Ziemia Łomżyńska, jest mi bardzo bliska…

Nieśmiało zadałem sobie pytanie: Czy mam prawo wypowiadać się w kwestii Jedwabnego, kiedy to właśnie tylu naukowców różnego pokroju, jak też i najróżnorodniejszych publicystów, łącznie z tymi, którzy chcieli „upiec” na tym ogniu swoje jawne lub skryte plany typu politycznego z finansowymi włącznie.

Ziemia ta jest mi bardzo bliska…

Urodziłem się w czasie drugiej wojny światowej 9 km od Jedwabnego,10 od Stawisk, 8 od Radziłowa i 18 km od Wizny. Spędziłem dzieciństwo we wsi Przytuły, gdzie najpierw mieszkaliśmy z dala od wsi, a potem w jej centrum. Moi krewni mieszkali w Radziłowie, Jedwabnym, Wiźnie, Zanklewie, gdzie przyszła na świat moja mama. Była przyjaciółką Dobkowskich, którzy przechowali Żydów. Dotychczas czuję się uczuciowo związany z tymi terenami. Myślę, że rozumiem psychikę tych ludzi jako jeden z nich mimo doktoratu na Sorbonie, czy ponad trzydziestoletniego pobytu poza granicami Polski (zresztą prawie co roku jeżdżę do Polski). Z nostalgią wspominam pagórkowate tereny, okalające lasy czy strumyki, lub też rzeki: Biebrzę odległą o kilometr od Radziłowa, jak również Narew, przepływającą przez Wiznę.

Jak zwykle bywa, pierwszymi nauczycielami dawnej i tej najnowszej historii Polski byli moi Rodzice. Z rozrzewnieniem wspominam opowiadania ojca, który jako młody chłopiec wyjechał do Francji na zarobek, aby zdobyć pieniądze na kupno ziemi, bo zawsze marzył o kilkudziesięciohektarowym gospodarstwie. Jeśli chodzi o mnie, to byłem we Francji nie jako wyrobnik, ale już jako stypendysta rządu francuskiego w celu pogłębienia studiów uniwersyteckich.

Wojenny terror

Pamiętam, jak ojciec opowiadał mi o swej kampanii wrześniowej, o ucieczce z niewoli niemieckiej, jak też o przymusowych robotach w Niemczech hitlerowskich, czy o strasznym terrorze podczas okupacji, którego sam doświadczył na własnej skórze.

Do dziś brzmi mi w uszach jego powiedzenie: „Jak coś się Niemcowi nie podobało, to albo bił, albo strzelał”. Opowiadał mi oczywiście o tragedii Żydów w Jedwabnem czy Radziłowie, wspominał też o Wiźnie. Wspominał mi o tych Niemcach, którzy jechali z Radziłowa do Jedwabnego kilkoma furgonetkami (5-7) lub samochodami. Niestety, dokładnie nie pamiętam jego opowieści. W każdym bądź razie zapamiętałem, że byli dobrze uzbrojeni, a na przyczepie mieli zainstalowany cekaem. Wspominał też często Stawiska, bo właśnie urodził się w Sokołach 5 km od Stawisk. W swoim miejscu urodzenia spędził młodość, tj. do czasu wyjazdu do Francji. Opowiadał mi o Żydach handlujących z jego ojcem, czy też przyjeżdżających do zamożnych gospodarzy w Sokołach. Wspominał kiedyś również, jak jechał do swego brata w Radziłowie dwa tygodnie po spaleniu Żydów w tamtejszej stodole. Czuł jeszcze straszny smród spalonych ludzkich ciał, jak również widział niepochowane w ziemi szczątki ciał ludzkich.

Z kolei moja mama mówiła mi o dożywianiu, czy dawaniu odzieży Żydom lub partyzantom, którzy przychodzili nocą do naszego skromnego domu. Wspominała, jak rodzina Dobkowskich przechowywała Żydów, jak wiedziano o tym we wsi Zanklewo, lecz nikt nie doniósł niemieckim okupantom. Mówiła mi, że w Kubrze również przechowywano Żydów. Ten, który uczestniczył w ich ukrywaniu nawet ożenił się po wojnie z przechowywaną Żydówką. Zresztą z ich dzieckiem chodziłem do tej samej szkoły podstawowej.

Już po wojnie widziałem nieraz Żydów jeżdżących po wsi i handlujących szmatami, sprzedających garnki i inne przedmioty gospodarstwa domowego.

Zanim jednak posunę się dalej w swych rozważaniach, muszę odpowiedzieć na pojawiające się pytanie: „Czy ten, kto urodził się na omawianym terenie i identyfikuje się ze wspomnianą społecznością, może bezstronnie wypowiadać się w sposób w miarę obiektywny i naukowo uporządkowany?

Spojrzenie na socjologiczne uwarunkowania

Mających wątpliwości w tym względzie odsyłam do poważnego naukowego periodyku „Organizational Research Methods”, Nr 10 2007 por. Teresa Brannick and David Coghan “In Defense of Being” Native”: The case for Insider Academic Reasearch p.59 i następne.

Jest oczywistym, że wiele można by napisać o wspomnianym terenie. Nie jest jednak moim głównym celem przedstawienie topografii terenu, lub też wyczerpującej historii. Chcę tylko wspomnieć, jak chce legenda czy rzeczywistość historyczna, że właśnie niedaleko Łomży czy Wizny miał ponieść śmierć męczeńską Św. Wojciech. A Łomża kilkanaście lat temu obchodziła 1000-lecie swego istnienia.

Tam właśnie na łomżyńskim cmentarzu wieczny odpoczynek znalazła śp. matka kardynała Stefana Wyszyńskiego. A ostatnio w Jedwabnem szkoła nosi imię tego Kardynała Tysiąclecia.

Nie gdzieindziej, a właśnie w Wiźnie królowa Bona miała swój zamek, a właściwie letnią siedzibę. Ufundowała kościół w miasteczku, do którego miała z zamku podziemne przejście. Dla królewskiego otoczenia tereny wokół Wizny były nie tylko trudnodostępne, ale stanowiły też wspaniałe miejsce dla polowań. Zresztą książęta Radziwiłłowie, urzeczeni prawdopodobnie nadbiebrzańskimi kniejami, też chcieli tam polować, a nawet założyli miasto Radziłów.

Omawiane tereny były dobrze znane kupcom. Tamtędy właśnie od niepamiętnych czasów wiódł szlak handlowy. Dodam nawiasem, że ostatnio w Przytułach znaleziono wiele monet z czasów rzymskich.

Gdybyśmy chcieli śledzić historię terenu, to możemy znaleźć wzmianki o pospolitym ruszeniu szlachty w 1446 r. (dokumenty w Muzeum Polskim w Chicago). O dziwo, figurują w nich te same nazwiska walczących pod wodzą króla Władysława IV, co spotykane obecnie i nazwy tych samych wsi, skąd szlachta zaściankowa wyruszała, aby bronić Ojczyzny… Po dawnych obrońcach Ojczyzny pozostały dość duże majątki w Stawiskach, Przytułach, czy Jedwabnem… nie mówiąc już o dobrach Radziwiłłów.

Właśnie przez Stawiska wiódł szlak napoleoński do Rosji. Miał być tam bity trakt. Nie trzeba dodawać, że właśnie idee niepodległościowe nie były obce mieszkańcom tej ziemi. Wieść niesie, że właśnie mój pradziad (ze strony matki mego ojca) z rodziny Konopka (Adam Konopka, prawdopodobnie wykształcony w carskim wojsku), był generałem w wojsku Napoleona, a potem dostał się na dwór królowej angielskiej. Znane są również nazwiska innych, którzy walczyli przeciwko rozbiorom Polski, a później również brali udział w powstaniu styczniowym 1863.

Moi pradziadowie o nazwisku Bageński (tak też podpisywał się mój ojciec), brali udział w powstaniu styczniowym i musieli uciekać z zaboru rosyjskiego do pruskiego. Właśnie wtedy, po nieudanym powstaniu styczniowym car wydal nakaz parcelacji niektórych majątków, jak w Sieburczynie nad Narwią.

Następne parcelacje miały miejsce po pierwszej i drugiej wojnie światowej.

Ze społecznego punktu widzenia, wbrew pozorom, można mówić o zaawansowanej stratyfikacji społecznej w omawianej okolicy.

Mamy tutaj dość wyraźnie wyróżniającą się bogatą szlachtę i jednocześnie dużo zubożałej szlachty zaściankowej. Oprócz tego mamy uwłaszczonych chłopów po 1863 roku, którzy nie mogli zasymilować się ze szlachtą zaściankową. Następnie wyróżniamy uwłaszczonych wyrobników, których nazywano fornalami dlatego, że kiedyś pracowali w majątkach szlacheckich.

