Kobiety, ach te kobiety…

Ren Venus

Ren Venus
Przykładem w tej materii może służyć nasz poeta niejaki Jan z Czarnego Lasu, który po powrocie z Padwy całe życie poświęcił swojej żonie i ukochanej lipie, która wcale nie była jakąś tam lipną lipą, lecz najprawdziwszą lipą z konarami, pniem i korzeniami. Tutaj w Czarnym Lesie zapuścił jak stary dąb swoje korzenie pod lipą i żadna siła go spod niej nie ruszyła. Pod jej rozłożystymi gałęziami przyszły na świat jego ukochane treny, fraszki i córka. Był szczęśliwy, że poświęcił wyuzdane włoskie życie dla swej umiłowanej żoneczki, którą sowicie obdarzył… wieloma wierszami. Oto jeden z nich:

„ona uczciwa ozdoba mężowi

I najprawdziwsza podpora domowi,

Na niej urząd wszystek, swego męża ona

Głowy korona”.

Jak to przyjemnie poświęcić swój stan kawalerski dla takiej „ozdoby mężowi”, która o wszystko zadba na czas: poda pod lipkę obiadek, naparzy lipnych ziółek, przyniesie faskę lipnego miodu i każe na katar wdychać lipowy aromacik. Tylko żyć  pod taką lipą i nie umierać!

Takich kobiet było jednak jak na lekarstwo. Całkiem odmienną naturą odznaczała się renesansowa pani Twardowska, małżonka znanego moczygęby Imć Pana o tym samym nazwisku. Wstępując w związek myślał on, że bierze sobie za żonę istny kwiat paproci. Nie miał biedak pojęcia o wegetacji tej rośliny (dzieła Miczurina krążyły wtedy tylko w nielicznych odpisach), która kwitnie tylko w noc św. Jana i zaraz przekwita. Szybko więc opadł z różanych płatków ten jego wymarzony kwiat, pozostawiając twardą i ostrą jak piła łodygę. I ta piła-łodyga dzień i noc rżnęła naszego jegomościa, który będąc z natury nabożnym człowiekiem, a nie chcąc swej wybranki serca przypadkiem tknąć lub urazić jakimś ciężkim narzędziem, wolał zaprzedać swoją duszę diabłu, aby tylko nie drażnić swej połowicy. Koniec końcem wylądował na Księżycu, gdzie do dziś w karczmie „Rzym” zanosi modły o zbawienie dla swej sekutnicy.

Podobną do pani Twardowskiej była znana już w starożytności żona znanego filozofa Sokratesa – Ksantypcia. Uczony nie chcąc przypadkiem dokuczyć swojej małżonce, poświęcił się dla dobra ludzkości, zamykając się w beczce, gdzie mógł spokojnie studiować nieco zgryźliwy charakter swojej żoneczki. Jego bliski przyjaciel Henryk Heine w jednym z wywiadów prasowych tak powiedział: „Dziwię się mocno, jak Sokrates mógł wśród wrzasków swojej żony myśleć o tak wzniosłych rzeczach”. I co tu się dziwić? – Wystarczy schować się do beczki! Problem zasadza się jednak w tym, że obecnie coraz trudniej o porządną beczkę.

Reasumując obie postacie należy podkreślić, że zarówno Sokrates jak i Twardowski nie słuchali złośliwych podszeptów tzw. publiki na temat ich żon, lecz uważali je za swoiste „cuda natury” i „bóstwa”, wierząc święcie w słowa Alfonsa Allaisa: „Kobieta jest cudem boskim, szczególnie, jeśli ma diabła za skórą”.

Na dowód głębokiej wiary Twardowskiego w swą małżonkę jeszcze do dzisiaj pokutuje powiedzenie: „zrobić się u fryzjera na bóstwo jak Twardowska”. Z powyższych przykładów pozwoliłem sobie wysnuć taki umoralniający morał: „Piękno kobiety to piękne piękno, ale nietrwałe” /J. Nestroy/.

Nic co dobre nie trwa wiecznie, więc po krótkim odrodzeniu się naród ponownie popadł ciemnotę i zacofanie, które objawiło się w całej Europie paleniem na stosach wszelkiego typu wiedźm i czarownic. Zdarzało się niekiedy, że czyniono to z pobudek profilaktycznych lub czysto altruistycznych. Przytoczę tu historię jednego XVII-wiecznego mieszczanina, który wyczytał gdzieś, że „kobieta kochana, to ta, której można zadać więcej cierpień” /E. Rey/. Należy dodać, że ów nieszczęśnik cierpiał przez 20 lat na tzw. syndrom braku uczucia. A ponieważ jako gorliwy chrześcijanin pragnął całym sercem pokochać wreszcie swoją połowicę, pobiegł więc do pierwszego z brzegu inkwizytora kłamiąc (w dowód miłości), że jego żonka zadaje się z jakimś bliżej nieokreślonym Biesem czy Borutą. Dołożył do tego zaznania na dokładkę własną teściową, aby i jej udowodnić, jak bardzo ją sobie ceni.

Patrząc później na „zadane im cierpienia” i na wesoło trzaskający ogień ofiarny, poczuł, jak po raz pierwszy od tylu lat zaczyna wzbierać w nim (dosłownie i w przenośni) płomienne uczucie do swej denatki-niebogi. Po zakończeniu uroczystości i zapłaceniu katu za doskonały gatunek drewna pobieżał z lekkim sercem  do znajomej gamratki (gamratka = pracownica salonu masażu dogłębnego), aby zlać obficie jej dziewicze łono łzami szczęścia i opowiedzieć o swej spóźnionej miłości.

Po przeczytaniu tej pouczającej dykteryjki nie należy mniemać, że wszystkie podobne uroczystości miały w sobie „zbożny cel” jak opisany wyżej przypadek. Trzeba jasno zdać sobie sprawę z tego, że często topiono lub palono tzw. wiedźmy z pobudek czysto egoistycznych.

Po tej mrocznej nieco epoce „zlodowacenia” uczuć u jednych a „rozpalenia” u drugich, doczekaliśmy się wreszcie epoki Oświecenia, ale o tym już za miesiąc w następnym pouczającym odcinku.


Aleksander Wietrzyk