Tego lata wojna wisiała w powietrzu, czuliśmy jej zapach, niemal materialna obecność, to dziwne uczucie, ale ludzie którzy zbierali się wieczorami w domach, w ogrodach, na gankach po to, aby podyskutować o aktualnej sytuacji – o zbliżającej się do nas długimi krokami wojnie; przywodzili na myśl stada wędrownego ptactwa szykujące się do odlotu w nieznane dalekie kraje.
Pierwszego września 1939 roku nie było rozpoczęcia roku szkolnego, nie było radości pierwszoklasistów, nie było akademii szkolnych – były nadzieje,
obawy i rozterki.Byla niezłomna wiara w papierowe sojusze, był szaleńczy, poetycki opór, poszukiwania przenoszących się z miejsca na miejsce Komend Uzupełnień Wojskowych, były drogi wypełnione mrowiem przerażonych, zagubionych ludzi. Był wróg, który parł od zachodu, północy i południa.
Panika, która rodziła się w pierwszych dniach września, pchnęła nas na te czarne wstęgi dróg, po których jak spieniona, wzburzona rzeka płynął potok ludzkich nieszczęść, niosący wszystko co można było wziąć w pospiechu.
Ludzie spali w rowach, dzieci ciągnęły wózki z całym dobytkiem swoich rodziców, brakowało jedzenia, gospodarze z przydrożnych chałup za kubek wody brali po złotówce. Po gorączce tych pierwszych wrześniowych dni, zmitrężeni, pozbawieni nadziei ludzie powracali do swoich domów. Tyle że, te nasze domy, które jeszcze wczoraj stały na polskiej ziemi, nazajutrz po powrocie były już tylko częścią niemieckiej strefy okupacyjnej.
Wielu nie wróciło ginąc po drodze, z głodu, z wycieńczenia, od kul nieprzyjaciela. Wszyscy liczyliśmy, że wojna nie potrwa długo, najwyżej kilka miesięcy, że przyjdzie pomoc z zachodu. Nikt nie przypuszczał, że czarna noc okupacji będzie trwała prawie sześć lat. Nikt tym bardziej nie spodziewał się, że zaledwie po siedemnastu dniach naszego nieszczęścia ze wschodu nadciągnie inny, równie nieludzki wróg, nieprzyjaciel tak nieprzejednany, do tego stopnia spotworzony, że az trudno objąć go zdrowym rozumem.
Nasi rodzice (mojej mamy), krewni, znajomi mimo to wciąż mieli nadzieję, ufali że sąsiedzi którzy związali się z nami sojuszem rychło nadciągną i wybawią nas z tej opresji. Wierzyliśmy w siłę Polskiego Wojska, że wojna potrwa tak krótko jak w piosence, którą wszyscy wtedy śpiewali: “Nikt nam nie ruszy nic, nikt nam nie weźmie nic, bo z nami Śmigły, Śmigły Rydz.” Tymczasem nic nie zwiastowało naszych optymistycznych zapowiedzi.
I w tych warunkach trudno to dziś pojąć, nasz entuzjazm, bojowy duch który się w nas obudził był tak wielki, do tego stopnia silny, aż z biegiem lat obrósł w legendę i dziś jest częścią naszego narodowego etosu.
Nawet 15-letni chłopcy rwali si do walki, razem z dorosłymi mężczyznami całymi dniami, niekiedy nocą poszukiwali wciąż ustępujących pod naporem wroga Komend Uzupełnien Wojskowych. Niestety nie zdążyli. Wróg już rozlał się po całym kraju jak spragniona ludzkiego nieszczęścia, mściwa, czarna rzeka.
Nastały lata głodu, strachu, obozów i przymusowej 12-godzinnej pracy. Pracować musiały nawet dzieci. Jedni w kraju, inni wywożeni do Rzeszy,
nie ma chyba ani jednej polskiej rodziny która wyszłaby cało z wojennej hekatomby.
Ja (moja mama) z rodzicami, rodzeństwem i swoim ukochanym pieskiem rozpoczęliśmy wędrówkę w kierunku na Kraków, gdzie w podolkuskiej wsi koczowaliśmy przez dwa tygodnie, a później był powrót i straszliwy szok przy pierwszym spotkaniu z Niemcami. Wszystko działo się przy wysadzonym moście. Niemcy pomagali nam przejść przez rzekę. To, co tam zobaczyliśmy, pogrążyło nas w otchłani lęku, beznadziei i rozpaczy, z której po dziś dzień trudno się wydobyć.