Grupa tych ludzi znacznie odróżniała się od innych posiadaczy ziemi. Nie zawsze umieli gospodarzyć, często pozbywali się nadanej ziemi. Pracowali dalej jako wyrobnicy u większych gospodarzy lub w okrojonych majątkach szlacheckich. Ta grupa była często poniżana świadomie czy nieświadomie przez uwłaszczonych dawniej chłopów, lub przez szlachtę zaściankową.

Jeśli dodamy to tego ludność wyrobniczą zamieszkałą w małych miasteczkach i trudniącą się handlem czy rzemiosłem, bądź też drobnym rolnictwem, to zobaczymy jaśniej zaistniałą sytuację. Dla pełniejszego obrazu dodajmy, że właśnie na owych terenach zaczęli pojawiać się nasi „starsi bracia w wierze” wyznania mojżeszowego.

Według niektórych żydowskich historyków na omawiane tereny Żydzi zaczęli przybywać już w 16-tym czy 17-tym wieku. Na początku 20-go wieku w powyższych miasteczkach mamy prawie 50 procentową, czy większą, w zależności od miasteczka ludność żydowską, zajmującą się handlem, rzemiosłem … a nawet rolnictwem. Jednocześnie, jak w Stawiskach, Żydzi mają własne organizacje, szkoły, partie polityczne, nie mówiąc już o własnych synagogach.

Prawie 50 procentowa obecność Żydów nie świadczyłaby o jakimś prześladowaniu, czy też niechętnym stosunku polskiej populacji w odniesieniu do żydowskiej. Oni po prostu od wieków żyli na tej samej ziemi, mieli swoje zajęcia i stanowili część tamtejszej społeczności, wprawdzie wydzieloną, jeśli idzie o identyfikację narodową, ale tym niemniej wydawało się, że niezależność narodowa Polski nie była im obca. Oczywiście pozostaje kwestia, jak byli zasymilowani i na ile czuli się odrębną częścią społeczeństwa. A jednocześnie, na ile nie było im obce dążenie Polaków do niepodległości narodowej, szczególnie w czasie zaborów.

Świadomość narodowa i umiłowanie niepodległości

Temat identyfikacji społecznej u Żydów, w połączeniu z podstawowym dążeniem ogółu Polaków do niepodległości, wymagałby oddzielnego opracowania. Ostatnio temat asymilacji, patriotyzmu, jak też szczególnej odrębności żydowskiej, był opracowywany i poruszany dość dogłębnie przez Kevina McDonalda i innych.

Nie jest moim zadaniem wypowiadać się autorytatywnie na ten temat, chociaż jego omówienie może rzucić więcej światła na zachowania Polaków w czasie drugiej wojny światowej.

Słusznie zauważył Jan Marek Chodakiewicz, że najwyższym stopniem identyfikacji ze społeczeństwem jest służba w armii danego kraju. Na prawie 300 tysięczną polską armię w czasie drugiej wojny światowej mówi się o pięciu tysiącach Żydów. Kilkunastu Żydów-oficerów zostało zamordowanych w Katyniu. Jednym z bardziej znanych żołnierzy w wojsku Andersa, tworzącym się w Rosji w czasie II wojny światowej, był Menahem Begin, późniejszy premier Izraela, urodzony w 1913 r.w Łomży lub na jej przedmieściu.

Nas interesuje jednak klimat polityczny po I wojnie światowej. Mieszkańcy omawianej ziemi odzyskali upragnioną wolność. Byli świadkami zwycięskiej wojny Piłsudskiego z bolszewizmem, a jednocześnie idee narodowe i niepodległościowe nie były im obce. Dmowski miał spędzić ostatnie pięć lat swego życia w Drozdowie, miejscowości odległej kilka kilometrów od Stawisk. Jednocześnie „sanacja”, jak to nazywano rządy Piłsudskiego czy też rządy w następne lata po jego śmierci, nie była przyjmowana bezkrytycznie w tamtych okolicach. Niektórzy światlejsi mieszkańcy, czy też miejscowa inteligencja (ksiądz, aptekarz, lekarz, nauczyciele), lub nawet chłopi widzieli niedociągnięcia elit rządzących. Generalnie jednak darzono dużą nieufnością a nawet wrogością odwiecznych wrogów niepodległości Polski – Rosję i Niemcy. Posąg Piłsudskiego na rynku w Jedwabnem był znakiem, że idee narodowe, jak niepodległość i niezależność były bardzo żywe wśród tamtejszej ludności.

Postawa społeczności żydowskiej

Trzeba zauważyć z całą stanowczością, a nawet przyjąć za pewnik, że populacja żydowska stała na uboczu ruchów mających za cel obronę niepodległości Polski. Wprost przeciwnie, większość Żydów była zwolennikami ruchów socjalistycznych, faworyzujących zdecydowanie idee komunistyczne. Jak mówią źródła historyczne, w Jedwabnem mieliśmy tylko jednego komunistę Polaka, reszta to wyznawcy religii mojżeszowej, należący do ruchów politycznych o pokroju komunistycznym, z gruntu rzeczy faworyzujących myśli uniwersalizmu komunistycznego.

Więcej, ruch syjonistyczny, dążący do utworzenia państwa izraelskiego był bardzo popularny wśród tamtejszych Żydów. Według wypowiedzi samych Żydów szczególnie rozwinął się w Stawiskach. Podobnie było w Radziłowie.

Nieporozumienia międzysąsiedzkie i jego źródła

Należy wnioskować, że ówcześni Polacy niekoniecznie widzieli w Żydach inną “rasę”, ale przede wszystkim przeciwników politycznych, którzy przez „przypadek” byli właśnie Żydami. Jeśli miały miejsce jakieś tarcia czy nieporozumienia, to właśnie miały one często podłoże polityczne czy ekonomiczne, a niekoniecznie ich przyczyną były różnice narodowościowe. Zniszczenie pomnika Piłsudzkiego po 24 września 1939 roku było pewnego rodzaju symbolem nie tylko utraty niepodległości, ale również uderzeniem w uczucia patriotyczne ówczesnych mieszkańców Jedwabnego.

Gdy dodamy do tego pragnienie i obronę niepodległości narodowej, zakorzenionej w polskiej świadomości a będącą obcą dla mentalności Żydów, zamieszkałych razem z Polakami, to obraz ten będzie pełniejszy dla zrozumienia przyszłych zachowań zarówno Polaków, jak też i Żydów w czasie II wojny światowej.

Szczególna wrogość katolickiej populacji do idei komunistycznych była na pewno źródłem niechęci zarówno do Polaków-komunistów, jak też żydowskich komunistów ze strony większości polskiej. Przyjmując za oczywiste kategorie walki politycznej, jak też wyznawanie religii katolickiej, można łatwiej zrozumieć pewne przyszłe zachowania, co wcale nie znaczy, że są one wystarczające do wytłumaczenia lub usprawiedliwienia pewnych poczynań niezgodnych właśnie z nakazami moralnymi religii, czy społecznymi normami etycznymi. Pozostaje jeszcze kwestia politycznych poglądów elit żydowskich, które były wprawdzie bardziej zróżnicowane, ale też raczej obce dążeniom niepodległościowym za wszelką cenę.

Trzeba też zaznaczyć, że zachowania moralne były wówczas kontrolowane przez opinię społeczną, która aprobowała lub też potępiała pewne postawy moralne. Uczciwość, umiłowanie wolności czy niepodległości były bardzo często uważane za najważniejsze przez poszczególne jednostki, lub przynajmniej zajmowały ważne miejsce w opinii społecznej.  Alkoholizm, kradzieże, czy oszukańcze praktyki były napiętnowane, a autorytet moralny i wypowiedzi duchownych były bardzo ważne w tym względzie (stąd też częste prośby Żydów kierowane do duchowieństwa w spawie zachowań moralnych polskiej populacji). Napiętnowanie z ambony było nieraz większą karą niż więzienie. Gdy dodamy, że właśnie zarówno populacja żydowska (wprawdzie w większości bogatsza), jak i polska, nie należały do najbogatszych tamtych rejonach, to otrzymamy jeszcze pełniejszy obraz, uzupełniający się nawzajem.

Honor, jak też pozostałości z postawy „zastaw się a postaw” nie były obce mentalności ówczesnej polskiej populacji na tamtych terenach, stąd też szacunek dla cudzej własności był wpajany przez pokolenia, jak też był jednym z głównych nakazów moralnych ściśle przestrzeganych. Złodziej był bardzo napiętnowany przez ówczesne społeczeństwo, a jednocześnie szacunek dla cudzej własności był swego rodzaju cechą i wartością społeczną. Mówienie o powyższych uwarunkowaniach, wprawdzie pobieżnie, miało za zadanie przygotować do lepszego zrozumienia zajść, jak też wyjaśnienia ekscesów niektórych osób, mieniących się jako polska populacja, bądź też określanych przez innych jako polska populacja.

