OTIS CLAY – 50th ANNIVERSARY

Otis

 

 

Otis Oczekiwanie na koncert z okazji 50-lecia pracy scenicznej OTISA CLAYA trwało kilka miesięcy. Pierwotnie  odbyć się miał w czerwcu, w okolicy Dnia Ojca.

Czerwiec w Chicago to początek serii rozmaitych festiwali muzycznych.

W mieście i na przedmieściach. Festiwali mniejszych i większych. Zapełnienie kilkutusięcznej sali widownią bywa w tym okresie wyjątkowo trudne. Oficjalnie śmierć jednego z wykonawców spowodowała przesunięcie terminu na jesień.

Te kilka miesięcy oczekiwania dały mi możliwość odwiedzenia miejsc związanych z pobytem OTISA CLAYA w Chicago. Ich adresy wraz z otaczającym je klimatem, oraz fragmenty tekstów utworów w kolejności ich wykonywania za chwilę – najpierw o miejscu tego benefisu.

UIC Forum to oczywiście część UIC Pavillion, a UIC Pavillion należy do tego uniwersytetu, który niejako “zamordował” ideę MAXWELL STREET.

Skrzyżowanie ulic Halsted i Maxwell, z targowiskiem będącym kolebką chicagowskiego bluesa musiało ulec ekspansji UNIVERSITY OF ILLINOIS.

Nie pomogły protesty ludzi świata całego /czyli bluesowego/, daremna okazała się głodowa śmierć Jimmiego Lee Robinsona. Nie ma i już nigdy nie będzie Maxwell Street, jak wówczas gdy OTIS CLAY przyjechał do Chicago. Był to rok 1956-ty, zamieszkał pod adresem-119 East 45th Street. Dom ten obecnie wygląda tak jak i wtedy. Kwartały podobnych do siebie ubogich domków, których mieszkańcy uważali targowisko na Halsted i Maxwell za błogoslawieństwo. Tam,  mogli zaopatrzyć się w niezbędne artykuły taniej a zważywszy wszechobecność bluesowych grajków również przyjemniej.

Teraz to już historia. Historia obecna na kilku fotogramach w UIC Forum, a jakże. Kilku czarnych, oglądających wraz ze mną te zdjęcia, dzieliło sie spostrzeżeniami: “…o, tego pamiętam…; tu kupowałem…; a pamiętasz jak tam byliśmy?…” itp. I tego rodzaju publiczność zaczęła wypełniać salę UIC Forum, nieśpiesznie, jakby falami, opóźnienie sięgało 90 minut.

Sala UIC Forum to 3000 miejsc siedzących, gdy słynny prezenter radiowy HERB KENT z V103 FM zapowiedział pierwszego wykonawcę, wypełniona była w trzech czwartych. DJ SNEED zapowiedziany jako znany i lubiany, czyli super charakteryzował się tym, że kolebał się rytmicznie. Czyli niczym szczególnym. Miał za to ze sobą trzech raperów, którzy rapowali tak jak umieli. Brzydkie słowa na razie nie padły jakby były zarezerwowane dla MILLIE JACKSON, o czym później.

Jednym z trzech raperów okazał się syn OTISA CLAYA Mark, który gdy zasiadał za perkusją miał już na sobie elegancki garnitur, rapuje się bowiem lepiej w koszulach kraciastych.

W celu umożliwienia zamiany rapera na soulowo-bluesowego perkusisty miejsce na estradzie oraz uwagę publiczności zajęło dwóch prezenterów: wspomniany już HERB KENT oraz drugi, imieniem CASPAR.

Odbył się test pobliczności- sprawdzenie, czy jesteśmy z tej samej, tzn. starej szkoły. Odśpiewać więc należało a capella kilka najbardziej znanych szlagwortów Barry White’a, Tamptations, Sama Cook’a oraz odpowiedzieć na pytanie, niezwykle podchwytliwe – czy “Billy Jean” to blues jest czy nie? Po odpowiedzi, która stwierdzała, że “Billy Jean” to blues jest jak trzeba, obaj prezenterzy przywolali na scenę wokalistkę o imieniu FELICIA J.

