Może więc w kontekście nadchodzących świąt Bożego Narodzenia inny pocieszający aforyzm: “Rozkosze stołu są przywilejem każdego wieku, każde kondycji, każdego kraju, każdego dnia, mogą być w zgodzie z wszelką przyjemnoścu i one na ostatek są nam pociechą po utracie innych”.
Rozkosze stołu doceniali już starożytni. -po historii przeszedł Lukullus (ok. 110-56 r.p.n.e.), rzymski wódz i polityk, słynący z bogactwa, kolekcjonerstwa, pięknych ogrodów w Rzymie i przede wszystkim wystawnego życia. Orgie i uczty były głównymi rozrywkami starożytnych Rzymian. Walcząc z nudą, przy dysponowaniu odpowiednimi kwotami, urządzali oni całonocne bachanalia, rywalizując z sobą w “komponowaniu” pomysłowych dań. Goście biesiadowali na leżąco, po dwoje, po troje lub więcej na jednej kanapie. Na podłodze grzęzło się do kolan w płatkach róż, niewolnicy rozpylali egoztyczne wonności: piżmo, cybet, ambrę.
Nieokiełznaniu i ekstrawagancjom nie było końca. Pewien antyczny pan domu podał np. cielaka faszerowanego prosięciem, prosię – jagnięciem, jagnię – kurczakiem, kurczaka – królikiem, królika – popielicą itd., a wszystko to jako jedno danie w kolejności malejącej, jedne w drugich aż po pawi móżdżek i język flaminga. Ot, wyrafinowanie! Doznawanie rozkoszy stołu to przywilej ludzi. I tych antycznych i współczesnych. Wśród nich możemy wyróżnić wybrańców zmysłu smaku – smakoszy, łasuchów, obżartuchów, w końcu żarłoków.
No właśnie – radosne, rozjarzone tysiącem światełek, pachnące świerkowymi i sosnowymi igłami Boże Narodzenie tuż, tuż.
I co? No cóż, to nie będą najłatwiejsze dni dla naszych żołądków. Te smakowite mięsiwa, zawiesiste sosy, opływające majonezem sałatki, inkrustowane bakaliami, przekładane maślanymi masami ciasta. W kąt pójdą ascetyczne diety, racjonalne żywienie, narzucony reżim. Jakże odmówić przy gościnnym stole jeszcze jednego plastra soczystej szyneczki, rolady, sernika, a te grzybki w ostrej zalewie…
Żołądek wiele zniesie, ale nie wszystko. Wśród żywieniowców panują duże rozbieżności na temat możliwości trawiennych przewodu pokarmowego. Jedno jest jednak bezsporne: właściwe łączenie pokarmów, gdyż trawienie każdej substancji odbywa się stopniowo i wymaga innego enzymu.
OTO NIEKTÓRE GENERALNE ZASADY:
♦ Nie należy produktów białkowych i skrobiowych popijać sokami z kwaśnych owoców, ani też herbatą z cytryną. Złą rolę spełni także w takim zestawieniu sałatka przyprawiona na kwaśno.
♦ Sok najlepiej wypić 20 minut przed posiłkiem, a nie w trakcie (najlepiej na śniadanie).
♦ Nie powinno się łączyć w jednym posiłku mięsa, jajek i mleka, gdyż utrudnia to proces trawienia poszczególnych substancji białkowych.
♦ Alkohol utrudnia trawienie białka, podobnie jak cukier, który w ogóle nie sprzyja trawieniu innych pokarmów.
♦ Nasz organizm funkcjonuje w określonym rytmie biologicznym i sugeruje, co lubi robić w dzień, a co w nocy. Dotyczy to także jedzenia.
♦ Tylko zjedzone o właściwej porze pokarmy będą służyły, a nie szkodziły. Najlepsze godziny do przyjmowania posiłków to 6:30-9:30, 12:30-15:00, 19:30-21:30.
Chcąc uniknąć nieprzyjemnych skutków biesiadowania możemy skorzystać z ziół ułatwiających trawienie. Mogą one być dodawane do potraw albo zażywane profilaktycznie przed, w trakcie, albo po jedzeniu.
Do najskuteczniejszych należą: nasiona kminku, kopru włoskiego, korzeń chrzanu, ziele angielskie, słodka papryka, owoce jałowca, borówka, brusznica.
Zioła najlepiej przyjmować w zestawie, tzn. zemleć je razem i zjadać około pół łyżeczki, sugerując się menu biesiady. Przy tłustych deserach dobry jest zestaw przypraw korzennych: goździki, imbir, cynamon, kardamon, wanilia.
Domowym raphacholinem nazywają znawcy mieszankę sproszkowanego majeranku i kminku. Jest to świetne antidotum na sensacje po tłustym, obfitym jedzeniu, skuteczne przeciwko zgadze i wzdęciom.
Jeszcze wdzięczne zjawisko jakim jest kac (często X gigant…, no bo “rybka lubi pływać” i “chluśniem bo uśniem”). Katzenjammer (wyr. niemiecki) oznacza złe samopoczucie nazajutrz po przepiciu, kociokwik, przykre otrzeźwienie, niesmak do samego siebie (czy to kac moralny?). Ból rozsadzjący czaszkę, nudności, wymioty, biegunka, to najczęstsze objawy porannego kaca.
Najlepiej delikwenta zapytać dlaczego tyle wypił, dlaczego stracił umiar? Ale, skoro to już się stało, przykre następstwa trzeba złagodzić.
Skutecznym, choć zupełnie nie wykorzystanym lekiem na kaca jest ruch na świeżym powietrzu. Bieg, szybki marsz, nawet spacer – pomogą nam bardziej niż leżenie i jęczenie na kanapie. Wysiłek fizyczny przyspiesza procesy przemiany materii i organizm prędzej uwalnia się z toksyn. (Oczami wyobraźni już widzę te barwne grupki skacowanych osobników, odzianych w firmowe dresy, biegające i snujące się po chicagowskich parkach i nad taflą Michigan!).
A póki co, skoro go już masz, no tego kaca, weź letni prysznic, kładź na głowę zimne okłady. Popijaj powoli wodę mineralną wzbogaconą jonami magnezu, sok pomidorowy (zawiera potas), z czarnej porzeczki (witamina C). Ratuj się sokiem z poczciwej kapusty, kwaśnym mlekiem lub jogurtem, które mają działanie odtruwające.
Z ziół najlepsze są herbatki z szałwii i skrzypu polnego, albo mniszka lekarskiego. Ponieważ alkohol wywołuje niedobory witaminy C i B, a także magnezu i litu, warto je uzupełnić w potrawach lub tabletkach.
Pmiętajmy także, że oprócz uciech suto zastawionego stołu istnieją również inne, równie przyjemne, wszak “nie samym chlebem człowiek żyje” (chodzi także o ten “chleb w płynie”). I choćbyśmy się zażegnywali, że w tym roku ograniczymy wszystko do minimum, stoły, jak zwykle, będą się uginały, a biesiadnicy z błogością będą pałaszować smakowite specjały.
Byle nie skończyło się na przejedzeniu i przepiciu oraz na wzywaniu karetki pogotowia (przyjadą także “firemani”, a takiego skandalu nie chciałaby pod swoim domem sama pani Dulska z tragifarsy G. Zapolskiej…) – czego czytelnikom ” WWW.POLISHNEWS.com i sobie życzę.
M.G.W.