Na zakończenie tych rozważań można by przyjąć jako hipotezę roboczą, że niekiedy domniemana ofiara może stać się przestępcą i na odwrót. Jest to możliwe w wyjątkowych okolicznościach takich, jak działania wojenne lub rozruchy na tle rasowym, albo narodowościowym. W razie najwyższego zagrożenia egzystencji ludzkiej człowiek popełnia czyny mające cechy samozachowawcze, zapobiegające samodestrukcji, bez należytego brania pod uwagę samozachowawczego instynktu innych.

Po przeczytaniu większości, bądź prawie wszystkiego, co zostało napisane na ten temat, wydaje mi się rzeczą rozsądną zwrócić uwagę na niektóre mity o wydarzeniu w Jedwabnem, skądinąd bardzo tragicznym, bo dotyczących popełnienia morderstwa.

Mity o Jedwabnem

Jacek Kuroń we wstępie do „My z Jedwabnego” stwierdza: „Mit morderców współtworzą nie tylko mordercy, ale i ci wszyscy co powtarzają ich wersje.” Bez większego rozważania na temat pojęcia mitu i jego zastosowania w jedwabieńskiej sytuacji należy stwierdzić, że zapewne jednym z mitów szeroko rozpowszechnionym jest liczba ofiar śmiertelnych masakry dokonanej na Żydach. Liczby wymieniane przez Jana F. Grossa, czy innych nic nie mają wspólnego z rzeczywistością. Wydaje się, że liczba zamordowanych jest bliska dwustu osób. Niestety ze względów politycznych a nie rytualnych nie przeprowadzono do końca ekshumacji. Po prostu dla zatarcia kłamstw rozpowszechnianych przez określonych pochodzeniem osób, mieniących się za naukowców stwierdzono, że będzie lepiej, jak nie dokona się całkowitej ekshumacji.

Jednocześnie ze względów politycznych Instytut Pamięci Narodowej (IPN) nie opublikował wszystkich dokumentów, mimo wydania dwóch tomów, dotyczących zagłady w Jedwabnem. Na końcu zabrakło rzetelności naukowej dla ludzi mających dociekać tylko i wyłącznie prawdy „tak jak było” a nie „co my myślimy, jak było”.

Następnym mitem jest posiadanie broni palnej przez Polaków, mających za zadanie pilnowanie Żydów i zganianie ich na rynek. Otóż broń mogli mieć tam wyłącznie obecni żandarmi (obojętnie jakiej narodowości), lub też przedstawiciele okupanta niemieckiego.

Inny mit dotyczy sprawczego, czyli bezpośredniego udziału mieszkańców Jedwabnego lub okolic we wspomnianym mordzie.  Dokumenty, zeznania świadków, poważne opracowania naukowe, dochodzenie ewidencyjne, częściowa ekspertyza na miejscu zbrodni i archiwa świadczą o bezpośredniej obecności Niemców na miejscu zbrodni, jak też ich sprawczy i bezpośredni udział w strzelaniu do ofiar. W tym celu przyjechało prawdopodobnie 7 samochodów specjalnej grupy Gestapo z Radziłowa.

Następny mit, to obojętność ludności Jedwabnego na opisywaną zbrodnię. Dokumenty, zeznania świadków, wykopane drogocenne przedmioty, uratowani lub ukryci Żydzi w czasie nagonki, czy tez reakcje sąsiadów (topienie własnych dzieci przez Żydówki) świadczą o emocjonalnym współczuciu mimo realnej groźby śmierci ze strony Gestapo (ucieczka wielu Polaków spędzonych do zganiania Żydów na rynek).

Kolejnym mitem jest wiarogodność świadków i dokumentów uznanych za prawdziwe i odnoszących się do opisywanej zbrodni. Według dokumentów i zeznań koronny świadek Grossa nie był obecny w Jedwabnem 10 lipca 1941. Dokumenty sądowe są wątpliwej wartości ze względu na typowo polityczny charakter procesu. Sam sąd uznał je w większości za niewiarygodne.

Inny mit to brak cienia winy ze strony pomordowanych. Dokumenty, świadkowie, archiwa, opracowania naukowe i źródłowe mówią o udowodnionej, szeroko zakrojonej kolaboracji i wydawaniu patriotów, zsyłce na Sybir, udziału bardzo wielu Żydów z bronią w reku w aktywnym prześladowaniu Polaków, czego jaskrawym dowodem była obecność Żydów w domach i zagarnięcie własności Polaków, których nie zdążono wywieźć na Sybir, a którzy wrócili z Łomży do swoich domów i 24 czerwca 1941 roku zastali w nich Żydów.

Następny mit dotyczył jedności Żydów i Polaków w dążeniu do niepodległości Polski, bądź też jej odzyskaniu. Archiwa, czynny udział większości Żydów w administracji rosyjskiej w Jedwabnem i innych miejscowościach, czynna współpraca z NKWD, radość z rosyjskiej okupacji Jedwabnego i okolic, niszczenie inteligencji, zabijanie partyzantów, opracowania naukowe i naoczni świadkowie przeczą temu poglądowi. Podobnie rzecz się miała z budową pomnika Lenina na miejscu pomnika Piłsudskiego, ucieczką z wojskiem rosyjskim sprawców prześladowań, pozostawieniem ich rodzin w Jedwabnem, bądź niemożnością ucieczki.

Kolejny mit sugeruje, że jedynym powodem Polaków z marginesu społecznego w udziale we wspomnianej zbrodni był antysemityzm. Współpraca rosyjsko-żydowska była uznawana przez Polaków jako zagrożenie dla walki o niepodległość i wyzwolenie z niewoli. Żydzi byli postrzegani przede wszystkim jako przeciwnicy polityczni, a po wtóre jako przedstawiciele innej „rasy”, którym wymierzono „karę” za popełnione zbrodnie na Polakach, niekoniecznie na tych, którzy dokonywali zbrodni osobiście, ale zgodnie z żydowską tradycją na ich rodzinach, szczególnie dzieciach… lub też kogo miało się pod ręką.

Można by hipotetycznie dopuścić, że gdyby zamiast Żydów w Jedwabnem znaleźli się Białorusini czy Tatarzy i postępowali identycznie jak Żydzi, to prawdopodobnie gniew ludzi mógłby się wyrazić w podobny sposób, a dokonany rękami z marginesu społecznego, lub zagorzałych i zaślepionych „patriotów”, mających dawne porachunki z Żydami lub z przedstawicielami innej narodowości.

Pokutuje też inny mit o braku wyraźnego rozkazu zagłady narodu żydowskiego w pierwszym rzędzie a potem innych włączając Polaków, wydanego przez przedstawicieli III Rzeszy Niemieckiej. O tym, że było inaczej, świadczą następne lata okupacji, archiwa i opracowania naukowe, utworzenie specjalnych sił wojskowych i rozkaz Himlera w tej sprawie.

Dalszy mit daje do zrozumienia, że głównym motywem zbrodni z e strony prześladowców była niepohamowana chęć zysku. Wyniki ekshumacji, dokumenty archiwalne, opracowania naukowe i znalezione drogocenne przedmioty przy ofiarach świadczą zupełnie o czymś innym.

Następny mit głosi, że to miejscowa żandarmeria posługująca się lub składająca się z wyrzutków społeczeństwa jedwabieńskiego oraz kilka osób niezadowolonych z zachowań żydowskich w czasie ostatnio przeżytej rosyjskiej okupacji, jak też cywilne władze miasteczka narzucone przez okupanta niemieckiego (Karolak i inni przybysze spoza omawianego terenu) dokonali powyższej zbrodni. I znowu naoczni świadkowie, archiwa, dokumenty, opracowania naukowych autorytetów w tym temacie, jak też niemiecki terror zaprowadzony na powyższych ziemiach w tym czasie, czy też zakres nazistowskich zbrodni mówią zupełnie coś innego.

I jeszcze jeden mit sugeruje, że to Jan F. Gross był pierwszym, który zwrócił uwagę historiografii na temat udziału Polaków w mordowaniu Żydów. Okazuje się, że już w latach osiemdziesiątych poruszano ten temat, a badań były obfitości. Niestety Pan Gross nie chciał, nie miał czasu, a może był niezdolny zapoznać sie z nimi. Miejscowi ludzie mówili o tym często i uczcili ofiary budując pomnik.

O innych mitach zarówno J. Grossa, jak i innych pseudonaukowców jego pokroju, wiele mówi się w publikacjach na powyższy temat, a jest tego bardzo dużo, nie wyłączając publikacji internetowych.

Próby opisania wydarzeń z tamtego okresu podjęła się Anna Bikont w książce „My z Jedwabnego”, wydanej w 2004 roku w Warszawie przez Prószyński i S-ka.

Przeczytałem tę książkę nie tylko dlatego, że opisuje ludzi nieraz mi znanych osobiście, lub też z opowiadań Rodziny czy innych świadków, ale też dlatego, że sam sposób przekazu jest dość oryginalny i rzadko niespotykany. Została napisana w formie pamiętnika, ukazującego prace poszukiwawcze pani Anny Bikont na temat Jedwabnego w ciągu prawie czterech lat.

