Odcinek pierwszy: „Przygotowanie do podróży”
Tak, to opowieść o pani Danucie, 28 lat temu, 10 grudnia 1983 roku, bo choć odbierała ona Pokojowego Nobla dla swojego męża wśród światowej elity, w atmosferze dla niego i dla niej wręcz entuzjastycznej, to jednak ONA SAMA musiała sprostać odpowiedzialności, która na niej wówczas spoczywała. Warto o tym wspomnieć dziś w okresie Bożego Narodzenia, zwłaszcza, że mamy na to jako świadectwo, jej własne słowa w książce „Danuta Wałęsa – Marzenia i tajemnice (opracował Piotr Adamowicz)” (Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2011).
A oto wyjątki z jej relacji.
„Ani rok 1982 ani 1983 nie były łatwe. Następne lata nie były lepsze. Jednak dzień 10 grudnia 1983 roku był dla mnie nie tylko wielkim przeżyciem ale i wynagrodzeniem za samotność, za udręki, poniżenia i złośliwości, których osobiście doznałam w stanie wojennym. Mam na myśli uroczystość odebrania Pokojowej Nagrody Nobla.
„Dziś, gdy podsumowuję swoje dotychczasowe życie, muszę przyznać, że właśnie ta uroczystość w Oslo, oprócz oczywiście spotkań z Ojcem Świętym, Janem Pawłem n, była dla mnie jedną z najważniejszych i najradośniejszych chwil w życiu, dla mnie, dla Danuty Wałęsy, żony Lecha Wałęsy.
„Przyznanie Nobla miało wartość nie tylko dla męża, ale dla całej Polski i Polaków, a także dla wszystkich ludzi żyjących w komunizmie. Było dowodem uznania dla naszej walki o wolność, wskazaniem, że polska Solidarność jest ważna dla całej ludzkości, bo daje nadzieję innym ludziom żyjącym w państwach komunistycznych.
„Nobel jest bardzo ważną nagrodą za konkretne dokonania. Przyznam, że z tego powodu nie do końca rozumiałam uzasadnienie przyznania Nobla panu Barackowi Obamie w 2009 roku.
„W mojej ocenie mąż powinien dostać Nobla rok wcześniej, w 1982 roku. Był zresztą wymieniany jako jeden z kandydatów. Oczywiście, w październiku 1983 roku bardzo się ucieszyłam. Jakże mogło być inaczej. Ale Nobel w 1982 roku był dla mnie największym marzeniem. Gdy mąż był internowany. W narodzie panowała taka niemoc, taki smutek i przygnębienie! Uważałam, że gdyby w 1982 roku dostał tę nagrodę, to naród by odżył. Byłam zawiedziona. Dla mnie Nobel w 1982 roku miałby większą wartość niż tylko dla mojej rodziny, także dla narodu. Wiem, że badacze dziejów uważają, że z perspektywy czasów dobrze się stało, że Nobel został przyznany w 1983 roku. Oni mają swoją ocenę a ja mam swoją, i proszę pozwolić mija mieć.
„Tego dnia, gdy miano ogłosić, kto dostanie Nobla, mąż pojechał na ryby, a może na grzyby, a za nim dziennikarze. Tak że w domu był spokój. O Noblu dla męża dowiedziałam się z Wolnej Europy. A może ktoś z biura mi o tym powiedział ? Ta historia została już dawno opowiedziana i napisana. Nieznana jest inna. O tym, ze to ja mam pojechać do Oslo, dowiedziałam się od jakiegoś dziennikarza albo od kogoś z biura. Tak, dowiedziałam się od osoby trzeciej, nie od męża. On ze mną na ten temat w ogóle nie rozmawiał. Nie zapytał, czy chcę jechać, czy czuję się na siłach. Swoją decyzję ogłosił na jakiejś konferencji prasowej, i po wszystkim.
„Mąż obawiał się, że komuniści pozwolą mu wyjechać po Nobla, ale już nie pozwolą, żeby powrócił do Polski. Że będzie musiał pozostać na emigracji, podobnie jak pan Aleksander Sołżenicyn. Nawet dziś, po latach, trudno stwierdzić czy taki scenariusz mógłby być realny, ale wtedy należało się z nim liczyć, gdyż komuniści potrafili być bezwzględni.