Pochodząca z Chicago a rezydująca w Los Angeles FELICIA J radośnie wykonała dwie soulowe pieśni, po czym podzieliła się z publicznością stwierdzeniem, że jest to jej pierwszy występ poza Los Angeles. Nie powinna tego była robić, bo ze strony  widowni usłyszała w odpowiedzi, że “mamy nadzieję i ostatni”.

Jak widać zatem, atmosfera koncertu jak na razie pozostaje w dolnych strefach stanów średnich. Nie przeszkadza to następnemu wykonawcy – the VICTORY TRAVELERS. Gospelowy chór ze znakomitą sekcją podnosza atmosferę natychmiast. Przychodzi im to o tyle łatwo, że w swym modlitewnym śpiewaniu nie wywołują Jezusa i Ducha Świętego, Jesus and Holy Ghost jest już z nimi. Wydało się w pewnym momencie, ze pomiędzy wykonawcami z the VICTORY TRAVELERS przewinął się  nawet duch JAMESA BROWNA, który skwitował to co działo się do tej pory gromkim: “TALKIN’ LOUD AND SAYIN’ NOTHIN'” – po czym zniknął, pozostawiając osoby Jesus and Holy Ghost miarowo kołyszące się na tle nienagannych, łososiowych w delikatną beżową kratkę garniturów śpiewaków the VICTORY TRAVELERS.

Efekt SACRUM został osiągnięty przez ten zasłużony dla ziemi i nieba asamble. Nikt z obecnych nie był w stanie przewidzieć, że zakończy się ten spektakl PROFANUM.

Ale przedtem CASPAR zapowiada MZ. JOI. Prywatnie żona prezentera V103 FM CASPARA śpiewa dwa utwory normalnie, czyli na wysokim poziomie to jednak nie wystarcza. Tak jak nowoczesna, głównie przecież sportowa hala UIC Forum nie wydaje się być przyjazna tym dzwiękom, tak też i publiczność pozostaje nieporuszona.

Jakby dla przywołania ducha CHITLIN’ CIRCUIT CASPAR częstuje i publiczność i wykonawców pieczonymi żeberkami, pod  sceną jegomość w kapeluszu raz po raz wykonuje szereg figur tanecznych..

Pojawienie się na scenie HERBA KENTA znamionuje, że czas na szacownego jubilata. OTIS CLAY z właściwą sobie klasą i swobodą przedstawia zespół, dziękuje wszystkim za obecność, przekomarza się chwilę z HERBEM KENTEM, zaczyna śpiewać…

I tak jakby to było w LIBERTY BAPTIST CHURCH /ulica 49-ta i Martin Luther King Drive/, gdzie w każdą niedzielę dla wielotysięcznej publiczności Otis prowadzi ponad 70-cio osobowy chór, tak i tutaj publiczność i scena stają się jedno.

Słyszymy “I WANNA BE WITH YOU…”, pamiętam, że te słowa zauważyłem na upstrzonych gangowymi grafitti resztkami budynków w okolicy 13-tej ulicy i Christiana, tam mieszkał OTIS CLAY czas jakiś.

“WHEN HEART GO COLD…” zdarza się wszystkim, ale Otisowi mniej – pomiędzy utworami OTIS CLAY przedstawia obecne tu z nim dwanaścioro jego dzieci.

Tym bardziej przejmująco brzmi “I GOT LONELY SOMETIMES…” Wspomniany wcześniej tancerz jest obecnie w stanie euforii, demonstrując figury taneczne, które są fuzją blues dance z reakcją po dotknięciu czarownika voo-doo… W sposób niezamierzony, ten bezimienny tancerz jest wskaźnikiem emocji wytwarzanych na scenie.

Płyniemy już wysoko w soulowo-bluesowych obłokach gdy słyszymy: “I CAN TAKE YOU TO HEAVEN TONIGHT…”  ( Zabiorę cię dziś w nocy do nieba…), nienaganna dykcja Otisa, sposób frazowania zaczerpnięty z najlepszych wzorców DEEPSOUTH GOSPEL nikogo nie pozostawia obojętnym.

http://www.youtube.com/watch?v=hlGk3Ea3x84

 Chciałoby się mieć Otisa na dłużej, ale przedstawia on już dwóch chłopców, swoich wnuków, jeden z nich zasiada za perkusją, drugi gra na klawiszach a BRANDON CLAY intonuje “I GOT SUNSHINE…”.