Wydawało mi się, że to szmat czasu, aby autorka miała czas zapoznać się nie tylko z bezpośrednimi świadkami, ale i z większą ilością dokumentów, niż to uczyniła, bądź też z opracowaniami naukowymi innych autorów poza prof. Strzemboszem czy K. Jasiewiczem. Szkoda tylko, że większość podanych świadków jest pochodzenia żydowskiego, a Polacy stanowią mniejszość. Nie wzięła pod uwagę, że żyje jeszcze wielu partyzantów, którzy przetrwali prześladowania komunistyczne.

Nie można mieć do autorki pretensji, ponieważ nie zamierzała pisać pracy naukowej. Z niektórymi opisywanymi wydarzeniami zapoznałem się osobiście od bezpośrednich świadków, którzy przedstawiali je nieco inaczej i umieszczali w nieco innym czasie. Mnie jednak najbardziej niemile zaskoczyło ciągłe przedstawianie w krzywym świetle prawie karykaturalne niezgodnych opinii, z linią rozumowania autorki. Mam tutaj na myśli sugerowany przebieg wydarzeń przez innych, łącznie z ówczesnym proboszczem, nie mówiąc już o innych tak kontrowersyjnych osobach, jak Laudańscy.

Można by to autorce wybaczyć, gdyby chciała nadrobić te obiektywne niedociągnięcia umieszczeniem tragedii jedwabieńskiej w ówczesnych warunkach socjoekonomicznych, a przynajmniej aby wspomniała, że była to hitlerowska okupacyjna władza niespotykanego terroru, gorszego niż poprzedni rosyjski. Mogła przecież dodać, że właśnie niektórzy z biorących udział w zganianiu Żydów na rynku, przynależeli do żandarmerii niemieckiej. Właśnie Niemcy po 24 czerwca 1941 ustanowili władzę terroru w Jedwabnem. Za przynależność do partyzantki, lub przechowywanie Żyda groziła kara śmierci. Jak wiadomo, nie zawsze działało przekupstwo.

Faktem jest, że Niemcy zabijali na miejscu bez pardonu. Nie od rzeczy byłoby dodać, że mimo tragedii było więcej współczucia niż znęcania.

Zresztą nie było też sielanki i po roku 1945. Jak słusznie zauważyła autorka, nieraz „podwójna okupacja” w postaci narzuconego systemu komunistycznego z jednej strony, a ruchu niepodległościowego z drugiej, też nastręczały zmęczonym ludziom wiele strachu i trudności. Tym niemniej autorka wydaje się nie widzieć różnicy między terrorem w połowie 1941 i później po 1945 roku.

Trzeba przyznać, że język, jakim opisuje wydarzenia, zwierzenia czy świadectwa, jest zaskakujący. Oprócz opisowego i wybiórczego przedstawiania faktów, jak też omijania decydujących szczegółów o wydarzeniu, wkłada w usta swoich świadków czy rozmówców własne sformułowania i przemyślenia, szukając potem ich autoryzacji. Uważam to za ciekawy zabieg literacki, ale jednocześnie trudno mi uwierzyć, że ludzie z dwuklasowym podstawowym wykształceniem wyrażali się na poziomie intelektualnym Anny Bikont. Są Eugeniusze, ale bardzo mało jest geniuszy…

Zatem sposób wyrażania pani Anny można by nazwać „wishful thinking” (według naszego życzenia). Dodam, że nieraz jej język wydaje się być typowo normatywny i moralizatorski. A oto kilka przykładów:

Pod datą 11 września 2002, autorka zapisała: Po powrocie do Warszawy wyżalam się do Joasi Szczęsnej, ile to juz razy wracam z marnym uzyskiem, mając jednocześnie pewność, że pamięć zbrodni istnieje, tylko nie mam do niej dostępu. Wszystko przez to – komentuje Joasia – że mordowanie Żydów jest w dzisiejszych czasach politycznie niepoprawne. Gdyby przyznawano za to dodatki do emerytury i ordery, pod twoim mieszkaniem stanęłaby kolejka uczestników zbrodni. Inna rzecz, że też mogłabyś nie dowiedzieć się tu prawdziwej prawdy” (Nie wiem co to znaczy „prawdziwa prawda”, może coś w rodzaju „masła maślanego”,ale to już inna kwestia).

Stwierdzenie autorki, włożone w usta Joasi, jest chyba najwyższym szczytem cynizmu i merkantylności życia ludzkiego, a jednocześnie przywołaniem istoty poprawności politycznej. Obie autorki sugerują, że ludzie byliby zdolni nawet do wszystkiego, aby tylko dostać dodatki do emerytury czy ordery w imię poprawności politycznej. Swoja drogą, do czego może być zdolna ta niespotykana koncepcja poprawności politycznej…

Autorka dotknęła w tym zdaniu problemu identyfikowania się ze społecznością, do której należy, bądź też uważa, że należy.

Dając tytuł swej książce „My z Jedwabnego” sugerowałaby, że chce identyfikować się ze współczesną społecznością jedwabieńską. Niestety, nawet wkładając swoje myśli, pragnienia i oczekiwania w usta wybranych przedstawicieli według jej tylko wiadomego klucza, nie widzi możliwości identyfikacji. A może miała na myśli ówczesną społeczność z lipca 1941 roku, czy też chciałaby się z nią identyfikować?

Próbowała i próbuje zachowywać pewne rytuały z judaizmu, ale jej dzieci nie zawsze chcą, czy rozumieją je i akceptują, jak to widać ze zwierzeń autorki w książce, a ona sama wydaje się być w rozterce.

Śledząc wypowiedzi autorki z innych publikacji wydaje się, że chciałaby się identyfikować z polskimi wartościami politycznymi, ale też ma problem, bo inni nazywają ją „Żydowicą”. Zresztą autorka jest świadoma tego dylematu, gdy idzie o polityczne życie. Zastanawia się: Czy ci, co wyjechali w 1968 mają się uważać Polakami, czy są uważani za Polaków. Dotyka ona bardziej uniwersalnej kwestii: na ile spolszczone elity polityczne są polskimi i dbającymi o interesy Polski… Czy jest niepoprawnością polityczną stawiać taką kwestię przed politykami w teraźniejszej Polsce?

Ten problem pośrednio ujawnił się tragicznie w Jedwabnem w czerwcu i lipcu 1941 roku. Zdążając tokiem myślenia Anny Bikont napotykamy na dość niespotykanie brzmiące jej stwierdzenie, odnotowane pod datą 30 października 2002: „Ale świadczyć nieprawdę i dyskredytować Grossa nie powinien.”(s. 321), a nieco wyżej dość nietypowe rabinowskie tłumaczenie „zła” u ludzi z Jedwabnego: „Dzisiejsze Jedwabne składa się w 90 procentach z osób, których nie było w czasie wojny, a bardzo wielu dawnych mieszkańców po wojnie wyjechało. Dlaczego?  Obawiali się kary bożej. A jeśli żałowali grzechów i bali się Boga, znaczy, że nie byli z gruntu złymi ludźmi” – czego właściwie nie aprobuje autorka „My z Jedwabnego”.

To, że książka Anny Bikont nie miała tak szerokiego rozgłosu jak wypowiedzi Jana F. Grossa, to może i dobrze. Anna Bikont nie wnosi ani nic nowego, ani nic oryginalnego z wyjątkiem powielania „egzotyki” Grossa tylko w innej formie. Podobnie jak w „Sąsiadach”, tak też „My z Jedwabnego” sprawy żydowskie mają być „punktem centralnym treści polskiej pamięci”. Niestety, według autorki, jeszcze dotychczas to się nie stało.

Wystarczy jednak, nawet pobieżnie prześledzić najróżniejszego rodzaju publikacje, aby mieć inne zdanie niż autorka. Od Feliksa Koniecznego, poprzez najróżniejsze studia ostatniego stulecia, naukowe instytuty, periodyki z codziennymi pismami włącznie poruszają najróżniejsze aspekty kwestii polsko-żydowskich i „zbiorową Pamięć”.

Niestety, mimo że problem jednak tkwi w czymś innym, to jednak tacy autorzy jak Anna Bikont i jej podobni, nie mogą się zidentyfikować, jeśli idzie o ich miejsce i przynależność narodową, nie mówiąc już o systemie wartości, jaki chcą czy chcieliby wyznawać, jako czujący się „narodem wybranym”.

Najróżnorodniejsze elity, jakie tworzą lub tworzyli, chcą eliminować innych zgodnie z zasadą: my way or no way (albo według mojej woli, lub w ogóle przeciw). Władza i kontrola powinny być w ich ręku.

Należy też dodać, że świadomość traumatycznych treści, gdy mowa o Jedwabnem, była w wyobraźni tam żyjących mieszkańców, mówiono o tym często między sąsiadami, nie tylko w literaturze naukowej czy publikacjach, jak to zresztą wspomina Anna Bikont, obce było tylko ciągłe ich zniekształcanie. Wbrew pozorom ludzie wiedzieli, co się stało. Nawet ci prości z Jedwabnego próbowali odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego? Jednocześnie, jako „wrośnięci” w to środowisko, byli świadomi jednostkowej odpowiedzialności w zbiorowej pamięci omawianego okresu.