„Gdy mąż wrócił do domu, chyba mu powiedziałam: ‘Ale żeś wymyślił z tym moim wyjazdem do Oslo’. Ale nie było dyskusji. Powiedział, ze już zdecydował. A ja się nie buntowałam. Skoro mam jechać, to pojadę. Niczym automat, maszyna. Jak w wojsku. Rozkaz i wykonać. Zresztą od załatwiania trudnych rzeczy, zawsze byłam ja. Obecnie tak sądzę. Wtedy nie zastanawiałam się nad tym, że jestem od wykonywania pewnych jego zadań, których on sam nie był w stanie wykonać. Albo wolał, żeby wykonywała je kobieta. Oczywiście dla jego dobra.
„Nikt nie pytał czy fizycznie i psychicznie podołam. Lecz jestem człowiekiem, który podejmuje wyzwania i wykonuje rozkazy w stu procentach. Jeżeli trzeba byłoby podnieść w tamtych czasach tysiąc kilogramów, to też bym podniosła, bo trzeba.
„Uważałam, że małżeństwo polega na tym, że dwoje ludzi, którzy są razem, musi się uzupełniać, pomagać sobie wzajemnie. Mój mąż jednak nie myślał w tych kategoriach. Przyznaje z wyrzutem. Mówiłam sobie: ‘Ja jestem turem, który wszystkiemu podoła. Ja wszystko potrafię, wszystko umiem. A jak nie umiem, to się nauczę’. Po pewnym czasie mąż sam zaczai mówić: ‘Ty wszystko potrafisz, ty wszystko możesz’.
„Z perspektywy lat uważam, i bardzo mu za to dziękuje, że w taki sposób zostałam jakby wrzucona na głęboką wodę, w której albo utoniesz, albo popłyniesz.
„Tego dnia, gdy zdecydował o moim wyjeździe, nic nie czułam. Zbyt wiele się nie zastanawiałam – musze, to pojadę. Dopiero po pewnym czasie uświadomiłam sobie, że przecież do wyjazdu, takiego wyjazdu, należy przygotować sobie różne niezbędne rzeczy, jak i samemu emocjonalnie się przygotować.
„Gdybym wtedy zaczęła się za bardzo zastanawiać, analizować, czy dam sobie rade, jak wypadnę przed kamerą, jak będę się poruszać, jak będę wyglądała, wpadłabym w panikę i w życiu bym nie pojechała.
„Gdy dziś zastanawiam się nad tym, kim wtedy byłam, nie wiem, jak potrafiłam sobie poradzić. Byłam żoną Wałęsy, ale zarazem tylko kurą domową. Dom, zakupy, dzieci, szkoła, wywiadówki a nie wielki świat. Nie wiem, skąd w tamtym czasie brałam siłę do życia, działania.
„Gdy wyjeżdżałam przyszedł ksiądz (Franciszek) Cybula (spowiednik Lecha Wałęsy – ZB). Powiedział abym poszła do spowiedzi i nie bała się, jak mam się zachować, co mówić. Przekonywał, że wszystko będzie dobrze, że wszystko przyjdzie w odpowiednim czasie.
„Do spowiedzi chyba nie poszłam, nawet nie pamiętam, czy się modliłam, czy się przeżegnałam przed wyjazdem, gdyż później przeczytam coś wielkiego. Myślę jednak, że czuwał nade mną Duch Święty albo jakiś dobry anioł mną się opiekował.
“Wyjeżdżając po Nobla, pomimo że z synkiem, wyjeżdżałam po raz pierwszy sama. Panu Mazowieckiemu komuniści nie dali paszportu. Nie miałam żadnego doświadczenia. Na miejscu, w Oslo, pomagała mi Magda Wójcik, już świętej pamięci. Pracowała w Solidarności, stan wojenny zastał ją podczas zagranicznej delegacji i pozostała na Zachodzie, pomagając opozycji. Oprócz Magdy byli również inni ludzie, którzy mnie prowadzili. Mąż powiedział, że będę tam miała wszystko przygotowane. Przygotowanie przygotowaniem, ale jednak trzeba z siebie coś dać, trzeba być sobą, trzeba umieć się zachować.
„Jednak z chwilę gdy on wydał ten rozkaz do wyjazdu, zaczęłam tworzyć swój obraz. Nie pojadę do Oslo jako Danuta, żona Lecha Wałęsy, lecz pojadę tam jako Danuta, kobieta Polka. Kobieta, która będzie reprezentowała polskie kobiety. O, Danuta Wałęsa, reprezentantka polskich kobiet. Miałam wtedy na myśli, a i teraz podobnie, nie polskie kobiety, żony panów komunistów, żyjące w luksusowych warunkach, lecz te zwykłe Polki wychowujące dzieci, pomagające mężom, próbujące poradzić sobie w trudnym czasie, w jakim wtedy znajdowała się Polska.
(Dokończenie nastąpi)
http://www.zygmunt-broniarek.com/