Tam po drugiej stronie tłoczyli się Żydzi, którzy chcieli sforsować rzekę, aby schronić się w kościele. Daremnie, bo rozciągnięci tyralierą wzdłuż brzegu Niemcy strzelali do każdego kto wchodził do wody. Wkrótce rzeka była czerwona od krwi bezbronnych ludzi, prąd rzeki unosił kolejne ciała, które z pluskiem osuwały się w odmęt. Wszystkiemu towarzyszył straszliwy krzyk i terkoczący trzask wystrzałów. Nikt ich nie bronił, nie ratował, wszystkich skuły lęk i odrętwiająca rozpacz. Trudno wygnać z pamięci owo pierwsze spotkanie z najeźdzcą, z wrogiem tak okrutnym, nieludzkim i bezwzględnym, który tylko z nazwy i budowy ciała mienił się człowiekiem.
Po powrocie do domu zastaliśmy pustkę i ciemność, które rozlały się w naszych sercach i umysłach podsycając niewypowiedziany żal do tych którzy pozostawili nas samym sobie, do tych, którzy tak prędko pogodzili się z naszą podeptaną godnością.
Strach towarzyszył nam ciągle, za dnia, nocami, w ogrodzie, w łazience,
przy kuchni, wtopił się w naszą świadomosć, przywarł do znękanych wiecznie powtarzającym się pytaniem myśli – Kiedy po mnie przyjdą, kogo wywiozą,
co będzie jutro?
Niechetnie powracam do wspomnień z tamtych czasów, równie niechętnie opowiadam o moich lękach, tych które nie opuścily mnie do dnia dzisiejszego – o głodzie, o zimnie, drzeniu o niepewne jutrze. Nie chcę aby moi bliscy myśleli, że wszystko może się powtórzyć, że oni mogliby przeżyć to co stało się naszym udziałem. Pragę aby żyli w spokoju ducha i pewności jutra, bez lęku o siebie i swoich bliskich.
Na Kresach Wschodnich wojna wykwitła niespodziewanie 17 września, równo
z nadejściem świtu. Pierwsze zapłonęły Przygraniczne stanice KOP.
Później łuny pożarów rozswietlily poranne brzaski nad całą kresową dziedziną, oblekając zlękniony świt płaszczem rozgorzałej przemocy.
Tego dnia podnoszące się nad wschodem Polski słońce musiało poczuć się niepotrzebne w obliczu rozświetlającej tą część kraju nienawiści i podłości. Uczuć słusznie przypisywanych zdrajcom, tchórzom i niegodziwcom. Walki toczyły się sporadycznie, głównie pierwszego dnia, walczyli przede wszystkim żołnierze KOP.
Nazajutrz rozpoczęły się pierwsze aresztowania i łapanki, które trwały nieprzerwanie do końca października. Jako pierwszych aresztowano urzędników państwowych, dalej oficerów – tych którzy w trakcie działań bojowych nie dostali się do niewoli – policjantów, nauczycieli, leśników.
Sowieci zachęcali miejscową ludność ukrainską do wzięcia odwetu na “polskich panach”. Rozpoczęły się pierwsze pogromy, szczególnie krwawe zajścia miały miejsce na Wołyniu, i w województwach tarnopolskim i stanisławowskim.
Mojego ojca Sowieci aresztowali w październiku. Spotkaliśmy go dopiero
w 1946 roku w Legnicy.
Wrócił schorowany, nie mógł prawie chodzć. Pracował w kopalniach na dalekiej Syberii, cudem udało mu się dostać do polskiej armii gen. Berlinga.
Był skazany wyrokiem sądu sowieckiego, najpierw na karę śmierci, potem wyrok zamieniono na 25 lat ciężkich robót.
Prawdziwe piekło rozpoczęło sie z chwilą napaści Niemiec hitlerowskich na Związek Radziecki. Po rozpoczęciu wojny sowiecko-niemieckiej do naszego miasteczka wkroczyły oddziały węgierskie, wszyscy witaliśmy ich z niekłmaną ulgą ponieważ ich przyjście zapewniło nam pewne bezpieczeństwo od ukraińskich nacjonalistów, którzy w tych dniach zabrali się za wprowadzanie własnych porządków – organizowali policję, urzędy wojsko, w nadziei na własne państwo.
Przeliczyli się jednak. Niemcy po zajęciu tych terenów od razu pozamykali urzędy i posterunki policji, przejęli całą władzę administracyjną i tak niespełna po trzech tygodniach skończył się sen o niepodległej Ukrainie.