Niestety, karykatury przedstawione po sześćdziesięciu  latach odnośnie wydarzeń w Jedwabnem, stały się czymś nowym, powielanym przez określone środowiska żydowskie w celu osiągnięcia celów, które nie zawsze mają służyć „zdrowiu psychicznemu”. (s. 325), nie tylko tego środowiska, ale również wspólnotowym doświadczeniom w Polsce.

Realność Jedwabnego

Zdajemy sobie sprawę z tego, że dokonano tam zbrodni okrutnego uśmiercenia około dwustu osób, po części niewinnych, z nakazu władz nazistowskich okupujących Polskę. Stało się to w obecności i przy czynnym udziale umundurowanych Niemców, następnie wielu osób pod przymusem, jak również niewielu z marginesu społecznego, bądź przybyłych z innych terenów, lub też Polaków ubranych w niemieckie mundury, którzy brali pomocniczy udział, a chcieli wykazać swoją „odwagę”. Może niektórzy z nich mieli osobiste porachunki z Żydami i doszli do wniosku, że w czasie wojennej zawieruchy ujdzie im to bezkarnie. Wszyscy jednak byli tylko przypadkowymi (opportunity crime), bądź z „urzędu” pomocnikami Niemców (Gestapo, Eisatzgruppen), wypełniających rozkazy i polecenia Hitlera i jego powierników, nie wyłączając niektórych pochodzenia żydowskiego. Dla wiadomości zainteresowanych, szczególnie wspomnianych autorów, chcę wspomnieć, że właśnie mord ludności żydowskiej trzy dni wcześniej w Radziłowie, wydaje się być bardziej okrutny niż ten w Jedwabnem.

Według naocznych świadków ekscesy Satkiewicza (zresztą pijanego) i jego wspólników wydają się być bardziej okrutne niż te, których dokonano w Jedwabnem. Można dodać, że żyją jeszcze naoczni świadkowie mówiący o fizycznym znęcaniu się Niemców nad Polakami, którzy odmówili pomocy z zganianiu Żydów na rynek (Augustyna Zaborowska), jak też byli świadkami przebiegu zajść w Radziłowie.

Niestety, czasem badania mające miano naukowych, w rzeczywistości opierają się na niesprawdzonych źródłach, często nieistniejących, ale podawane są do wiadomości szerokiej publiczności i zostają przyjęte jako zgodne z rzeczywistością. Nawet, jak zostaną zupełnie zdyskredytowane, co stało się w wypadku Feliksa Jana Grossa, zostają powielane ze względów politycznych, aby osiągnąć zamierzony cel propagandy.

Jednocześnie trzeba dodać, że niektóre środowiska katolickie, składające się z niedawnych neofitów (Żydzi nawróceni na katolicyzm) bezkrytycznie zaakceptowały wyssane z palca postulaty Jana Grossa i próbowały je rozpowszechniać, szukając winy tam, gdzie jej nie było, a jednocześnie kierowały badania naukowe na inne tory, wyłączając świadomie problem asymilacji z polską społecznością i identyfikacyjnych wartości narodowych, wyrażonych w dążeniu do niepodległości, czy dobra wspólnego narodu.

Jak po roku 1945, tak teraz politycy wychowani lub w jakikolwiek sposób złączeni z tradycją żydowską, nie mogą zidentyfikować się z polską tradycją narodową, mającą za zadanie obronę niepodległości, jak też i wspólnotę celów, z ekonomicznymi włącznie. Z ubolewaniem trzeba dodać, że nawet niektórzy naukowcy z Instytutu Pamięci Narodowej ulegali pokusie wybiórczości dokumentów, wzięcia pod uwagę i opublikowania nie wszystkich w powyższej sprawie, zaniechania dalszych badań, gdy nasuwały się wnioski niezgodne z ich oczekiwaniami, bądź z linią aktualnej polityki rządu, czy innych grup nacisku. Ostatnio dostrzeżono jednak ten mankament i IPN wydaje dodatkowe dokumenty o Jedwabnem.

Nieprzemyślane reakcje i emocje

Niektórzy hierarchowie Kościoła, nie mówiąc już o politykach, zbyt pochopnie, bez znajomości sprawy zaczęli wypowiadać się w sposób bezkrytyczny na temat, z którym się nie zapoznali, bądź też nie chcieli zapoznać, bagatelizując jego znaczenie.

Tak samo władze centralne, gdzie członkowie pochodzenia żydowskiego mieli decydujący głos, wypowiadali się w sposób narażający nie tylko dobre imię Polski, ale przeciwny interesom narodowym i polskiej racji stanu.

W sposób namacalny można było zauważyć stronniczość w środkach masowego przekazu, szczególnie reprezentowanych przez środowiska właśnie niechętne polskiej racji stanu (można to powiedzieć o Gazecie Wyborczej, jak też Tygodniku Powszechnym, czy Rzeczypospolitej czasem z zachowaniem pozorów bezstronności). Nie była to tylko pogoń za sensacją, ale przemyślany sposób przekazywania tego, co by urobiło opinię w określonym kierunku.

Rażące braki w poszukiwaniach naukowych

Z zażenowaniem trzeba stwierdzić, że trudno jest o całkowitą niezależność środków masowego przekazu (nawet po smutnym doświadczeniu z komunistyczną propagandą), jak też całkowitą bezstronność badan naukowych, gdzie wręcz posunięto się do fałszerstw dokumentów, jak też podstawionych zeznań niby naocznych świadków. Raz wyciągnięte pochopnie wnioski dostały się w obieg i spowodowały nieodwracalne szkody.

Jednocześnie można zaobserwować ograniczone postawy pseudonaukowców, bądź branie pod uwagę niby przekonań naukowych mimo faktów, mających miejsce w określonym czasie i przestrzeni. Autorzy tych niby prawd nie mają cywilnej odwagi ani do uznania zaistniałej rzeczywistości, jak też korekty pochopnie wypowiedzianych tez.

Jest po prostu nie do pomyślenia, aby w XXI wieku wmawiać ludziom wykształconym takie dziwaczne postulaty, jakby wzięte żywcem z jednokierunkowej propagandy, ubliżającej nawet śladowym zasadom jakiejkolwiek uczciwości, nie wspominając już o założonej z góry „ciemnocie”, lub nieznajomości poruszanego tematu u uważnych czytelników.

Co gorsze, wydaje się, że ostatnio rozpętana dyskusja na temat „Strachu”, wydaje się potwierdzać powyższe stwierdzenie. Pisał o tym prof. Jerzy Robert Nowak w „Naszym Dzienniku” z 17-tego stycznia 2008. Wspomniana dyskusja odbyła się np. programie telewizji publicznej i miała właśnie takie znamiona.

Poza prof. Janem Chodakiewiczem i Bogdanem Musiałem pozostali nie mieli pojęcia, o czym mówili. Wyglądało nawet na to, że nie przeczytali „Strachu”.

Part 2

„Struganie Greka”

Niestety media w Polsce dały głos Grossowi nieświadomie, czy z premedytacją, aby promował swoje jakże żałosne wywody, zresztą nazwanego przez Janusza Kurtykę „wampirem historiografii”. Bo jakże uznać za poważne posądzanie ludzi o wiarę w mord rytualny… czy stawianie pomnika Hitlerowi… Czyż można potraktować poważnie następującą rozmowę między przyjaciółmi: „Ja ciebie zabiję, jak nie przyjdziesz na przyjęcie”, lub „nienawidzę cię, bo nie chcesz bawić się ze mną”. Czy Gross jest aż tak naiwny, aby powyższe zdania uznać za odzwierciedlające rzeczywistość? Czy jest już tak zrozpaczony i bezradny, że aż po tego typu sięga argumenty? A może tylko chce zarobić i dobrze sprzedać książkę? A może sugerowana chciwość u innych jest u Grossa wyłącznością?

Oto kilka stwierdzeń Grossa z wywiadów…

Gross powiedział między innymi w wywiadzie: „Żydów mordowali normalni ludzie, nie żaden margines”. Dla wiadomości Grossa można podać (bo ani on, ani jego współpracownicy nie chcieli zapoznać się z zeznaniami naocznych świadków, bo to było niewygodne dla ich insynuacji), że właśnie Ekstowicz był obecny przy stodole w Radziłowie, gdzie spalono Żydów. To Ekstowicz wziął do swego domu dziecko żydowskie, które wyszło ze świeżego grobu z pomordowanymi Żydami. Niemiec pozwolił mu to uczynić. Ekstowicz dzielił się z dzieckiem żydowskim tym, co miał do jedzenia i karmił je, jak swoje czworo dzieci. Dodam, że właśnie Klimaszewski, który uchodził między sąsiadami za niespełna rozumu, wylał benzynę na tą właśnie stodołę, a nie Ekstowicz, jak mylnie podała Anna Bikont.

