Jan Czekajewski
Cztery miesiące temu napisałem artykuł pod tytułem „Ameryka w Głębokim Kryzysie”. Z zainteresowaniem przeczytałem komentarze do tego artykułu, zwłaszcza pochodzące od Polaków w Kraju albo żyjących w Ameryce zaledwie kilka lat. Na ogół muszą to być ludzie młodsi, którzy wyrośli w komunizmie, którego nienawidzili i dla których Ameryka, jak Gen. Anders na białym koniu, przybierze ratować Europę i Polskę w szczególności ze wszelkich kłopotów, w tym także od siermiężnego komunizmu. Ze mną jest sprawa nieco inna. Co prawda komunizmu nienawidziłem, ale już sama wojna w Wietnamie stawiała dla mnie znak zapytania, co do jej słuszności. Jeszcze wtedy, będąc młodym człowiekiem uważałem, że wojna z komunistami w Wietnamie jest słuszna, ale bez udziału tam Amerykanów. Jeśli Wietnamczycy nie dadzą sobie rady, mimo pomocy finansowej i uzbrojenia, to jest to już sprawa czysto wietnamska. Teoria „domina”, wedle której po upadku Wietnamu upadną kolejne kraje Azji Południowej do mnie nie przemawiała, tak jak nie przemawiało do mnie przejmowanie kontroli nad kolejnymi krajami Afryki Centralnej (Uganda, Etiopia, Angola itp.) przez Związek Radziecki. Wiedziałem, że te kraje stanowić będą takie obciążenie finansowe dla mało wydajnej gospodarki radzieckiej, że przyczynią się do jej upadku. Nie pomyliłem się, aczkolwiek trzeba było zaczekać do interwencji sowieckiej w Afganistanie, kiedy ten próg wytrzymałości sowieckiego systemu został przekroczony i Związek Radziecki rozpadł się jak domek z kart.
Ciekawe, że teraz, ponad 40 lat później, Wietnam „komunistyczny” jest przyjacielem Ameryki i naszym największym zmartwieniem, jest sprawa konfliktu Wietnamsko-Chińskiego o złoża ropy naftowej wokół wysp Spratly na południu Morza Chińskiego. W tym konflikcie, my, czyli US, stajemy w obronie Wietnamu. Pytanie które sobie zadaję to, czy cała wojna która kosztowała US ponad 60 tysięcy ofiar, a Wietnamczyków, których nikt dokładnie nie policzył, chyba ponad dwa miliony, zarówno żołnierzy, partyzantów jak i ludności cywilnej miała jakiś sens. Ci którzy tą wojnę przeżyli mogą zadąć sobie pytanie, czy było warto walczyć w Wietnamie?
Wojny
Tak było kiedyś, i wydawało się, że Ameryka wyciągnie z tego właściwy wniosek. Że zacznie rozumieć ograniczenie swej potęgi. Niestety, woda sodowa uderzyła ludziom u władzy, takim jak George W. Bush, Dick Cheney, Paul Wolfowitz i Richard Perle do głowy. Wykorzystali to terroryści Arabscy, którzy zmontowali napad na World Trade Center 11 września 2001roku. Nastąpiła dziwna symbioza interesów. Reakcja Ameryki jakiej nie spodziewali się terroryści, którzy zmontowali ten zamach, była jak atak alergii od którego ginie zdrowy człowiek.. Z jednej strony społeczeństwo domagało się ukarania złoczyńców, z drugiej strony grupa „neo- konserwatystów”, bo tak ich nazwano, wykorzystała ten wypadek dla rozpętania dwu wojen w Afganistanie i Iraku nie licząc się ze specyfiką kultur ludzi tam zamieszkałych, licząc na łatwe zwycięstwo i zmontowanie tam rządów usłużnych ich interesom. Liczono na to, że brutalna przewaga militarna tak sterroryzuje ludzi tam zamieszkałych, że kraje te poddadzą się woli amerykańskiej, tak jak poddały się kraje Europy Wschodniej sowieckiej