Złapmy byka za rogi. Mamy do czynienia z dyskusją, która dotyczy zakresu pomocy uchodźcom, ofiarom wojny na Ukrainie. Wydaje mi się, że już na nią pora i zarzucanie wszelkim pytającym onucowatości jest spłyceniem problemu, stygmatyzowaniem oponentów i odsuwaniem zmierzenia się z kwestia do czasu, kiedy problem może urosnąć do typowego stanu polskiego – reakcji odwrotnej, czyli zmiany wektorów, w dodatku w ekstremalnym wydaniu.
No bo popatrzmy. Uchodźcy mają pewne przywileje, które wynikają z ich stanu. Jeżdżą za darmo, nie tylko komunikacją miejską, co zrozumiałe, bo kasy mogą nie mieć. Dla nas to dobrze, bo gdzieś jadą, do kogoś, albo w jakieś miejsce, a więc są w procesie koniecznej alokacji. Należy takie ruchy ułatwiać i wspierać. Mają też pomoc na zagospodarowanie się, choć te 40 złotych na głowę dziennie dla goszczącego, utrzymane dłużej, może prowadzić do podobnych patologii jak we Włoszech. Tam dawali po 50 euro na głowę i zaraz powstały obozy organizowane przez mafię, gdzie wydawano góra 15 euro na głowę, warunki pobytu stały się „obozowe” i szybko zaczęła się w takich miejscach przestępczość i to w formie zorganizowanej.
Edukacja też jest do przepatrzenia. Nie sądzę by system udźwignął ze 600.000 dzieci dodatkowo, a przecież przybywają do nas głównie kobiety z dziećmi i przybywać będą. Super, że się tam dobrze integrują, ale tu mówimy o obecnie 10-15% spośród przybyłych dzieciaków, jak dojdzie reszta to się system może załamać. Trzeba do tego podejść jakoś systemowo, bo wojna może się przedłużyć, zaś samo „dociągnięcie do wakacji” może być już wyzwaniem. Problematyczna jest kwestia językowa. Ja jestem za jak najszybszą nauką polskiego, nie bardzo rozumiem, chyba że taktycznie, czemu nauczycielki i dzieci mieliby masowo uczyć się ukraińskiego. Kluczowa jest szybka integracja uchodźców z obecną kulturą a nie zaczynki językowych gett.
Jakoś to będzie, mimo, że – jak widać – Europa nam nie pomoże. Ale w sumie to najbardziej martwi mnie niesymetryczność sytuacji zdrowotnej uchodźców w stosunku do goszczących. Zwłaszcza w kwestii obostrzeń kowidowych. Tak, marszałek Sejmu Witek po raz kolejny wyrzuciła posła Brauna z obrad za niemanie maseczki, podczas gdy wpuściliśmy już prawie dwa miliony Ukraińców, którzy mają do obostrzeń taki sam stosunek mniej więcej jak ja, w dodatku oficjalnie zwalniając ich z obostrzeń obowiązujących Polaków. Ja wiem, że oni mają inną sytuację i trudno testować na granicy, robić kwarantanny dla pozytywnych itd. Nie ma czasu. Ale prowadzi to do absurdalnych nierówności. Polak – po przylocie z zagranicy idzie na kwarantannę i może Ukraińcowi pomachać przez okno. Do szpitala bez szczepienia cię nie wpuszczą, no chyba, że jesteś ojcem-Ukraińcem. Nie wiem jak jest z priorytetyzacją innej, niekowidowej służby zdrowia, ale mam nadzieję, że chociaż tu – symetrycznie.
