Senat Wirginii już ją przyjął w zeszłym miesiącu, głosami Republikanów i przy sprzeciwie demokratycznej mniejszości. Gubernator Bob McDonnell był wielkim zwolennikiem tego pomysłu kilka lat temu, więc zapewne ustawę podpisze i Wirginia jako ósmy stan przyjmie przepisy o obowiązkowym badaniu przed aborcją.
Przeciwnicy aborcji mają nadzieję, że kobieta podczas USG zmieni zdanie i zrezygnuje z aborcji. Argumentują też, że skoro chce unicestwić rozpoczynające się nowe życie, to niech przynajmniej zobaczy, co zamierza przerwać. Wtedy dopiero będzie w stanie dokonać świadomego wyboru, jeśli płód nie będzie się jej wydawał czymś abstrakcyjnym. A do namysłu będzie miała aż 24 godziny, bo tyle trzeba, zgodnie z nowym prawem, odczekać między USG a zabiegiem aborcji.
Ustawa z Wirginii jest łagodniejsza niż jej poprzedniczki z Oklahomy czy Teksasu, które wymagają od ginekologów, żeby ustawić monitor frontem do przechodzącej badanie kobiety i zmusić ją do oglądania obrazu. Jednak podczas badania musi być słyszalne bicie serca płodu, co oznacza, że czasami konieczne będzie inwazyjne USG – z sondą wprowadzaną do pochwy kobiety. Sonda jedynie przykładana do brzucha nie jest w stanie dobrze pokazać płodu poniżej trzeciego miesiąca, kiedy przeprowadzana jest większość aborcji.
– To rodzaj gwałtu na kobiecie usankcjonowanego przez władze stanowe – uważa Charniele L. Herring, demokratyczna deputowana do stanowego parlamentu, która jest ustawie przeciwna. Inwazyjne USG wywołuje spore kontrowersje opinii publicznej, dlatego niewykluczone, że gubernator McDonnell, zanim zdecyduje się ustawę podpisać, zgłosi poprawki. Zwolennicy prawa do aborcji uważają, że jeśli kobieta nie życzy sobie, żeby coś wpychać do jej własnego ciała, to należy takie życzenie uszanować.
McDonnell jest ostatnio obserwowany szczególnie uważnie nie tylko w Wirginii, ale w całej Ameryce, bowiem poparł kandydaturę multimilionera Mitta Romneya w wyborach prezydenckich, a nawet w styczniu zaangażował się w jego kampanię w Karolinie Południowej. Jest wymieniany jako jeden z najpoważniejszych kandydatów na republikańskiego wiceprezydenta.
Odwieczne amerykańskie wojny kulturowe, najczęściej dotyczące aborcji i antykoncepcji, wróciły podczas tegorocznej kampanii wyborczej. Jest to o tyle zaskakujące, że najważniejszymi problemami Amerykanów są kryzys i bezrobocie. Jednakże republikańscy kandydaci w walce o partyjną nominację muszą licytować się o to, kto jest “jedynym prawdziwym konserwatystą”, żeby zdobyć głosy najbardziej prawicowych wyborców. Romney’owi wyrzucano np., że kiedyś poparł prawo do aborcji dla ofiar gwałtu.
Na początku lutego protesty Republikanów wywołało rozporządzenie prezydenta Baracka Obamy, które zmuszało pracodawców – wszystkich bez wyjątku – do zapewnienia pracownikom darmowej antykoncepcji w ramach pakietu ubezpieczenia zdrowotnego. Uderzało to w chrześcijańskie szpitale, uniwersytety i organizacje dobroczynne, ponieważ chrześcijanie potępiają antykoncepcję, a byliby niejako zmuszani do jej finansowania (z obowiązku zwolniono tylko kościoły). – Nikt w Ameryce nie powinien nigdy być zmuszany do wyboru między łamaniem prawa a łamaniem przykazań religijnych – mówi Mitch McConnell, szef mniejszości republikańskiej w Senacie.
Ostatecznie pod ogniem krytyki Obama ugiął się i cofnął rozporządzenie, które miało wejść w życie za pół roku. Trwają poszukiwania rozwiązania, które nie wywołuje dyskomfortu chrześcijan – prawdopodobnie to firmy ubezpieczeniowe będą musiały obowiązkowo oferować kobietom dostęp do antykoncepcji.
Źródło: esculap.pl/Gazeta Wyborcza