„JAN PAWEŁ II – CZY BÓG DLA NASZYCH CZASÓW?”.

Papiez

 

Papiez Drodzy Czytelnicy

Dzięki uprzejmości pana Zygmunta Broniarka – właściciela stron internetowych: „Plotki płotki i GRUBE RYBY”: http://www.zygmunt-broniarek.com

rozpoczynamy druk odcinków poświęconych Beatyfikacji Jana Pawła II w dniach 1-2 maja 2011,  pod ogólnym tytułem: „JAN PAWEŁ II – CZY BÓG DLA NASZYCH CZASÓW ?”.

 

Dziś odcinek pierwszy pt. „Bolesny okrzyk Jezusa na krzyżu”.

 

Dylemat: czy Bóg istnieje jest odwieczny i będzie trwał prawdopodobnie do końca świata i ludzkości, jeżeli coś takiego w ogóle nastąpi. Chociaż – nagromadzenie tragicznych wydarzeń oraz najrozmaitszych klęsk żywiołowych w naszych czasach już spowodowało powstanie powiedzenia o „pełzającym końcu świata”, niezależnie od przepowiedni kalendarza cywilizacji Majów, że nastąpi on w 2012 roku. Pomijając te przepowiednie, można stwierdzić z całą pewnością, że dotychczas nikt nie potrafił podać żadnego bezspornego dowodu, ze Bóg istnieje, ani ze nie istnieje. W formie nieco żartobliwej potraktował ten dylemat wybitny działacz izraelski polskiego pochodzenia, profesor Szewach Weiss, kiedy był ambasadorem w Polsce. Stwierdził: „Od pięćdziesięciu lat prowadzę dialog z Panem Bogiem, ale w tym dialogu On nigdy nie wziął udziału, bo mi nigdy na nic nie odpowiedział”. A przecież, będąc kiedyś z wizytą w Warszawie, Szymon Peres, legendarny już polityk izraelski też polskiego pochodzenia, obecny prezydent Izraela, zauważył: „My, Izraelczycy, mamy aż dwa języki, by się z Bogiem komunikować – hebrajski, żeby Go czcić i jidysz, żeby się z Nim kłócić”.

  

Chrystus Istnienie Boga przyjmuje się tylko na wiarę i to właściwie zaczyna i kończy sprawę. Ale ja nie mam nic przeciwko temu, że teologowie i nie-teologowie, a także wszelkiego rodzaju twórcy, w tym i wielu, pardon, cwaniaków, wciąż pisze mnóstwo książek, które albo potwierdzają istnienie Boga, albo temu zaprzeczają. Tu przecież chodzi tylko o sławę lub o pieniądze, a najpewniej o jedno i o drugie. Mimo wszystko, dziwi trochę to wieczne dążenie do udowodnienia, że Bóg istnieje, lub nie istnieje, jeżeli bezspornym faktem jest coś o wiele ważniejszego, potwierdzanego od wieków empirycznie. A mianowicie, że bez względu na to, czy Bóg istnieje czy nie, to jest On ludzkości potrzebny. Ludzkość potwierdza stale, od tysiącleci, że praktycznie ona cała, obojętnie czy wtedy kiedy liczyła tysiące, setki tysięcy, miliony czy – jak teraz -miliardy ludzi, zawsze potrzebowała – i dalej potrzebuje – Boga, JAKIEGOŚ Boga. Albo “naszego”, tego ze Starego i Nowego Testamentu, albo Allaha, albo Buddy albo Boga-Słońca, albo, jak Masoni, Wielkiego Budowniczego – a kiedy żadnego akurat nie ma, to uzurpatorzy i dyktatorzy ogłaszają się bogami. To jest twardy fakt życia i wszelkie próby „odbierania ludziom Boga”, kończyły się najczęściej – i dalej się kończą -przelewem krwi. Bardzo dobrze tę sytuację oddaje popularne polskie powiedzenie: „Jeżeli jest Bóg, to dzięki Bogu, ale jeżeli Boga nie ma, to nie daj Boże”.

Ten jednakże Bóg, nam w myślach najbliższy, ten ze Starego i Nowego Testamentu, nie za bardzo lubił się ujawniać osobiście nawet w dawnych tysiącleciach, a cóż dopiero teraz. Weźmy jako przykład tak ważne wydarzenie jak ofiarowanie Bogu przez Abrahama jego jedynego syna, Izaaka. To prawda, że w Pierwszej Księdze Mojżeszowej napisano: „I rzekł Pan: ‘Weź syna swego, jedynaka swego, Izaaka, którego miłujesz, i udaj się do kraju Moria, i złóż go tam w ofierze całopalnej na jednej z gór, o której ci powiem…A gdy przybyli na miejsce, o którym mu Bóg powiedział, zbudował tam Abraham ołtarz i ułożył drwa. Potem związał syna swego Izaaka i położył go na ołtarzu na drwach. I wyciągnął Abraham swoją rękę, i wziął nóż, aby zabić syna swego”.

