Sala na drugim piętrze pubu Bedford w Londynie była pełna. W drzwiach i na korytarzu stali ludzie, którzy z ciekawością i niecierpliwością zaglądali do środka. Było już po dziewiętnastej, kiedy na zaimprowizowaną scenę wyszedł Adam Siemieńczyk – główny organizator dzisiejszego wydarzenia. Niepotrzebne było nagłośnienie, wszyscy umilkli, chociaż jeszcze chwilę temu żywo rozmawiali z dawno nie widzianymi znajomymi. Bo w Światowych Dniach Poezji chodzi właśnie o ludzi – ich relacje i twórczość.
Na emigrację udajemy się z różnych powodów. Najczęściej perspektywy dostępne w kraju nie są wystarczające. Z moim gospodarzem było podobnie, najpierw współpracował z galerią sztuki w Paryżu. Później przeniósł się do Londynu, do miejsca gdzie była prawie cała jego rodzina, „jechałem tam jak do domu” – mówi Adam Siemieńczyk, bo o nim mowa, na emigracji żyje od 2002 roku. To przedstawiciel nowej emigracji ludzi, którzy otwarci są na otaczającą ich kulturę oraz świetnie radzą sobie w kontaktach z mieszkańcami. Do tego nie zapominają o własnych tradycjach i kraju ojczystym. Są wykształceni i świadomi swojego położenia. Z emigracji czerpią coś więcej niż tylko zarobki – sami chcą tworzyć rzeczywistość ich otaczającą.
Dlatego od trzech lat odbywają się Światowe Dni Poezji w Londynie – organizowane przez grupę poetycką PoEzja Londyn tworzoną przez rodzeństwo – Adama Siemiepodobałńczyka i Martę Siemieńczyk Brassart. Zaczynali od działalności promując język polski i współczesną poezję polską tworzoną w kraju i na emigracji. Spotkania poetyckie z dziećmi w szkołach, w prywatnych domach, pierwsze nagrania, druki, audycje radiowe. Po kilku miesiącach odezwał się do nich Alek Wróbla z propozycją by zorganizowali wieczór poetycki. Zgodzili się, Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie zaoferował im scenę w Jazz Cafe POSK, kilku zaprzyjaźnionych muzyków zgodziło się wystąpić. Zaprosili gości wśród których był Aleksander Nawrocki, redaktor Poezji dzisiaj i organizator Światowych Dni Poezji UNESCO w Polsce. Zaproponował, aby wydarzenie było prapremierą spotkania w Warszawie. „Stąd ŚDP” – wspomina Adam.
Pierwsza edycja wydarzenia odbyła się 22 lutego 2011 roku pod nazwą „Mój JESTEM kawałek podłogi”. Pozwoliła odkryć wielu, świetnie piszących ludzi z emigracji. Adam i Marta wspólnie przyznają, ze takie spotkania są potrzebne „przez kilka pierwszych lat ludzie odnajdują się w nowej sytuacji, szukają stabilnej pracy, kształtują swój styl życia. Potem zaczynają się odzywać potrzeby społeczne. Okazuje się, że nie da się przeniknąć na drugą stronę tożsamości i przestać być Polakiem. Poznanie języka angielskiego to początek, później rodzi się potrzeba języka ojczystego w którym dana osoba wychowała się i wzrastała”. PoEzja Londyn realizuje projekty, które zapewniają kontakt z językiem polskim, ale przede wszystkim z innymi ludźmi – o podobnych zainteresowaniach i pasjach, którzy nie mogą spotkać się w innych okolicznościach.
Tegoroczne Światowe Dni Poezji w Londynie odbyły się pod koniec marca. Rozpoczęły się pierwszego dnia wiosny, późnym popołudniem, w sali na drugim piętrze pubu Bedford. Zanim wszyscy zainteresowani znaleźli się na miejscu, część osób poznała się w domu Marty i Adama zaledwie trzy stacje metra dalej. To bezsprzeczne centrum zarządzania gospodarzy, tu odbywały się pierwsze spotkania poetyckie, tutaj narodziła się ich idea. W ich domu pierwsze kroki kieruje się do kuchni. Na ścianach wiszą obrazy, książki leżą w wysokich stosach na każdej możliwej powierzchni. Świeże kwiaty stoją w wazonie na stole i słoiku obok zlewu. Na kuchence dogotowuje się bigos – Adam częstuje nim wszystkich gości. Niby proste, polskie danie, ale emigrantom przywodzi wspomnienia z kraju, a przyjezdnym z Polski pozwala poczuć się jak w domu.