Ostatnio wypowiedział się mistrz mój (i pewnie w tym względzie – Wasz), minister Niedzielski. Otóż oświadczył on, że Polacy będą musieli wciąż nosić maseczki z powodu… Ukraińców. No, to spora niespodzianka. Teraz już będzie wiadomo przez kogo. On by chciał je znieść, ale tu panie bracie wpuszczono ze dwa miliony niepewniaków epidemiologicznych i będziemy tak te maseczki nosili do końca wojny i jeden dzień dłużej. A Ukraińcy – nie. Niedzielski, jak i WHO z troską wypowiedzieli się, że takie tabuny nieprzebadanych uchodźców to zarzewie przyszłych pandemii. Wspomina się o szeroko rozprzestrzenionej odrze, WZW i innych rzeczach, które były dość popularne wśród Ukraińców. Nasza fala dobroci ma wrócić do nas jako kolejne fale kolejnych patogenów. Byłby to zaiste śmiech historii, to co nam chcą tu zgotować bijący na alarm sygnaliści z ministerstwa zdrowia i WHO. I jeszcze będzie na nas, żeśmy ich takich tu wpuścili do Europy i to się rozniosło. I jeszcze tym się uzasadni opór we wpuszczaniu Ukraińców do Europy. Niech przejdą kwarantannę w polskich rezerwatach, jak Polacy tacy uczynni.
A wystarczyłoby tylko w sprawie służby zdrowia traktować wszystkich po równo. Nie trzymać Polaków w gorszej sytuacji niż gości. To nie wypada. Poniżanie goszczących nie wywyższa przecież gościa. Trzeba, wzorem innych krajów, odejść już od tych kwarantann, izolacji i testozy (szczepionkowość umarła śmiercią nagłą wraz z paszportami). Utrzymywanie nierówności na korzyść gości wprowadza pole do wzajemnych animozji i robienie takich numerów przez rządzących powinno być oznaczone jako wzniecanie podziałów i budowanie pola do nienawiści. Tak samo było w przypadku społeczeństw zachodnich. Też, jakby się zastanowić, to na wjeździe, szczególnie egzotyczni, goście otrzymywali więcej niż goszczący. Mieszkania, pomoc socjalna, coś na co tubylec musiał ciężko pracować w swoim przypadku i na co składał się w przypadku świadczeń imigranckich.
Takie podziały to prosta droga do dezintegracji a nie integracji. I to nie tylko goście się nie zintegrują ale zdezintegruje się całe społeczeństwo, które nie jest w stanie żyć z archipelagiem gett, obok siebie, bo to od razu generuje konflikty. To ważna lekcja, bo jesteśmy obecnie na razie na poziomie działań spontanicznych, nie widzimy, bo nie patrzymy, gdyż nie czas na to, szerszych perspektyw tej zmiany również w kontekście demograficznym. Tym bardziej warto patrzeć na ręce tym, którzy dzisiaj zaczynają kopać rowy podziałów, bo te za chwilę mogą stać się przepaściami nie do przebycia.
Pomagamy, i będziemy pomagać. Jestem za i sam pomagam jak mogę. Ale chcę, by to dobro przetrwało, wydało plon, a nie zamieniło się w przekleństwo dla naszych dwóch narodów oraz przykład dla gnuśnych zachodnich społeczeństw, że pomagać nie warto i lepiej pilnować swego nosa. Ukraińcy aż takich poświęceń i nierówności na naszą niekorzyść wcale nie potrzebują. To, że mają gorzej, to jasne. Ale że mamy do czynienia z akcją afirmatywną pt. „a ty byś zamienił się z nimi na miejsce?”, która ma usprawiedliwiać wszystkie nierówności w traktowaniu, to absurd. Po prostu – najlepszym gestem przyjaźni w traktowaniu gościa jest traktowanie go jak siebie samego. Zróbmy to tak i pamiętajmy o katolickim pojęciu „porządku miłości”. Trzeba zadbać o swoich, by móc pomagać innym. Matka w czasie katastrofy lotniczej zakłada maseczkę najpierw sobie, potem dziecku. Inaczej może w emocjonalnym geście poświęcenia zrobić odwrotnie, a wtedy może nie przeżyć i ona, i dziecko.
PS. To ostatnie zdanie napisałem klika dni temu, jak cały artykuł. Ku mojemu zdziwieniu, ale i zadowoleniu, że myślimy czasem tak samo, w środę po napisaniu tego wpisu usłyszałem podobny argument (o maseczce w samolocie) na blogu Rafała Ziemkiewicza.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.