I tak rozpoczął się najstraszliwszy, najmroczniejszy chyba okres w dziejach polskiej ludności kresowej. Rozwscieczeni, oszukani i wykorzystani Ukraincy wyladowywali swoją złość na Polakach. Znów łuny pożarów rozświetliły kresowe niebo, znowu umierali ludzie. Nasz dom spalono, Banderowcy zabili babcię,
i ciężko ranili matkę. Wszystko odbyło się w nocy, po bandycku, kiedy nie bylo nas w domu, bo walczyliśmy z banderowcami na drugim końcu naszego miasteczka. Gdyby nie posterunki wojsk węgierskich wielu z nas – kresowych Polaków – nie ujrzałoby końca wojny. Madziarzy zawsze przybywali z ratunkiem, a widząc ich banderowcy i UPA, zaraz po pierwszym wystrzale pośpiesznie uciekali do pobliskich lasów, gdzie zwykle się ukrywali.
Kolonia Lipniki (gm. Berezne, pow. Kostopol). Zwłoki zamordowanych Polaków po napadzie UPA na kolonię 26 marca 1943 r. Fot. Sarnowski. Zdjęcia dzięki uprzejmości p. Henryka Słowińskiego. Fotografia z książki Ewy i Władysława Siemaszków pt. “Ludobójstwo” tom 2, str. 1294.
Trudno dziś mówić o tamtych dniach, jeszcze trudniej jest pamiętać daty, twarze ludzi, zdarzenia. Wszystko to zaciera się powoli w starzejącej się pamięci. Ale musimy o tym rozmawiac, ktoś powinien przechować nasze historie dla potomności. Może nastepnym razem nauczeni gorzkimi lekcjami z przeszłości nie pójdziemy za głupim podszeptem ideologii o której ktoś słusznie powiedział, że jeśli cieszy się uznaniem w panującym kraju, to z czasem sama staje się pojęciem panującym.
01.09.2002 Warszawa
_____________________________________________________________
Kazimierz J. Węgrzyn
MATKO BIAŁEGO ORŁA…CZERWIENI I BIELI…
Matko Boża Bezdomna idąca przez kresy
Matko spalonych domów popiołu i krwi
z wiatrem we włosach i łuną na twarzy
Matko tamtych tragicznch i bolesnych dni
i zburzonych kościołów… i bluźnierczych czynów…
i dworów gdzie zabrakło polskiego pacierza
Matko zdziczałych sadów gdzie piołun goryczą
zarasta szorstkie serca ludzkiego przymierza
Matko Oczekiwania na zgubionych drogach
gdzie szatan drogowskazy wyciął aż do pnia
gdzie ludzkie czyny ciasno splątane jak powróz
co ciężki kamień sumienia ciągną aż do dna
Matko Czułej Tęsknoty do polskich kapliczek
gdzie świergot dzieci radość roznosił wśród łąk
gdzie w imię boże ludzie gdy było potrzeba
splatali wieniec pomocy z pracy swoich rąk
Matko Bolesnych Ścieżek od krzyża… do krzyża
drogi od rany…do rany…i od łzy…do łzy…
gdzie cichy szept wśród trawy opowiada niebo
gdzie Requiem w krzyku ptaka nad polami drży
Matko Trudnej Nadziei i gorzkiej pamięci
obyśmy nigdy z lęku przed bliźnim nie drżeli
Matko Tych co odeszli i…Którzy zostali…
Matko Białego Orła…Czerwieni…Bieli…
RÓŻANIEC KRESOWY
zdrada i kłamstwo nie jest sztuką dyplomacji
Prawdą nie obrazimy bratniego narodu
rzeźnia ludzka – zwierzęce instynkty morderców
śmiertelny wiatr historii który wiał ze wschodu
my nie będziemy milczeć podle i tchórzliwie
więc nie mów o przykrości oraz dyplomacji
wobec tych co łączyli się w stada złoczyńców
aby dochodzić zemstą swoich krwawych racjii
cóż byśmy byli warci bez naszej pamięci
oraz naszego bólu co wyrósł z miłości
te dzieci będą wisieć na płotach pamięci
póki będzie nasz Naród niósł tarczę wolności
będziemy głośno płakać i mówić pacierze
na grobach naszych bliskich w spalonych kościołach
będziemy nad tą ziemią ogłuchłą i niemą
o sprawiedlwość i prawdę w ludzkie imię wołać
tchórze niech milczą nadal w imię dyplomacji
my na Polską Golgotę pójdziemy z godnością
ze świadomością krzyża…z Chustą Weroniki…
i z naszą dla Ojczyzny wiarą i czułością..
nasz krwawy modlitewnik…różaniec kresowy….
odmawiamy codziennie w imię ocalenia
…godności Twojej Matko…honoru i dumy
oraz w imię polskiego czystego sumienia….
Tzw. wianuszki z zamordowanych przez OUN-UPA polskich dzieci.
Zdjęcie przedstawia jedno z drzew polnej alei, nad którą upowcy zawiesili transparent z napisem w przekładzie na język polski: “Droga do wolnej Ukrainy”, Tarnopol, prawdopodobnie 1943 r.