„Dom” pod tą nazwą odbyły się tegoroczne ŚDP i trzeba przyznać, że idealnie wpasowuje się w charakter imprezy. Sala w Bedford była dopiero początkiem – ludzie witali się i rozmawiali. Zdecydowana większość już się zna i nie widziała się od jakiegoś czasu. Niektórzy nieco na uboczu, znaleźli się tu po raz pierwszy, z ciekawości – szybko się adaptowali do ogólnej atmosfery. Znajomi znajomych i sami gospodarze witali nowo przybyłych oraz przedstawiali ich pozostałym.
„Kariatydy w Londynie” rozpoczęły się z małym opóźnieniem. Adam powitał przybyłych. Swoje wiersze zaprezentowali poeci emigracji i zaproszeni goście. Anna Maria Mickiewicz, Tomasz Wybranowski i Marta Boros deklamowali własne utwory w języku polskim, a anglojęzyczni goście z widowni odczytali tłumaczenia. Rozalia Aleksandrowa z Bułgarii, przedstawiła nie tylko swoje wiersze, ale także Teorię Poezji Kwantowej. Opiera się ona na zapisaniu wiersza tuż po tym jak przyjdzie natchnienie, bez żadnych późniejszych zmian. „Jeśli nie postawiło się przecinka, oznacza to, że nie powinno go tam być. Nawet jeśli gramatyka mówi inaczej” – tłumaczyła mi następnego dnia Rozalia. „Gdy wiersz przychodzi do głowy, jesteśmy w konkretnym stanie, nie można nic zmienić, bo wiersz zależny jest od tego stanu” – mówi, – „dlatego nie można przetłumaczyć wiersza, bo tłumacz nigdy nie będzie w takim samym stanie jak poeta w chwili pisania.”
Punktem kulminacyjnym była premiera pierwszego tomiku poezji Marty Brassart o tytule „Kariatydy” – spektakl poetycko-muzyczny przygotowywany był bardzo długo. Ostatnie szczegóły omawiany były kilka dni wcześniej, przy stole w kuchni domu Marty i Adama. Erwin Michalec specjalnie zaprojektował stroje z ręcznie malowanymi tkaninami. Czarnoskóre modelki zaprezentowały ubiory, a następnie wspólnie z Martą jej wiersze. Autorka czytała je po polsku, modelki w języku angielskim. Widzowie byli zachwyceni oprawą muzyczną i świetlną, ale najwięcej emocji budziły młode kobiety, które zgodziły się wystąpić w pokazie. Bo część z nich nie jest nawet profesjonalnymi modelkami, niektóre zajmują się modą, inne wolą nauki ścisłe, trzy z nich jest miss własnych krajów – wszystkie łączy poezja, to ona sprawiła, że spotkały się tego dnia w małym pubie w Balham. Resztę wieczoru poświęcono debiutantom – każdy kto chciał mógł zaprezentować na scenie swoje wiersze, w przyjaznej i miłej atmosferze. Część gości zostało do późnych godzin, trudno było im się rozstać, ale miasto też ma swoje ograniczenia – nie każda linia metra kursuje całą noc.
Sobotę można nazwać dniem podróży. W różnych pociągach trzeba było spędzić co najmniej kilka godzin. Nikomu to nie przeszkadzało. O godzinie 10 odbyło się spotkanie w Polskiej Szkole Przedmiotów Ojczystych. Mała grupa poetów z różnych krajów, między innymi z Bułgarii i Ukrainy, zaprezentowała się dzieciom, rodzicom i nauczycielom. Młodzi uczniowie także mogli wyrecytować woje wiersze, spotkanie połączone było z konkursem poetyckim. Na zakończenie Maciej Krzysztof Dąbrowski zagrał kilka swoich utworów. Spotkanie ze sztuką zakończyło się dla dzieci, ale nie dla poetów. Większa część razem z Adamem udała się na warsztaty do Norwood Junction. Pozostali wrócili z Martą do domu by pomóc w przygotowaniu wieczoru.
Dojazd z zachodniego Londynu na południowy wschód zajął ponad godzinę i trzy przesiadki. Jedną można było pominąć, ale nikt nie zorientował się w porę. W niewielkiej sali nad klubem zebrali się już poeci z grupy Poets Anonymous, dołączyła do nich grupa pod przywództwem Adama i wszyscy mogli wziąć udział w tegorocznej edycji Europejskich Dialogów Poetyckich. Spotkanie prowadziła Anna Maria Mickiewicz wspólnie z Tedem Smithem-Orrem.
