O rany! Przyznaję bez bicia… UTYŁAM

 

 BYK

 W dzieciństwie nie marudzi nad talerzem jak inne dzieci, wręcz przeciwnie – rodzicom puchną uszy od jej ustawicznego „daj na loda” lub „kup mi cukierek”. W szkole zyskuje z mety ksywę „gruba”, lecz nie ma z tego powodu żadnych kompleksów.

Kolekcjonerka książek kucharskich. W jej domu wszystko kręci się wokół szaszłyków, befsztyków, przetworów, wypieków i przekąsek, a potrawy jej autor­stwa to poematy godne królewskiego stołu. Z latami za­mienia się, niestety, w beczkę tłuszczu, która nie mieści się ani w maluchu, ani w małżeńskim łożu. Pytana, dla­czego nie zacznie się wreszcie odchudzać, odpowiada z właściwą sobie prostodusznością, że woli być gruba niż głodna. Z czasem lekarze zaczynają bić na alarm, bo kręgosłup nie wytrzymuje kilogramów cielska. Rów­nież małżonek błaga, by nieco schudła, gdyż wstyd mu przed kolegami, że związał się z takim monstrum.

Przestraszona perspektywą gorsetu ortopedycznego, zawału serca i rozpadu małżeństwa, oznajmia, że od dzisiaj się odchudza i raz na zawsze wyrzeka się kolacji. Mimo że wieczorami faktycznie nic nie je, wskazówka na łazienkowej wadze nie wychyla się w lewo nawet o milimetr. Za to w prawo coraz dalej. Tę niepojętą zagadkę rozwiązuje w końcu ktoś z do­mowników, gdy idąc w nocy zrobić siusiu, zerknie przypadkiem do kuchni. Zobaczy tam panią domu (nierzadko przy wygaszonym świetle) objadającą się z apetytem ulubionym wędzonym boczkiem!

CDN –wkrótce, na naszym portalu.