Tymczasem Sadkiewicz (wraz z innymi, ubranymi w mundury niemieckie) z okolic Radziłowa, który miał z Żydami porachunki sprzed wojny, znęcał się nad nimi po pijanemu.

Naprawdę, nie potrzeba dużo czasu, aby zapoznać się z pracami naukowymi innych historyków, jak Jana Marka Chodakiewicza, prof. Musiała, Strzembosza i innych, aby nie wypowiadać tak egzotycznych uogólnień o Polakach.

A były one różne nie tylko wśród rdzennych Polaków. Mściwość, zemsta, rabunek, identyfikacja z pewnymi wartościami nie są wyłączną cechą Polaków. Czy nie jest znana panu Grossowi dokumentacja: „51 documents: Zionist Collaboration with the Nazis 2002”, (więcej na stronie internetowej: www.marxists.de/middleast/brenner/index.htm). Warto też wspomnieć przy okazji Bryana Marka Rigga i jego źródłową pacę o żydowskich żołnierzach Hitlera, czy też Jana Marka Chodakiewicza o Żydach w służbie Hitlera. Pomocną może być też olbrzymia literatura na temat problemu palestyńsko- izraelskiego, uważanego przez wielu za kluczowy w polityce ogólnoświatowej.

Może pan Gross pokaże, a nawet pomoże zrozumieć przewrotność niektórych wyznawców religii mojżeszowej. Nie musimy hołdować zasadzie: „Jak nie można zaprzeczyć faktom, to trzeba je ignorować i uważać za nieistniejące, bądź nie na temat”, jak to ma miejsce w książce Jana F. Grossa, „Strach”, gdzie wrócił do rozważań o „pogromie” kieleckim (umieszczenie w cudzysłowie świadczy o tym, że do końca nie wiemy, co było ostateczną przyczyną pogromu, jak też kto był zasadniczym inicjatorem a nie podrzędnym wykonawcą). Już teraz wiadomo o istnieniu dokumentów nieznanych jeszcze ogółowi i nie przestudiowanych. Wystarczyłoby tylko zajrzeć do IPN, czy archiwów rosyjskich, jak też wziąć pod uwagę, że niektóre dokumenty zostały zniszczone.

Niestety Jan F. Gross w dyskusjach na temat jego książek przyjmuje dość niespotykaną postawę, jak na człowieka mieniącego się naukowcem. Jakże egzotycznie brzmi odpowiedź Grossa na zarzut Marcina Wojciechowskiego: „Formułuje pan ostre tezy, dość swobodnie używa kwantyfikatorów ogólnych stwierdzeń bez detali”. Gross na to: Nie zgadzam się z tym. Moja książka jest bardzo drobiazgowa, bo opiera sie na całym mnóstwie szczegółowych zdarzeń. Trzeba je potem jakoś zrozumieć”. Mnóstwo szczegółowych zdarzeń? Ile ich jest? 10, 20, 50, 100? O dziwo, to „mnóstwo” oznacza u Grossa dwa, czy trzy zdarzenia, po których od razu następuje wyciąganie ogólnych wniosków.

W dyskusji internetowej Azrael napisał: „Zapomina się oczywiście, że praca Grossa to nie jest opracowanie naukowe, czy nawet popularnonaukowe, lecz esej. I to esej oparty o żydowskie świadectwa oraz wspomnienia. I Gross nie ma obowiązku konfrontowania ich z żadnymi materiałami źródłowymi. Książka Grossa jest subiektywna, w części manipulatorska, ale materiały którymi się posługuje, są niepodważalne”.

Po prostu jest to niezrozumiałe, że pod tym samym względem zaistniała rzeczywistość może być jednocześnie rzeczywistością niepodważalną bez możliwości konfrontowania i jednocześnie mitologią.

 „Zachwyty” nad „Strachem”

 Już na okładce książki „Fear” zamieszczone recenzje są pełne zachwytu: „Gross supplies impecable documentation” (Gross przedstawił dokumentację nie do podważenia), Baltimore Sun – One of the best book of the Year (jedna z najlepszych książek), Washinghton Post –Book World. Compeling (zmuszający do myślenia), … Gross builds a meticulous case (Gross buduje bardzo wszechstronny przypadek), The Australian  – Publishers weekly Fear’s anguishing expose is brialliantly scholary, analitical, sober, yet compellingly readable (STRACH – niepokojące expose jest zrobione błyskotliwie naukowo, analitycznie, trzeźwo i mile zachęcające do czytania).

Strach się zachwycać

Przeczytałem „Fear” w języku angielskim (wg prof. Jerzego Nowaka w polskim tłumaczeniu Gross wyrzucił około 100 stron angielskiego tekstu, w tym wiele treści o pogromie w Kielcach, jak też dotyczących stosunków polsko-żydowskich w tamtej epoce), niestety z intelektualnym wstrętem do insynuacji tamże zawartych. (…)

Jest rzeczą godną pożałowania, że właśnie „Znak”, mieniący się wydawnictwem katolickim (wprawdzie kierowany przez neofitów) opublikował książkę Grossa. Można się przypodobać swoim pobratymcom w inny sposób, lecz niekoniecznie publikacją książki o tak mitycznej treści, ubranej w pozory rzeczywistości, a co gorsze świadomie podsycającej i podżegającej tworzone antagonizmy międzyludzkie, jak to wyraził się kardynał Dziwisz – „demony przeszłości”.

Jako przeciwwagę dla tej pozycji można zaproponować „Znakowi” opublikowanie po polsku: „The Massacre in Jedwabne July 10 1941” Jana Marka Chodakiewicza, bądź innych autorów, lepiej informujących polską publikę o skomplikowanych stosunkach polsko-żydowskich na przestrzeni wieków, bądź tylko w czasie II wojny światowej i bezpośrednio po jej zakończeniu.

Biorący udział w dyskusji publicyści zastanawiają się nad problemem – kto się boi „Strachu”. Niektórzy, łącznie z piszącym sugerują, że właśnie sam Gross, który wyjechał z Polski w 1968 ze „strachu”, bo nie zidentyfikował się z żadną z grup pobratymców w walce o decydujący wpływ na ówczesną władzę i poczuł się odrzucony (siedział w więzieniu w 1968 roku), bądź też razem ze starszymi kolegami nie był w stanie postawić diagnozy i określić sposobu wyjścia z ideologicznego i programowego impasu raz zapaści w czasie zajść marcowych.

Jest też możliwe, że właśnie już wtedy jako młody „naukowiec” przeczuwał, że od tego momentu ZACZĄŁ SIĘ SCHYŁEK I UPADEK IDEI KOMUNIZMU W EUROPIE, a szczególnie w Polsce.

Stąd też może już wtedy Gross zdobył się na lansowanie mitu zaprzeczenia żydowskiego związku z ideą komunizmu w Polsce po II wojnie światowej, jak też rzekomej krzywdzie wyrządzanej resztce Żydów pozostałych w kraju po wojnie. Owa rzekoma „Krzywda” miała być wyrządzana przez władzę komunistyczną, która właśnie w ogromnej części składała się właśnie z żydowskich komunistów. Jest to jeszcze jedno paradoksalne pomówienie Grossa.

W swojej konkluzji w “Strachu” przedstawia, a nawet stwierdza autorytatywnie:

„ Żydzi w sposób oczywisty uciekali od komunizmu, tak samo jak komuniści politycznie uciekali od Żydów”(While Jews were literally running away from Comunismm, the Comunsts were politically running away fromm the Jews.– s. 245). Jak można uciekać od grupy ludzi, których jest się integralną częścią? Niestety, jest to nic innego, jak tylko zaprzeczenie oczywistym faktom, ideom, osobom i działaczom od Wiosny Ludów aż do czasów obecnych.

Przecież już w 1944 roku – jak mówią dokumenty, nazwiska, sprawozdania – ze Związku Radzieckiego przyjechała do Polski obsadzona Żydami Krajowa Rada Narodowa jako przedstawiciel nowej rosyjskiej okupacji.  Następnie Lubelski PKWN, uważany za rosyjską marionetkę, też w olbrzymiej części miał skład żydowski.

Po wojnie decydujące stanowiska na szczeblach władzy w państwowej, administracji i dyplomacji podporządkowanej Moskwie objęli ludzie pochodzenia żydowskiego. Szczególnie aparat ucisku, jakim był Urząd Bezpieczeństwa, został obsadzony Żydami, bądź też polskimi figurantami, za którymi stali rosyjscy decydenci, też „przypadkowo” będący Żydami. Statystyki, (47% Żydów w rządzie, kluczowe posady w przedsiębiorstwach, sądownictwie czy szkolnictwie), nazwiska, oświadczenia, pamiętniki, sprawozdania, opracowania naukowe są tutaj bezpośrednimi świadectwami.