Tematem wiodącym były „Mosty”. I mosty zostały zbudowane. Poeci czytali wiersze po polsku, ukraińsku, bułgarsku i angielsku. Kto z Polaków, bądź innych nieanglojęzycznych gości miał tremę, zawsze mógł liczyć na prezentację swojego tekstu po angielsku przez któregoś z członków grupy Poets Anonymous. Okazało się, że bariery językowe można łatwo przełamać, wystarczy chęć i trochę determinacji. Szczególnie gdy tematy są wszystkim bliskie – wielkim entuzjazmem cieszyły się utwory humorystyczne o psach i kotach. Widzowie podzielili się na „kociarzy” i „psiarzy” o czym czuli się w obowiązku poinformować przed odczytaniem swoich wierszy – nawet jeśli mało miały one wspólnego ze zwierzętami. Podziału nikt nie brał jednak na poważnie, był to element humorystyczny – śmiech pomógł rozładowywać stres i tremę. Dobry humor i domowe przekąski zbudowały przyjazną atmosferę i trudno było zebranym się rozstać. Było to jednak nieuniknione, bo sala zarezerwowana była jedynie do godziny 18.
Ostatni punkt dnia odbywał się w domu Adama i Marty -„PoEzja na zielonym dywanie”. Około dwudziestu gości zgromadziło się w małej kuchni. Marta razem z pomocnikami nie próżnowała. Uprzątnięto książki, stół sprytnie złożono i przesunięto pod ścianę. Przygotowano ciepły posiłek dla tych, którzy nie byli od rana w domu. Panowała luźna i przyjacielska atmosfera. Niektórzy dyskutowali na schodach lub w korytarzu, inni wyszli na małe podwórko. Kuchnia była miejscem łączącym wszystkich. Tutaj można było zaopatrzyć się w szybką przekąskę, kieliszek z winem czy kubek herbaty. Wygłosić swój wiersz, czy pochwalić się debiutanckim (lub kolejnym już) tomikiem wierszy. Tematem głównym była poezja.
Adam razem z Martą stoją najbliżej aneksu kuchennego. Dyskutują o niedzieli i tym co dotychczas udało się zrobić. „I o to tu chodzi” – mówi Adam gdy podchodzę do nich – „ludzie, rozmowy, nawiązywanie znajomości i przyjaźni. To jest największa wartość, byśmy rozmawiali, by móc umożliwić rozmowy innym. By inny mogli rozwinąć skrzydła” – dodaje. Pytam czym są dla niego Światowe Dni Poezji „możliwością zaproszenia przyjaciół z różnych stron świata i spędzenia z nimi czasu. Jest realizacją marzenia, by zrealizować marzenia. Zdarza się, że zaproszenie, pobyt wśród nas, wystąpienia na scenie, druki, wywiady tym właśnie są dla niektórych” – odpowiada. I rzeczywiście tak jest, ludzie poznają się i rozmawiają. Niektórzy zaczynają wierzyć w swoją poezję, która wcześniej wydawała im się grafomanią. Wszyscy poznają ludzi z którymi mogą dzielić się opiniami i uwagami na tematy ich interesujące. Bo poezja jest jednym z nich, żyje i funkcjonuje obok każdego, ale nie każdy ją zauważa.
Światowe Dni Poezji w Londynie pozwalają poezję dostrzec i zrozumieć ludzi ją tworzących. Wydarzenie pomaga wypromować poetów znanych i debiutujących. Wszystko odbywa się w przyjaznej atmosferze ludzi życzliwych, pasjonatów. Poeci różnych narodowości, często nie potrafiący mówić wspólnym językiem, potrafią się porozumieć i zrozumieć. Siebie i swoją poezję. Nie byłoby to możliwe bez Adama i Marty, którzy trzy lata temu postanowili założyć PoEzję Lonydn mającą promować i pielęgnować język polski. Dzięki nim powstało wydarzenie, które łączy ludzi pomimo językowych barier.
Zdj. 1. (autor Renata Cygan) Kariatydy w Londynie, modelki czytające poezję na „Kariatydach w Londynie”.
Zdj. 2. (archiwum) Poeci w drodze. Na zdjęciu: Jerzy Paruszewski, Тетяна Винник, Paweł Rzonca, Juliusz Erazm Bolek, Łucja Fice, Rosalia Aleksandrowa, Anna Bajguz, Dima Czakova, Barbara Gruszka-Zych, Aleksanedr Nawrocki, Adam Siemieńczyk.
Zdj. 3. (autor Renata Cygan) Adam Siemieńczyk i Marta Siemieńczyk Brassart.