Zauważmy, że autor czy autorzy Pierwszej Księgi Mojżeszowej piszą, że „Pan” czyli Bóg, RZEKŁ do Abrahama, ale nie piszą, że Abraham Go WIDZIAŁ, kiedy Bóg do niego mówił. Ci, którzy wysuną zastrzeżenie, że piszę to bez żadnego dowodu, żeby tylko uzasadnić swoją tezę, iż Bóg się wówczas Abrahamowi nie pojawił, niech przeczytają słowa, które odnoszą się do tej części opowieści biblijnej, która jest najbardziej istotna i najbardziej dramatyczna i w której Bóg pojawić się POWINIEN. A więc Abraham podnosi nóż, żeby Izaaka śmiertelnie ugodzić, gdy…zacytujmy Księgę: „Lecz ANIOŁ PAŃSKI (podkreślenie moje – ZB) zawołał nań z nieba i rzekł: ‘Abrahamie! Abrahamie!’. A on rzekł: ‘Otom ja!’. I rzekł: ‘Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic, bo teraz wiem, że boisz się Boga, gdyż nie wzbraniałeś się ofiarować MI (podkreślenie moje – ZB) jedynego syna swego'”.

Z tekstu tego wynika, że słowa te wypowiada Bóg, nie Anioł. „WYPOWIADA”, ale czy Abraham Go WIDZI ? Pierwsze zdanie następnego akapitu w Pierwszej Księdze Mojżeszowej wskazywałoby, ze tak, głosi bowiem: „A gdy Abraham podniósł oczy, ujrzał…”. Niestety, nie Boga, ponieważ Księga w całości stwierdza:

„A gdy Abraham podniósł oczy, ujrzał za sobą barana, który rogami uwikłał się w krzakach. Poszedł tedy Abraham, a wziąwszy barana, złożył go na całopalenie zamiast syna swego”.

 

Abraham Najbardziej jednak wstrząsającym momentem „Biblii jako Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu” (nazwa oficjalna) jest opis, zawarty w Nowym Testamencie, w ewangeliach św. Mateusza i św. Marka. W tych dwóch ewangeliach opis jest niemal identyczny i dotyczy ostatnich chwil Jezusa na krzyżu. U św. Mateusza wygląda to tak: „A około dziewiątej godziny zawołał Jezus donośnym głosem: ‘Eli, Eli, lama sabachtani’, co znaczy: ‘Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił ?'”. U św. Marka opis ten różni się tylko tym, że zamiast „Eli, Eli”, Jezus wołał: „ELOI, ELOI”, ale różnica ta w rzeczywistości nie znaczy nic.

Był to ze strony Jezusa straszliwy wyrzut pod adresem Jego Ojca, Boga. Owszem, były oznaki, że coś straszliwego się dzieje, co św. Mateusz opisał słowami: „I oto zasłona świątyni rozdarła się na dwoje, od góry do dołu, i ziemia się zatrzęsła i skały popękały”. Można więc tylko ZAKŁADAĆ, że były to oznaki gniewu czy żalu Boga, ale św. Mateusz „sam z siebie” tego nie potwierdza. Paradoksalnie, potwierdzenie, owszem, nadchodzi, ale tylko POŚREDNIO i tylko od WROGA. Św. Mateusz stwierdza bowiem: „A setnik i ci, którzy z nim byli i strzegli Jezusa, ujrzawszy trzęsienie ziemi i to, co się działo, przerazili się bardzo i rzekli: ‘Zaiste, ten był Synem Bożym'”.

 

Co z tego wszystkiego wynika ? Ano to, że Bóg się nie ujawnił nawet w najbardziej dramatycznej chwili dla życia swego Syna i że Syn Mu to wypomniał. Syn, Jezus, nie załamał się nigdy w czasie najstraszniejszych mąk, jakie przeżył zanim zmarł na krzyżu, ale w chwili ostatniej, publicznie, wyraził swój żal do Ojca, do Boga przecież WSZECHMOCNEGO. Myślę, że sprawa ta wywołuje wciąż pewne spory wśród teologów, na potwierdzenie czego można przytoczyć taki oto argument. Biblia, z której korzystam, została wydana w 1975 roku przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne w Warszawie. Cztery ewangelie zostały tam umieszczone w następującej kolejności: św. Mateusza, św. Marka, św. Łukasza i św. Jana. I oto słowa „Eli (czy Eloi) lama sabachtani” są zawarte tylko w tych dwóch pierwszych ewangeliach. U św. Łukasza Jezus używa innych słów – „Ojcze, w ręce twoje polecam ducha mego”, zaś św. Jan w ogóle nie pisze, że Jezus jakiekolwiek ostatnie słowa na krzyżu wypowiedział. Czyżby z upływem czasu uznano, że brak ukazania się Ojca w chwili zgonu Syna nie da się niczym wytłumaczyć i lepiej nie kontynuować tego wątku ?

 

(koniec odc. 1) Dalszy ciąg nastąpi)