Ratownik górski TOPR -u, Bartłomiej Gąsienica-Józkowy.
Foto: Ania Navas
Bartłomiej Gąsienica-Józkowy.
Ratownik górski, aspirant na instruktora opowiada o trudnej pracy ratowników.
AUTOR: Ania Navas
Na początku września 2017 w ramach zakopiańskiego festiwalu 13 Spotkania z Filmem Górskim został zorganizowany Dzień Otwarty TOPR-u i zwiedzanie heliportu na Kamieńcu. O trudnej pracy ratowników górskich opowiadał Bartłomiej Gąsienica- Józkowy, który już od siedmiu lat łączy swoją pasję i miłość do gór z ratowaniem ludzi, którzy ulegli wypadkowi lub zasłabli w Tatrach. Oto jego relacja:
„Wymogi w ratownictwie górskim są naprawdę duże. Trzeba się wspinać, trzeba dobrze jeździć na nartach, nosić ciężkie nosze z rannymi i to praktycznie w każdych, nawet najbardziej niesprzyjających warunkach pogodowych.
Śmigłowiec TOPR-u w akcji.
PHOTO: archiwum TOPR
Jeśli chodzi o zawodowych ratowników górskich, to w każdym miesiącu pracujemy praktycznie 2 tygodnie wypracowując w ten sposób limit, czyli te przepisowe 168 godzin miesięcznie. Uzupełniają nas ochotnicy. Każdy z nich musi wykazać się aktywnością w TOPRZE przez 120 godzin rocznie, żeby nie stracić uprawnień.
Kobiety były nieobecne w działalności TOPR- przez ostatnie 30 lat. Teraz mamy dwie kobiety, które działają ochotniczo w naszej ekipie ratowników górskich. Jedna
jest przewodniczką, a druga to doktor anestezjolog po szkoleniach.
Cały czas musimy też dbać o formę fizyczną. Mamy tutaj w hangarze heliportu taką małą ściankę wspinaczkową i siłownię, poza tym każdy z nas musi też biegać i ćwiczyć we własnym zakresie. Przechodzimy okresowe badania lekarskie. Młodzi ratownicy co 3 lata, a ci starsi co rok. Co 6 miesięcy mamy obowiązkowe szkolenia dla ratowników górskich a oprócz tego organizowane są co jakiś czas szkolenia dodatkowe. Jeśli chodzi o limit wieku, to teoretycznie uznaje się wiek 35 lat, ale w praktyce pracują z nami ratownicy, którzy jednocześnie są instruktorami Polskiego Związku Alpinizmu i w wieku 40 lub 45 lat chcą być nadal ratownikami, cały czas działają w górach i są nam bardzo potrzebni z uwagi na nabyte doświadczenie.
Helikopter mamy tylko jeden, ale jest nam niezbędny. Jesteśmy w stanie szybko wyruszyć na akcję i szybko dowieźć na miejsce do szpitala ludzi potrzebujących pomocy medycznej.
Czasami, jak jest dużo wezwań w Tatrach, to przydał by się drugi helikopter, ale niestety finansowo nie możemy sobie na to pozwolić ze względu na wysokie koszty utrzymania. Na szczęście obecnie podlegamy pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, które przyznaje fundusze na serwisowanie tego helikoptera „ Sokół”, którym teraz latamy. Żeby tylko zawsze na niego były pieniądze, to będzie wszystko w porządku i sobie poradzimy.
Wnętrze kabiny pilota w śmigłowcu ” Sokół”.
Photo: Ania Navas
Śmigłowiec pali średnio 500 litrów paliwa na godzinę. Posiada 2 zbiorniki po 800 litrów, co pozwala utrzymywać się maszynie w powietrzu około 3 godzin bez tankowania. Przed upływem tego czasu wracamy zawsze do bazy i uzupełniamy zapas paliwa.
Mamy znakomitych, świetnie wyszkolonych pilotów. Teraz działa ich u nas chyba sześciu lub siedmiu. Na każdej zmianie jest dwóch pilotów i jeden mechanik.
Jeszcze do niedawna były stosowane z helikoptera tzw. „ techniki długiej liny”. Wyciągaliśmy np. taterników ze ściany na linie o długości 180 metrów. Był to można powiedzieć światowej klasy wyczyn. Tworzymy wspaniałą ekipę. Znakomici piloci, ratownicy pokładowi i ratownicy górscy na ziemi współdziałają bardzo sprawnie i na ogół takie akcje odbywają się szybko. Jesteśmy w stanie odpowiedzieć w ciągu dnia wielokrotnie na zgłoszenia w obszarze Tatr.
