go reklamy:
„Jak dowiadujemy się, pewna dama wyglądając przez okno bez uprzedniej pielęgnacji twarzy balsamem ‘Płatek róży’ ukarana została grzywną w wysokości 5 zł reńskich za oszpecenie elewacji kamienicy. Obecnie, po natarciu się wspomnianym pachnidłem, może wyglądać oknem bezkarnie”. Albo: „Paniom posiadającym mały biust polecamy wypróbowaną w Hameryce maść na odciski”.

Biedaczek Dulski nie wyzwolił się nigdy ze świata dulszczyzny i dominacji herod-baby, która swoim skąpstwem przyczyniła się do jego śmierci. Pomimo, że była właścicielką dochodowej kamienicy, to jednak w czasie jego choroby zamiast doktora Judyma wezwała znachora-dozorcę.

Na trzeci dzień po jego szczęśliwym rozstaniu się z tym łez padołem przeżyłem ciekawy sen. Otóż na jednej z bram wiodących do raju zobaczyłem napis: „Dla pantoflarzy”, a na drugiej: „Dla mężczyzn, którzy nie dali się zdominować przez kobiety”. Przed pierwszą bramą kłębił się tłum zmarłych, przed drugą stała samotna Felusiowa duszyczka. Podszedł do niej Św. Piotr-klucznik i zapytał:
– A ty co tu robisz?
– Ja nie wiem, żona kazała mi tu stanąć!
Po śmierci nieszczęsnego bohatera jak natrętna mucha czy też bumerang powracał mi w pamięci wierszyk:
 Mieszczańskiego pokoju szablonowe firanki
dziwne baśnie mi prawią w księżycowe wieczory,
Kiedy jasność miesięczna poprześwietla ich tkanki
I niezgrabne postacie, wirydarze i wianki
Stroi z snów zapomnianych bezpowrotne kolory.
Aby obraz życia w tamtych czasach był pełny, należy koniecznie wspomnieć o ówczesnym idolu cyganerii, a mianowicie o Stanisławie Przybyszewskim. Ponieważ w tym czasie modne stawało się Zakopane, to już jako młodzian spędzał corocznie lato w górach u kuzynek, z których schodził dopiero po zakończeniu sezonu. Rozgłos przyniósł mu ekstrawagancki styl życia, wywołujący oburzenie wśród arystokracji, kleru i mieszczaństwa. Całymi dniami latał po krakowskich szynkach, kawiarniach i winiarniach głosząc wśród konsumentów alkoholi hasło „sztuka dla sztuki”. Tak się przy tym naharował, że wracając do domu i zjadłszy kolację na nic nie miał ochoty, tylko od razu rozkazywał żonie: „ Marsz do łóżka!”. Czynił to w celu, aby na własnym ciele doświadczyć, czym się różni „ruja” od „porubstwa”.

Gdy żona próbowała wyrazić swój żal, że zamiast zajmować się tak przyziemnymi sprawami, powinien z nią porozmawiać o sztuce, literaturze i pięknie, to na drugi dzień zapytał:
– Słuchaj ma magnifice, czy czytałaś Rembrandta?
– Nie…
– No to do łóżka!
Niejednokrotnie z powodu nadmiernego przepracowania brakowało mu sił na wygrzebanie się z Jamy Michalikowej i wczesny powrót do domu. Wstępował w domowe pielesze dopiero parę godzin po tym, jak straż miejska odtrąbiła: „ Już dziesiąta na zegarze, gasić światło gospodarze!” Zaspana małżonka pytała padającego z nóg Stasia:
– Która godzina?
– Dziesiąta skarbeńku.
– Tak? Słyszę, że właśnie bije pierwsza…
– Co się tak dziwisz kochanie? Przecież zegar zera nie może wybić…

Jak większość ówczesnych średniozamożnych mężczyzn lubił polowanie. Oprócz łowów na łyk alkoholu czy też płeć piękną, lubił też polować w lesie na wszelką zwierzynę. Pewnego zimnego poranka wybrał się ze strzelbą do lasu, ale bardzo zmarzł, więc postanowił zawrócić do domu. Rozebrał się wszedł do małżeńskiego łoża:
– To ty kochanie? – spytała w półśnie żona.
– Tak skarbie.
– Zimno?
– Oj, bardzo.
– No widzisz, a ten mój kretyn Stasinek wybrał się na polowanie.

Epoce Młodej Polski w literaturze, a neoromantyzmowi w muzyce, położyła w końcu kres I wojna światowa. Żaden z historyków nie zdobył się na to, aby oznajmić, że winę za jej wybuch ponoszą w dużej mierze także kobiety, bo to one to przecież rodzą żołnierzy. Ale o tym i o innych sprawach będzie mowa w następnym odcinku tej długiej jak glista opowieści z tysiąca i niejednej nocy…

Aleksander Wietrzyk