Można tu dodać, że w końcu Rosjanie nie robili nic innego, jak tylko naśladowali poprzednich okupantów, zrzucając, bądź starając się zacierać własną winę rękami Żydów, zaczęli uciskać znowu Polaków, z tym że robili to już innymi, bardziej wyszukanymi sposobami, dostosowanymi do powojennej sytuacji, w miarę pokojowej, w imię angielskiej zasady „dziel i rządź”.

Idąc za insynuacjami autora, weźmy pod uwagę jeszcze inne stwierdzenie Jana Grossa:

“Postwar hatered of the Jews in Poland was too lethal, too widespread, too untamed to be grounded in anything else but concrete palpable fear – s.247” i dalej “Until somebody offers an alternative explanation, we must consider that it was ordinary Poles’ widespread collusion with the Nazi-driven extermination of the Jews which alone could produce such callousness – s. 248”. Po polsku brzmi ono następująco:

„Powojenna nienawiść do Żydów w Polsce była tak bardzo rozpowszechniona, tak zabójcza, tak niepohamowana, że mogła mieć tylko podłoże nie w czym innym, jak tylko w bojaźliwym (palpitującym) strachu…. Dopóki ktoś inny nie zaoferuje innego alternatywnego wyjaśnienia, musimy przyjąć, że była to postawa zobojętnienia Polaków wobec nazistowskiego sposobu eksterminacji Żydów, co też mogło wywołać taką obojętność”.

W podobnym tonie, choć w innym literackim ujęciu wypowiada sie Ana Bikont. „My z Jedwabnego” to jeszcze jeden niewypał w plejadzie wypowiedzi w tej kontrowersyjnej kwestii Jedwabnego, gdzie autorka swoje wewnętrzne problemy identyfikacji próbuje zrozumieć w uzewnętrznieniu drastycznych zachowań innych osób mieszkających w sąsiedztwie, którego częścią nie była.

W tym kontekście jakże groteskowo brzmi stwierdzenie Jana Feliksa Grossa czy Anny Bikont zawarte w ich książkach: „Czuję się Polakiem”.

Z chronologicznego punktu widzenia pan Jan czuł się Polakiem zarówno w 1968 roku, jak też i w 2006. Niestety nie wiem jakiej Polski. Czy tej, tworzonej w mrzonkach w Galicji, a może tej planowanej na Madagaskarze. Jeszcze przychodzi mi na myśl tak zwana Polska zaprzeczająca istnienia zbrodni katyńskiej, a nawet może taka Polska, która pomyliła jej sprawców. Czy to jeszcze jeden chwyt i wymysł intelektualny Grossa o Polsce marginalnej?

Należy wiedzieć, że w opisach Polski Grossa czy Anny Bikont nie znajdujemy Polski, jaką ma na myśli przeciętny Polak, gdy „czuje się Polakiem”.

I tu dochodzimy do sedna sprawy:

Zgodnie z dokumentami, badaniami publikacjami naukowymi ani strach, ani zmowa obojętności, czy chęć posiadania pożydowskiej własności oraz zapatrywanie się w nazistowskie sposoby eksterminacji Żydów, nie były ostatecznym powodem niechęci Polaków w stosunku do Żydów w okresie po 1944 roku.

Próba innego spojrzenia

Przyczyn tego stanu rzeczy należy szukać gdzie indziej, niekoniecznie w pewnych stereotypach: Żyd – to oszukujący handlarz bez zasad moralnych; komunista; przeciwnik ideologiczny; wygodny konformista ideologiczny (jak chorągiewka czy rzodkiewka); sojusznik okupanta rosyjskiego reprezentującego komunistyczne idee, prześladującego niezawisłość i katolicyzm; potencjalny czy rzeczywisty „zdrajca” polskich interesów narodowych; to zwolennik “poprawności politycznej” (chrzest dla korzyści politycznych, czy ekonomicznych – mamy żywe przykłady); ktoś „obcy”, nie identyfikujący się z interesem narodu, bądź nie dążący do niepodległości Polski, niezawisłości czy materialnego dobrobytu Ojczyzny, łącznie z dbaniem o dobre imię tego narodu; …to członek „narodu wybranego” według tradycji żydowskiej.

Istnienie i tworzenie stereotypów wydaje się być nieraz obiegowym uproszczeniem pewnych procesów społecznych, wygodnych do przyklejenia łatki poszczególnym jednostkom czy nawet zbiorowościom, ale w dyskursie naukowym bywają rzadko używane i tracą racje bytu.

Niestety, społeczność żydowska1941roku w Jedwabnem i okolicznych miasteczkach nie była zintegrowana (z brakiem identyfikacji włącznie) ze społecznością Polską, aby wspólnie dbać o niezależność narodową i świeżo utraconą niepodległość, bądź też wspólnie o nią walczyć, czy jednoczyć.

Tu chyba trzeba szukać ostatecznego wytłumaczenia jedwabieńskiej tragedii, przy uwzględnieniu moralnego aspektu całej sprawy, jak też niemieckiego terroru i świeżo przeżytej okupacji sowieckiej z końca 1939 do 22 czerwca 1941roku.

Part 2

Korzyści z upublicznienia tematu o Jedwabnem i „pogromie” kieleckim

Książki Grossa, jak też i Anny Bikont pokazały przede wszystkim złożoność i wielowarstwowość stosunków polsko-żydowskich, jak również pośrednio uzewnętrzniły ideologiczne braki w zagadnieniach niepodległości pewnych elit, mieniących się polskimi.  Można było zobaczyć destrukcyjne działanie machiny propagandy pod płaszczykiem domniemanych badań naukowych, czy też wykorzystywanie przez Niemców nieporozumień narodowościowych.

Wielu naukowców, tych bezstronnych, jak też  i tych pragnących zapoznać się z tematem, zaczęło badania naukowe, sięgnęło do źródeł historycznych, dokumentacji, naocznych świadków w sposób nieraz niewystarczający i wybiórczy. Niestety, wielu z nich próbowało bezkrytycznie lansować bezpodstawne tezy, bez pokrycia w dokumentach, a tylko zgodnie z góry założonymi celami, jak też zaczęło propagować pomówienia, czy tylko percepcje jako solidne badania w powyższym temacie. Historiografia holocaustu stała się znów tematem na czasie.

Jednocześnie bardziej zaczęliśmy zdawać sobie sprawę z działań grup nacisku (wszechpotężne lobby w USA, szczególnie żydowskie), jak też zawoalowanych interesów pod płaszczykiem badań, zwanych „naukowymi”.

Niestety, wydana ostatnio w Polsce książka „Strach” Jana Grossa, jest dalszym niezbitym dowodem kontynuacji tej właśnie polityki. „ Strach “, podobnie jak i poprzednia książka „Sąsiedzi”, nie mają nic wspólnego nawet z gatunkami literackim, jak esej czy powieść fantastyczna. „Strach”, na podstawie jednostkowego wydarzenia, nawet bez dokładnego  określenia jego powodów, wysuwa mityczne tezy (zapominając o partyjnej walce politycznej, jak też dążeń niepodległościowych) o źródłach rzekomego antysemityzmu w Polsce w latach powojennych i jednocześnie próbuje lansować ezoteryczne tezy wbrew dokumentom tamtej epoki. Usiłuje przedstawić rządzących Żydów jako niekomunistów, lub uciekających od komunizmu, bądź też zaprzeczyć, że w ogóle nimi byli.

A już szczytem nieuczciwości jest nazywać wewnątrzpartyjne żydowsko-komunistyczne tarcia jako rzekome prześladowanie. Obchodzone 40-lecie Marca 1968 roku może spowoduje więcej badań na ten temat, kiedy to działanie propagandy jest już ograniczane.

Tym niemniej Jan Feliks Gross, wbrew dokumentom, stara się przekonać czytelnika o asymilacji Żydów-komunistów z polskim społeczeństwem. Przy okazji całkowicie „zapomina”, że gdy tylko nadarzała się okazja, to „zasymilowany” niby-Polak Żyd- komunista wyjeżdżał za granicę, porzucał Polskę, stawał się znowu Żydem, a nawet więcej – działał na szkodę poprzednio przybranej ojczyzny.

Niestety Jan Feliks Gross niczego nie „nauczył” się po wydaniu książki „Sąsiedzi”, publikując później „Strach”, kiedy to nie tylko wykazano mu rażące błędy rozmaitego typu, ale jednocześnie w miarę możliwości odtworzono „jak to było W Jedwabnem 10 lipca 1941”. To samo odnosić się może do „My z Jedwabnego” autorstwa A. Bikont.

Należy nadmienić, że Gross wydając „Strach” jeszcze bardziej pogwałcił elementarne zasady nauki, jak też nawet śladowe poczucie jakiejkolwiek uczciwości, niż to zrobił za pierwszym razem. A co najgorsze – znalazł pretorianów, schlebiających jego deus ex machina tezom i mających okazję przypodobania się przedstawicielom różnorodnych grup nacisku.