dominacji. Nie wyciągnięto wniosków ze stosunkowo niedawno przegranej wojny w Wietnamie, że wysłanie „białego człowieka” do kraju mającego uprzednie doświadczenie z białym kolonializmem, zacementuje opór i sprawi, że utworzenie wiernych „satelitów” niemożliwym. Zapomniano, że cena życia w krajach o kulturze mahometańskiej jest inna niż w Europie lub w Ameryce i że koszt prymitywnej miny, wyrobu domowego kosztuje 1/100 jeśli nie mniej od skomplikowanych metod jej unieszkodliwienia. Przywódcy polityczni Ameryki nie wałczą z Talibami czy Al-Kaidą. Walczą młodzi ludzie z dołów społecznych, głównie tacy którzy nie mogą znaleźć pracy. Reszta społeczeństwa dała się łatwo nabrać i kilka lat temu ich samochody były oblepione żółtymi plastykowymi kokardami z napisem: „ Ja popieram naszych żołnierzy!”. Dziej, 10 lat później, tych żółtych kokardek już nie zobaczysz. Może jeszcze znajdzie się jakiś stary samochód ze starą naklejką, której zdjęcie wymagałoby specjalnego zabiegu. Ci ze znajomych Polaków, których ostrzegałem, że „wojny kosztują” tłumaczyli, że wojna z Arabami ma sens, ponieważ ich „nie lubią”. Zapomnieli, że na dłuższą metę, wojny mogą kosztować ich prace, jeśli kraj zbankrutuje, a już do tego ma bardzo blisko. Szczególnie łatwo im było im lubić wojnę, jeśli to nie ich synowie podlegali obowiązkowej służbie wojskowej.
Dawni przyjaciele, dzisiaj wrogowie.
Dzisiaj, 25 września 2011 roku czytam w poczytnym The New York Times, że zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych pochodzi nie tylko od Al-Kaidy, ale od byłych „przyjaciół”, Talibów którzy walczyli razem z nami przeciwko Sowietom. Jeden z nich to Haqqani podobno działający w porozumieniu z pakistańskim wywiadem. Coraz częściej słyszymy, że Pakistanowi nie można ufać i że Pakistan stal się naszym wrogiem. Zabicie Bin Ladena na terytorium Pakistanu, bez porozumienia z Pakistanem, spowodowało dalsza rozbieżność interesów amerykańskich i pakistańskich. Z obserwacji prasy amerykańskiej wygląda na to że stosunki amerykańsko- pakistańskie przechodzą w otwarta wrogość. Dla zbalansowania Pakistanu , Stany Zjednoczone zacieśniają przyjaźń z Indiami. Obydwa kraje, Indie i Pakistan, sobie nawzajem wrogie, maja bomby atomowe. Konflikt miedzy nimi może doprowadzić do konfliktu atomowego, pierwszego od czasu zrzucenia bomb na Hiroszimę i Nagasaki. W świetle tego wojna w Afganistanie jest mało ważna i nie do wygrania, aczkolwiek może doprowadzić do wielkiej wojny atomowej. Jeśli chodzi o Irak, to nie wygląda, aby Amerykanie pozwolili na jego zupełną niezależność, aczkolwiek rząd w Bagdadzie ku utrapienia Stanów Zjednoczonych zacieśnia stosunki z Iranem, który jest naszym i Izraela głównym wrogiem.
Rewolucja w krajach Afryki Północnej, tak zwana „Wiosna Arabska” powoduje dodatkowe przetasowanie kart i wygląda na to, że nowe rządy rebeliantów, będą mniej zależne od Stanów Zjednoczonych, niż uprzedni dyktatorzy. Tylko należy patrzeć, jak rewolucja zmiecie z tronu Sułtanów Arabii Saudyjskiej, którzy od 60 lat byli ostoją potęgi dolara i dyktowali ceny ropy naftowej wedle wskazań Stanów Zjednoczonych. Czy potęga wojskowa Stanów Zjednoczonych będzie w stanie dyktować politykę tych krajów, pozostaje wątpliwe.