Obecnie mamy wyciągarkę na śmigłowcu z linką 59 metrową, więc czasem tej długości brakuje. Dlatego zamówiliśmy inną wyciągarkę z linką 90 metrową, co znacznie ułatwi nam sprawę, szczególnie jeśli chodzi o akcje, gdzie musimy wydostać taterników po jakimś urazie bezpośrednio ze ściany.
Najgorzej jest, kiedy nie sprzyjają warunki pogodowe. Wiatr powyżej 20 m/sek jest już bardzo niebezpieczny.
Ale czasami zdarzało się, że lecieliśmy w takich warunkach, żeby kogoś ratować. Było to możliwe kiedy kierunek wiatru był stały i nie powodował rozkołysania maszyny. Najgorsze są gwałtowne uderzenia wiatru z tyłu lub z boku.
Generalnie to decyzja należy do pilota. Nawet jeśli maszyna wystartuje i lecimy już w góry, a pilot mówi, że jest źle, to wracamy. Nie możemy ryzykować lekkomyślnie życia ekipy ratowniczej i utraty jedynego helikoptera.
Nie oznacza to, że ofiara wypadku pozostanie bez żadnej pomocy. Wtedy działamy klasycznie, jak to się u nas mówi „ działamy z buta”, czyli po prostu idziemy w góry pieszo niosąc ekwipunek ratowniczy aby dotrzeć do potrzebujących pomocy.
Mamy również cztery specjalnie wyszkolone psy. A dwa nowe są jeszcze w trakcie szkolenia. Sprawdzają się zwłaszcza w sytuacjach lawinowych, gdzie szybko należy odnaleźć zasypanych ludzi.
Śmigłowiec ” Sokół” w zakopiańskiej bazie na Kamieńcu. Autorka artykułu Ania Navas
Foto: Maja Swiderski.
Jeszcze gorzej jest kiedy panują w górach warunki burzowe. Wtedy desantowanie się na linie z helikoptera może być dla ratowników bardzo niebezpieczne. Można również zostać porażonym prądem. Pamiętam taką akcję, kiedy spadło z grani małżeństwo. Ona na jedną stronę, a on na drugą i wtedy jak wysiadaliśmy ze śmigłowca i chciałem odebrać nosze, to tak „ kopał prąd”, że nie mogłem utrzymać tych noszy, tak były naelektryzowane. Podobnie jak opuszcza się ratowników na linie i muszą się wypiąć z haka, to jest to czasem duży problem. Trzeba opuścić ten hak do ziemi, żeby on się rozładował. Tak, że warunki burzowe są dla nas bardzo nieprzyjemne, ale dajemy radę.
Poza tym są w Tatrach strefy szczególnie niebezpieczne dla lotów helikoptera ratunkowego. Zalicza się do nich Zawrat, zwłaszcza od strony północnej oraz Rysy, gdzie zawirowania wiatru są niezwykle gwałtowne.
Na dzień dzisiejszy, czyli do drugiego września 2017 od początku roku byliśmy wzywani do 638 wypadków górskich, co z perspektywy lat poprzednich wcale nie jest dużo. Nie wliczamy w to wypadków narciarskich na stokach. Dla przykładu powiem, że w samej Białce Tatrzańskiej zarejestrowano w ubiegłym sezonie zimowym ponad 1000 wypadków narciarskich.
Jeśli chodzi o wypadki typowo górskie, to mijające lato było wyjątkowo spokojne. Mamy nadzieję, że wzrasta świadomość przeciętnego turysty udającego się w góry.
A tak na wesoło, to powiem, że „ tyle ludzi było tego lata w górach, że jak ktoś miał spadać, to ktoś z tłumu go złapał”.
To właśnie dzięki ofiarności, doświadczeniu i odwadze ratowników górskich i pilotów TOPR-u turyści, którzy coraz liczniej odwiedzają Tatry mogą czuć się bezpiecznie. Należy im się podziękowanie za to, że zgodnie z słowami przysięgi ratowniczej „bez względu na porę roku, dnia i stan pogody” pomagają tym , którzy będąc w górach znaleźli się w niebezpieczeństwie.
www.fundacja.topr.pl