Trzeba jednak zauważyć, że pod wpływem krytycyzmu, jak też rzetelnego wysiłku naukowego, inni naukowcy udoskonalili metodologię badan naukowych w powyższym temacie.

Polityczne uwikłania z materialistyczną nadzieją

Niestety, gdy mowa o badaczach omawianego zagadnienia, a wywodzących się ze środowiska zbliżonego do Grossa, to ze względów im tylko wiadomych pozostali w tym samym miejscu przez powielanie bez przerwy tezy antysemityzmu. Dalej stosują zasadę: „Kłam i zaprzeczaj, nie dopuść do głosu innego, a co myślisz włóż w usta innego”, jak to uczyniła Anna Bikont.

Z zadowoleniem trzeba stwierdzić, że obecnie środowisko naukowe, przynajmniej w Polsce, a częściowo i za granicą, jest bardziej przygotowane i uwrażliwione na wywody Jana Grossa.

Niestety jednak ani Gross, ani niektóre podobne mu osoby, nie wyzbyły się propagandowego i instrumentalnego traktowania badań naukowych w celu osiągania określonych celów, bądź bardziej przyziemnych celów finansowych, czy też lansowania bezpodstawnych pomówień z negatywnymi stereotypami włącznie.

Świetnie tę myśl rozwinął profesor Marek J. Chodakiewicz w „Poland in America’s Crooked Mirror”: An Installment in Culture Wars (artykuł przedstawiony w Columbia University 18 lutego 2008). Zwraca tam uwagę nie tylko na antysemityzm w Europie, ale jednocześnie wskazuje rażące niedociągnięcia w przedstawieniu stosunków polsko-żydowskich w ostatnim czasie. Tym bardziej, że ich karykaturalna wizja rozpowszechniana w USA, jest ujęta w kategorii walki kultur, gdzie kultura dla Grossa stała się propagandą.

Niestety wydaje się, że J.F. Gross ze względów ideologicznych nie chciał, albo nie umiał, bądź też celowo „zapomniał” o elementarnych wymogach jakiejkolwiek metodologii, nie wspominając nawet o śladowych oznakach myślenia dedukcyjnego i  nie mówiąc już o jakimkolwiek indukcyjnym czy analogicznym rozumowaniu.

Metodologia Grossa

Metoda kłamstw i zaprzeczeń wywodzi się z używanego przez Grossa katalogu i żywcem została zastosowana w jego wywodach. Innymi słowy: jak coś niewygodne, to najlepiej zaprzeczyć lub uznać za fałszywe i używać takiego sposobu na co dzień (fałszywi świadkowie, fałszywe lub sfałszowane dokumenty), zaprzeczać istniejącym faktom ( jak bezpośrednia obecność Niemców na miejscu zbrodni), bądź też podkładać inne pod nie treści.

Jednocześnie do woli posługiwał się inną metodą: Wybierz to, co ci się podoba, lub dostosuj fakty i dokumenty do tego, co już poprzednio zamierzyłeś (każdy Polak jest antysemitą, a tylko zdarzają się wyjątki) udowodnić.

A przecie plotki i pomówienia naukowe też są metodą, aby innych wprowadzić w błąd. Jak to ładnie brzmi: „Jedna pani usłyszała od drugiej pani… że ta pani…” Po co czytać co inni napisali, bądź też sprawdzić, co inni już opublikowali, lub też prowadzić dogłębnie wyczerpujące badania… Wystarczy tylko rzucić okiem, a już wszystko jest jasne i jednoznaczne. A recenzje będą pochlebne, boć płyną z własnego środowiska, któremu zależy na tego typu pomówieniach.

Jest to o tyle smutne, że po prawie dwudziestu latach od upadku poprzedniego systemu wydawało się, że już skończono pisanie na zamówienie najróżniejszych „dziwolągów” historycznych, lub traktatów o przydatności walki klasowej. Niestety mamy dalej z podobnymi tezami do czynienia, a co gorsze, mogą być one nieraz uznane za mające wartość merytoryczną.

Boli, że sprostowanie pomówień, gdy chodzi o powszechnie powielane obelgi wobec narodu, nie może być dokonane, ponieważ środki masowego przekazu, czy nawet ośrodki naukowych publikacji nie są dostępne dla obiektywnych badań w tym samym stopniu, jak może to robić J.F. Gross, czy ludzie związani z jego środowiskiem (doświadczyłem tego na własnej skórze).

Zaistniała sytuacja nie zwalnia nas z obowiązku, że powinniśmy zdawać sobie sprawę z rażących niedociągnięć w „pisaninach” J.F Grossa i próbować wykazywać jego zupełną niezasadność podejścia do tematu, jak też rażącą ubogość jego argumentów, łącznie z zupełnym pomijaniem istniejących źródeł na dany temat, czy też popierania jakichś hipotez, nie mówiąc już o fałszach czy naciąganych do danej sytuacji dokumentach.

Z niesmakiem trzeba stwierdzić, że Jan Feliks Gross może być uznany za klasyczną postać antypolonizmu obecnych czasów, podobnie jak Goebbels za ojca nowoczesnej teorii propagandy.

Co jeszcze dziwniejsze, że właśnie Gross umiał wykorzystać środki masowego przekazu i zainteresować swoją propagandą szerokie masy społeczeństwa, co nie udało się Annie Bikont.

Tymczasem wydaje się, że z pozoru słuszna sugestia Grossa: „wyrwać antysemityzm z korzeniami” jest o tyle niezrozumiała, że źródło antysemityzmu według Grossa tkwi w strachu przed możliwością odebrania rzekomych czy rzeczywistych posiadłości pożydowskich, jak również w polskiej zmowie wojennej z nazizmem, czy chęci doraźnej korzyści materialnej. Niestety nie mają one nic wspólnego ze źródłami antysemityzmu postrzeganym przez innych (Chodakiewicz, Strzembosz, Musiał) z wyjątkiem Grossa.

Idąc śladami rozumowania Grossa nasuwa się sugestia, że nie ma nic do „wyrwania”.

 Niestety, takie podejście do delikatnego zagadnienia, jak przedstawienie mitu o źródłach antysemityzmu jako realnej diagnozy danej sytuacji, nie ułatwią wzajemnego poznania, jak też dialogu między stronami, jednocześnie będąc niedźwiedzią przysługą dla słusznie poruszanego tematu.

A co z dialogiem?

Dialog, jaki ma miejsce, czy też będzie prowadzony między zainteresowanymi, może okazać się tylko wtedy owocny, gdy lepiej poznajemy Siebie oraz rzeczywistość wokół nas, niekoniecznie taką, jaką sobie wymyślimy, bądź wyobrazimy.

Obiektywność, autentyczność dokumentów, zaniechanie prekoncepcji, pierwszych wrażeń czy intuicji, jak też wielopłaszczyznowy sposób rozumowania i podejścia do rozpatrywanej kwestii, czy też jeszcze niewyjaśnionych okoliczności, usadawiania wydarzeń w kontekście społeczno-historycznym, może okazać się rzetelną odpowiedzią na dręczące innych, czy też nas samych wątpliwości.

Niestety ani środowisko „Gazety Wyborczej”, ani nawet „Tygodnika Powszechnego” nie jest w stanie upowszechniać tego typu wypowiedzi, z prostego powodu: „Nie jesteście z naszej paczki”.

Niezależne środki masowego przekazu, w tym katolickie są krytykowane niekoniecznie dlatego, że mówią coś innego niż tzw. elity katolickie ze środowisk krakowskich, ale przede wszystkim dlatego, że nie są podporządkowane ponadnarodowym korporacjom medialnym. Tymczasem odpowiedzialność, szczerość łącznie z moralnymi wartościami, mają i mogą zapewnić jeszcze większą potrzebę poruszania tematów, nawet jak ten drażliwych.

Niewadliwie badania naukowe relacji polsko-żydowskich na poziomie mikrospołecznym, mikroekonomicznym i mikrohistorycznym mogą nam pomóc, a nawet ułatwić zadanie dojścia do zrozumienia istniejących źródeł ewentualnego antysemityzmu, a co za tym idzie tzw. wzajemnego narodowego i żydowskiego “oczyszczenia”. Stanowiłoby to doskonałe posunięcie do wzajemnego szacunku, a w dalszej perspektywie mogłoby ułatwić, a nawet zapewnić modus vivendi (zasady współżycia) między zainteresowanymi stronami polsko-żydowskimi obecnie, jak i w przyszłości.

Umiejscowienie danych wydarzeń, lub ich serii w kontekście socjoekonomicznym, jak też ideologicznym pomoże znaleźć odpowiedni wymiar polityczny i w końcu zaczniemy budować Polskę przede wszystkim Polaków, a nie Polskę z bolszewickim nalotem.

Wydaje się, że nawet w przypadku J.T. Grossa, że „nie ma takiego złego, co by na dobre nie wyszło” może mieć zastosowanie do powyższej tematyki.

Dr Marian Bagiński
[email protected]