Słowa “I WAS BORN BY THE RIVER…” podnoszą widownię z siedzeń, bo wiemy, że usłyszymy za chwilę “CHANGE IS GONNA COME…” a na zmianę czekamy wszyscy.

         Jak i w życiu OTISA CLAYA tak i w kulturze, którą reprezentuje zmiana ta dokonuje się bardzo powoli. Kilka dni przed koncertem, o którym mowa nazwisko OTISA CLAYA zostało uwiecznione na MISSISSIPPI BLUES TRAIL. Pochodzący z Delty, na muzycznym życiu Chicago odcisnął Otis największe brzemię. Nie tylko wykonawca, ale też animator tej sceny. Jedna z inicjatyw, która była jego dziełem to NEW CLUB UNIVERSE /Kilpatrick i Madison/, który otworzył na początku lat 80-tych.

O tym i o innych faktach związanych z jego drogą mówią obecnie na scenie i dzieci OTISA CLAYA i wnuki. Jedna z córek odczytuje decyzje władz miasta Chicago o uznaniu dnia 29-go października DNIEM OTISA CLAYA.

Jeszcze tylko serdeczne przywitanie się Otisa z BOBBY BLUE BLANDEM, i najlepszy muzycznie set tego wieczoru się rozpoczął.

BOBBY BLUE BLAND na siedząco, ale wokalnie bez zarzutu przedstawił meddley swoich hitów. Najgorętszą reakcję wywołały “MEMBERS ONLY” oraz “MEMPHIS SUNDAY MORNING”.

Zespół BOBBY BLUE BLANDA przyćmił precyzją i brzmieniem wszystko to co słyszeliśmy do tej pory. Tancerz podsceniczny osiągnął stan amoku.

Pod sceną zaistniała jeszcze jedna postać. Znajoma z “GENE’S PLAYMATES LOUNGE”, czyli zaraz obok obecnej rezydencji OTISA CLAYA 4245 West Cermak Road, wielbicielka soulu i bluesa, zaprzyjaźniona i z Otisem i z CICERO BLAKIEM obecnym na widowni, wdała się w dyskurs z BOBBY BLUE BLANDEM, który musiał być bardzo zabawny, bo śmiejąc się musiał przestać śpiewać. Jego set dobiegał zresztą końca.

Po rapowym rozpoczęciu, sakralnym wprowadzeniu, soulowo-bluesowym rozwinięciu przyszedł czas na PROFANUM finału.

jackson I nikt nie wymawia słowa na F… z większym smakiem niż MILLIE JACKSON. Kilka F padło na okoliczność, że w ogóle tu jest, po czym F skomentowało fakt, że musi występować nie ze swoim zespołem. Intonuje soulową balladę, po czym zostawia muzyków z tym co grają i rapowo komentuje wszystko co działo się do tej pory, ogranicze się do jednego tylko cytatu “BITCHES GOT GOIN’ ON…”.

W sumie nie zaśpiewała żadnego utworu w całości. Zespół podgrywał w tle gdy MILLIE JACKSON przywoływała z przeszłości tradycje STORYTELLING. A historie, które opowiadała ociekały zmysłowością, jakże przecież bluesową.

Millie Jackson-I Had To Say It (Live)

http://www.youtube.com/watch?v=KeODUgi2GMA&feature=related

 

Millie Jackson – If Loving You Is Wrong – Live 1984

http://www.youtube.com/watch?v=cZ13jHp7_P4

 

Jezus z Duchem Świętym przebywali już zapewne na bezpiecznych, z góry ustalonych pozycjach, czyli gdzieś w okolicy garderoby the VICTORY TRAVELERS, gdy MILLIE JACKSON po obdarowaniu publiczności kilkoma dodatkowymi słowami na F bez żalu opuściła scenę.

Intencją organizatorów było jak się wydaje uhonorować 50-lecie OTISA CLAYA cała gama klimatów związanych z muzyką, której poświęcił życie. Całość przypominała MINSTREL SHOW, od SACRUM do PROFANUM, z emocjami, których nie można się wstydzić.

Po owacji na stojąco, w drodze ku wyjściu, jedna z osób ocierając łzy powiedziała: “LONG LIVE OTIS BABY…”

http://www.otisclay.net/

Clay