Podatki
Prezydent, Obama na którego głosowałem i na którego liczyłem zawiódł moje nadzieje. Dzisiaj 19 września 20111 w wystąpieniu TV wygłosił. Ze „milionerzy musza płacić za zadłużenie Kraju”. Aczkolwiek nic nie mam przeciwko milionerom plącącym podatek porównywalny do klasy średniej, dziwne było że Prezydent nie wspomniał o 50% innych podatników którzy nie płacą żadnych podatków federalnych. Nie z powodu oszustwa, ale zgodnie ze wszystkimi przepisami. Ich dochody po odliczeniu należnych im odliczeń nie kwalifikują ich do żadnego podatku. W Europie istnieje podatek VAT , który dolicza się do każdego produktu wyprodukowanego i który płaci konsument. W USA podatku VAT niema. Istnieje obawa, że jeśli 50% podatników nie płaci żadnego podatku, wobec tego ich glosy mogą zaważyć na nieskończenie wysokim podatku nie tylko dla milionerów i miliarderów ale dla całej klasy średniej. Komunizm może zapanować w US drogą demokratyczną, poprzez wybory. Należy tutaj przypomnieć, że Hitler także doszedł do władzy na drodze demokratycznych wyborów.
Bezrobocie.
Prezydent Obama zdaje sobie sprawę z rosnącego bezrobocia. Oficjalna liczba 9% bezrobotnych obejmuje tylko tych którzy są rejestrowani jako bezrobotni i szukają pracy w przedziale czasu na jaki im zezwala fundusz kompensaty bezrobotnych. Co z innymi, którzy po 1,5 roku nie znaleźli pracy i przestali jej szukać. W niektórych okolicach faktyczne bezrobocie przekracza 20%. Co z tymi, którzy nigdy pracy nie znajdą, gdyż ich firmy zamknięto i produkcję przeniesiono do Chin? No to mętną odpowiedz ma Prezes General Electric, którego Obama wybrał jako swego doradcę ekonomicznego. Słyszałem jego wypowiedzi na TV i zdziwiony byłem, że jego przedsiębiorstwo, GE, musi budować fabryki tam, gdzie jest zbyt na jego produkty. Zbyt jest w Chinach, wiec większość inwestycji G.E. ma miejsce w Chinach. Co maja wiec robić robotnicy amerykańscy? Jeśli Prezydent Obama dobiera sobie takich doradców, których interes jest w utrzymaniu dochodowość ich własnych przedsiębiorstw, bez względu na dewastacje rynku pracy w USA, kryzys może się tylko pogłębić i eksplodować rewolucją, która zniszczy nasz wszystkich łącznie z wielkimi przedsiębiorcami jak General Electric.
Dlaczego administracja US nie da wyraźnych ulg dla przemysłu domowego? Dlaczego inwestycje nie idą w kierunku ulg podatkowych dla inwestycji w badania naukowe i opracowania nowych produktów w rodzimych amerykańskich przedsiębiorstwach?
Dlaczego prawo imigracyjne wyrzuca z naszego kraju tych zagranicznych studentów, którzy otrzymali doktoraty w USA?
Dlaczego masę pieniędzy ratujących ekonomie poszło w ratowanie banków poprzez QM1 i QM2 ( QM1 i QM2 to nie nazwy transatlantyków, ale wielkie dotacje rządowe, głównie dla banków) a niewiele w reperacje dróg i infrastruktury? Czyżby absurdalna obawa, że obcięcie premii bankowców zaważy na stracie ich „talentów”? Jakach talentów, które nie przewidziały katastrofy jaką ci utalentowani bankowcy spowodowali, nie tylko w USA ale którą zarazili całą Europę?
Mógłbym tak narzekać jeszcze długo. Czas jednak kończyć. Miejmy nadzieję, że ludzie którzy nami rządzą rozumieją problemy z jakimi się Ameryka boryka. Jeśli się mylę, to żyjemy na krawędzi katastrofy.